Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Nadjeżdżający od zachodu żołnierz w błękitnym mundurze Spidlaru ściągnął wodze przed pochylonym murem i wypalonym znakiem, niecałe dwadzieścia cubitów...przerzucił lewą nogę ponad murem...The contents of the various cover elements are displayed in the preview area, just the way they were created...Jeżeli kwestionariusz spefnia te warunki wewnętrznej zgodności i stałości wyników w czasie, to powiadamy, że jest rzetelny, czyli dobrze mierzy to, co mierzy...dziewczyny nie było śladu strachu...Zdawała sobie sprawę, że taka klęska byłaby gorsza niż zwycięstwo Rewizjonistów...68@ G tBuszcz68@0D G 7>>;...241Tak np...Tabela 1...Sternau uścisnął go, mówiąc: – Poznajesz mnie, Antonio? – Kto by was nie poznał, was dobroczyńcę hacjendy del Erina...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Niektórzy z nich wbili palce w ziemię, inni podkurczyli pod siebie nogi, jak gdyby walczyli do ostatka.
- Mój Boże - zawołał Hoffner ze zgrozą w głosie.
- To jedynie niewielka próbka tego, jak postępują Chińczycy w okupowanym kraju - stwierdził Chavasse. - Niech pan tu zostanie, a ja pójdę się rozejrzeć.
Już wcześniej w schowku pod tablicą rozdzielczą odnalazł doskonałą sztabową mapę okolic przełęczy, dwa granaty i pas z amunicją. Wyciągnął karabin maszynowy, szybko go załadował i wrzucił do kieszeni kilka dodatkowych magazynków. Następnie poszedł przez dziedziniec ku głównym drzwiom klasztoru.
Wewnątrz było ciemno i zimno. Ostrożnie posuwał się kamiennymi korytarzami. Nagle doszedł go monotonny głos, powtarzający magiczne formuły modlitwy. Pchnął niewielkie drzwi i znalazł się w samym sercu świątyni.
Na podniesieniu widniała otoczona płonącymi świecami złota figurka Buddy, a przed nią klęczał mnich, wznosząc modlitwy. Wstał i odwrócił się do przybysza. Był to ten sam pomarszczony, stary mnich, który czuwał przy jego łóżku, gdy po śmierci Kurbskiego Chavasse budził się z głębokiego snu, całe wieki temu.
- Miło mi cię znowu widzieć, Angliku - oznajmił spokojnym głosem.
- Ja też się cieszę. Co tu się stało?
- Chińczycy ogłosili, że trzeba zamknąć wszystkie klasztory. Wiedzieliśmy, że prędzej czy później, przyjdzie nasza kolej. Przyszli wczoraj. Duży oddział kawalerii.
- Czy nie mogli was obronić partyzanci Jora? Starzec pokręcił przecząco głową.
- Odeszli ze dwa tygodnie temu, aby przyłączyć się do większego oddziału. - Przez chwilę patrzył bacznie na Chavasse’a, a potem położył mu rękę na ramieniu. - Ale ty, synu, bardzo się zmieniłeś. Jesteś innym człowiekiem. Wygląda na to, że przeszedłeś przez piekło.
- Joro nie żyje.
- Każdy musi opuścić tę ziemię. Nie ma przed tym ucieczki. Czy mogę ci w czymś pomóc?
- Chyba już nie. Próbuję z dwojgiem przyjaciół przedostać się do Kaszmiru. Myślałem, że będą mogli mi pomóc ludzie Jora.
- Pewna rodzina przekradała się tędy ze dwa dni temu - oznajmił mnich. - Byli to Kazachowie z Sing Lang. Wódz plemienia z żoną i dwojgiem dzieci. Zamierzali również dotrzeć do Kaszmiru. Prowadzą konie, co niewątpliwie opóźnia ich marsz w górach. Być może uda się wam ich dogonić.
- To dobra informacja - przytaknął Chavasse. - Muszę już iść. - Zawahał się jeszcze. - Czy mógłbym zrobić coś dla waszej świątobliwości?
Mnich uśmiechnął się i potrząsnął głową przecząco.
- Nie, mój synu.
Potem odwrócił się i uklęknąwszy zaintonował ponownie modlitwę. Jego głos rozbrzmiewał głucho w pustym klasztorze.
Chavasse, wsiadając do dżipa, popatrzył na Katię.
- Co z nią?
- Zasnęła tak głęboko - odparł uczony - że obudzi się dopiero za kilka godzin. Czy znalazłeś kogoś w klasztorze, Paul?
- Tak, pewnego starego mnicha. Postanowił tam zostać. - Zapuścił silnik. - Musimy jechać natychmiast dalej. Pułkownik Li z pewnością depcze już nam po piętach.
- Czy sądzisz, że wziął ze sobą wszystkich swoich ludzi?
- Nie - zaprzeczył Chavasse. - Ma szansę nas dogonić tylko wtedy, jeżeli weźmie dżipa, a zostały mu dwa samochody. Może więc zabrać nie więcej niż dziesięciu ludzi.
- A garnizon w Rudok?
- Joro mówił, że jest tam dziesięciu żołnierzy i sierżant, a że okolica jest bardzo niespokojna, więc raczej nie oddalają się od swej siedziby.
- A jeżeli pułkownik Li dogada się z nimi przez radio?
- Nie mają w ogóle czegoś takiego. Czasami zastanawiam się, dlaczego Chińczycy są w niektórych dziedzinach tacy prymitywni. - Agent Biura wzruszył ramionami. - Ponadto nie łatwo będzie nas znaleźć wśród tych rozległych stepów.
- Rozumiem - zmarszczył brwi Hoffner. - Czy naprawdę uważasz, że mamy szansę wydostania się z Tybetu?
- Ludziom to się jakoś udaje - odparł Chavasse. - Kaszmir pęka w szwach od uciekinierów. Ten stary mnich mówił, że zaledwie dwa dni temu pewna kazachska rodzina z Sing Lang zdążała również w stronę granicy. Może zdołamy ich dogonić i sforsować przełęcz razem. To byłoby znaczne ułatwienie.
- Nie rozumiem - powiedział Hoffner - dlaczego decydują się opuścić Sing Lang. Przecież Kazachowie mieszkają tam od stuleci.
- Pułkownik Li potrafił rzeczywiście odciąć pana od wszelkich wiadomości, panie doktorze - stwierdził Chavasse. - W 1951 Kazachowie próbowali utworzyć własny rząd. Chińczycy zaprosili co znaczniejszych wodzów na rozmowy i wszystkich wymordowali.
Hoffner zmarszczył brwi.
- I co było potem?
- Kazachowie zaczęli tłumnie opuszczać prowincję. Jeszcze teraz uciekają pojedyncze rodziny. Większość z nich przedostaje się potem do Turcji. Za zgodą władz osiedlają się głównie w Anatolii. Ale w Kaszmirze też pozostało wielu Kazachów.
- Widzę, że odcięto mnie od świata bardziej, niż przypuszczałem - stwierdził uczony z goryczą. Usiadł znowu głębiej i zamilkł.
Dwie godziny później padający wielkimi płatkami śnieg oblepił okno tak, że Chavasse musiał włączyć wycieraczki.