Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Niektórzy z nich wbili palce w ziemię, inni podkurczyli pod siebie nogi, jak gdyby walczyli do ostatka.
- Mój Boże - zawołał Hoffner ze zgrozą w głosie.
- To jedynie niewielka próbka tego, jak postępują Chińczycy w okupowanym kraju - stwierdził Chavasse. - Niech pan tu zostanie, a ja pójdę się rozejrzeć.
Już wcześniej w schowku pod tablicą rozdzielczą odnalazł doskonałą sztabową mapę okolic przełęczy, dwa granaty i pas z amunicją. Wyciągnął karabin maszynowy, szybko go załadował i wrzucił do kieszeni kilka dodatkowych magazynków. Następnie poszedł przez dziedziniec ku głównym drzwiom klasztoru.
Wewnątrz było ciemno i zimno. Ostrożnie posuwał się kamiennymi korytarzami. Nagle doszedł go monotonny głos, powtarzający magiczne formuły modlitwy. Pchnął niewielkie drzwi i znalazł się w samym sercu świątyni.
Na podniesieniu widniała otoczona płonącymi świecami złota figurka Buddy, a przed nią klęczał mnich, wznosząc modlitwy. Wstał i odwrócił się do przybysza. Był to ten sam pomarszczony, stary mnich, który czuwał przy jego łóżku, gdy po śmierci Kurbskiego Chavasse budził się z głębokiego snu, całe wieki temu.
- Miło mi cię znowu widzieć, Angliku - oznajmił spokojnym głosem.
- Ja też się cieszę. Co tu się stało?
- Chińczycy ogłosili, że trzeba zamknąć wszystkie klasztory. Wiedzieliśmy, że prędzej czy później, przyjdzie nasza kolej. Przyszli wczoraj. Duży oddział kawalerii.
- Czy nie mogli was obronić partyzanci Jora? Starzec pokręcił przecząco głową.
- Odeszli ze dwa tygodnie temu, aby przyłączyć się do większego oddziału. - Przez chwilę patrzył bacznie na Chavasse’a, a potem położył mu rękę na ramieniu. - Ale ty, synu, bardzo się zmieniłeś. Jesteś innym człowiekiem. Wygląda na to, że przeszedłeś przez piekło.
- Joro nie żyje.
- Każdy musi opuścić tę ziemię. Nie ma przed tym ucieczki. Czy mogę ci w czymś pomóc?
- Chyba już nie. Próbuję z dwojgiem przyjaciół przedostać się do Kaszmiru. Myślałem, że będą mogli mi pomóc ludzie Jora.
- Pewna rodzina przekradała się tędy ze dwa dni temu - oznajmił mnich. - Byli to Kazachowie z Sing Lang. Wódz plemienia z żoną i dwojgiem dzieci. Zamierzali również dotrzeć do Kaszmiru. Prowadzą konie, co niewątpliwie opóźnia ich marsz w górach. Być może uda się wam ich dogonić.
- To dobra informacja - przytaknął Chavasse. - Muszę już iść. - Zawahał się jeszcze. - Czy mógłbym zrobić coś dla waszej świątobliwości?
Mnich uśmiechnął się i potrząsnął głową przecząco.
- Nie, mój synu.
Potem odwrócił się i uklęknąwszy zaintonował ponownie modlitwę. Jego głos rozbrzmiewał głucho w pustym klasztorze.
Chavasse, wsiadając do dżipa, popatrzył na Katię.
- Co z nią?
- Zasnęła tak głęboko - odparł uczony - że obudzi się dopiero za kilka godzin. Czy znalazłeś kogoś w klasztorze, Paul?
- Tak, pewnego starego mnicha. Postanowił tam zostać. - Zapuścił silnik. - Musimy jechać natychmiast dalej. Pułkownik Li z pewnością depcze już nam po piętach.
- Czy sądzisz, że wziął ze sobą wszystkich swoich ludzi?
- Nie - zaprzeczył Chavasse. - Ma szansę nas dogonić tylko wtedy, jeżeli weźmie dżipa, a zostały mu dwa samochody. Może więc zabrać nie więcej niż dziesięciu ludzi.
- A garnizon w Rudok?
- Joro mówił, że jest tam dziesięciu żołnierzy i sierżant, a że okolica jest bardzo niespokojna, więc raczej nie oddalają się od swej siedziby.
- A jeżeli pułkownik Li dogada się z nimi przez radio?
- Nie mają w ogóle czegoś takiego. Czasami zastanawiam się, dlaczego Chińczycy są w niektórych dziedzinach tacy prymitywni. - Agent Biura wzruszył ramionami. - Ponadto nie łatwo będzie nas znaleźć wśród tych rozległych stepów.
- Rozumiem - zmarszczył brwi Hoffner. - Czy naprawdę uważasz, że mamy szansę wydostania się z Tybetu?
- Ludziom to się jakoś udaje - odparł Chavasse. - Kaszmir pęka w szwach od uciekinierów. Ten stary mnich mówił, że zaledwie dwa dni temu pewna kazachska rodzina z Sing Lang zdążała również w stronę granicy. Może zdołamy ich dogonić i sforsować przełęcz razem. To byłoby znaczne ułatwienie.
- Nie rozumiem - powiedział Hoffner - dlaczego decydują się opuścić Sing Lang. Przecież Kazachowie mieszkają tam od stuleci.
- Pułkownik Li potrafił rzeczywiście odciąć pana od wszelkich wiadomości, panie doktorze - stwierdził Chavasse. - W 1951 Kazachowie próbowali utworzyć własny rząd. Chińczycy zaprosili co znaczniejszych wodzów na rozmowy i wszystkich wymordowali.
Hoffner zmarszczył brwi.
- I co było potem?
- Kazachowie zaczęli tłumnie opuszczać prowincję. Jeszcze teraz uciekają pojedyncze rodziny. Większość z nich przedostaje się potem do Turcji. Za zgodą władz osiedlają się głównie w Anatolii. Ale w Kaszmirze też pozostało wielu Kazachów.
- Widzę, że odcięto mnie od świata bardziej, niż przypuszczałem - stwierdził uczony z goryczą. Usiadł znowu głębiej i zamilkł.
Dwie godziny później padający wielkimi płatkami śnieg oblepił okno tak, że Chavasse musiał włączyć wycieraczki.