Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Pan przynosił mi raporty Kadyszewa, teraz za to twierdzi pan, że są fałszywe. Dlaczego w ogóle miałbym panu wierzyć?
- Kiedy wręczałem te raporty, ostrzegałem, że nie są potwierdzone!
- Wygląda na to, że udało się je potwierdzić – przypomniała Liz Elliot. - Generale Borstein, jeżeli Rosjanie podnieśli wszystkie siły, jak duże jest to dla nas zagrożenie?
- Najszybciej mogą nas dosięgnąć wielogłowicowymi. Według naszych danych w Waszyngton i okolice wycelowali jeden pułk pocisków SS-18. Większość pozostałych ma trafić w nasze wyrzutnie strategiczne w Dakocie, no i w bazy okrętów podwodnych w Charleston, King’s Bay, Bangor i tak dalej. Od sygnału do pierwszego wybuchu będziemy mieli dwadzieścia pięć minut
- Nasz bunkier też mają na celowniku? - upewniła się Liz Elliot.
- Tak można przypuszczać, doktor Elliot.
- Więc użyją teraz SS-18, skoro chybili pierwszą głowicą?
- Jeżeli to ich dzieło, owszem.
- Generale Fremont, jak daleko znajduje się zapasowy “Anioł”?
- Wystartował jakieś dziesięć minut temu, doktor Elliot. Za dziewięćdziesiąt pięć minut wyląduje w Hagerstown. Mają dobre wiatry. - Dowódca sił strategicznych ugryzł się w język po tym ostatnim zdaniu.
- Jeśli zatem Rosjanie planują atak i wystrzelą rakiety wcześniej niż za półtorej godziny, zginęliśmy?
- Tak jest.
- Pamiętaj, Elizabeth, że jesteśmy tu po to, żeby zapobiec tragedii - odezwał się cicho Fowler.
Doradczyni do spraw bezpieczeństwa narodowego przeniosła wzrok na prezydenta. Twarz miała jak ze szkła, napiętą i stężałą. Nie tak sobie wszystko wyobrażała. Kiedy została głównym doradcą najpotężniejszego człowieka na świecie, wiedziała, że może liczyć na pełne bezpieczeństwo i ochronę oddanej służby; tylko po to, by utracić wszystko, łącznie z życiem, w ciągu pół godziny od chwili, gdy bezimienny, bezpostaciowy Rosjanin podejmie decyzję. Być może decyzja już zapadła, pomyślała Liz Elliot, może za pół godziny zostanie po niej kilka płatków popiołu na wietrze, nic więcej. Praca całego życia, książki, wykłady i seminaria znajdą koniec w oślepiającym, niweczącym wszystko błysku.
- Robercie! Przecież nie wiemy nawet, z kim rozmawiamy! - odezwała się głosem, w którym pobrzmiewała histeria.
- Wróćmy do ich depeszy, panie prezydencie - przynaglił generał Fremont. “Wysłaliśmy dodatkowe jednostki, aby zbadały sytuację”. Wygląda na to, że skierowali do miasta posiłki.
Młody strażak odnalazł pierwszego człowieka, który przeżył wybuch. Ocalały czołgał się po betonowej pochylni, wiodącej ku rampie załadunkowej na dolnym poziomie. To, że przeżył, graniczyło z cudem. Na dłoniach miał poparzenia drugiego stopnia, a czołgając się wbił sobie w skórę kawałki szkła, betonowe okruchy i Bóg wie co jeszcze. Strażak wziął ocalałego na ręce, poznając po strzępach munduru, że to policjant, i przeniósł go do punktu ewakuacyjnego. Dwa wozy strażackie, które zostały na miejscu, spryskały strażaka i poparzonego wodą. Rozebranych znów umyto wodą z węża. Policjant był półprzytomny, lecz z notatnika ściskanego kurczowo w ręku wydarł kartkę i przez całą drogę do szpitala usiłował zwrócić na nią uwagę strażaka. Strażak, który również wylądował w karetce, był jednak zbyt zziębnięty, zbyt zmęczony i zbyt przerażony. Spełnił oto swój obowiązek i nie był pewien, czy nie przypłaci tego życiem. Dla dwudziestolatka przeżycia te okazały się zbyt silne. Gapił się więc w podłogę karetki i trząsł się pod grubym kocem.
Bramę wjazdową na stadion wieńczył strop ze strunobetonu. Wybuch skruszył betonowe bloki, zawalając jednym z nich przejście. Kierowca czołgu saperskiego zahaczył linę wyciągarki wieżowej o największy betonowy kloc. Callaghan spoglądał na zegarek, świadomy, że jest i tak za późno, żeby się zatrzymać. Trzeba dotrzeć na stadion, nawet jeśli będzie to kosztowało życie.
Stalowa lina wyprężyła się, a betonowy kloc odjechał wstecz. Jakimś cudem resztki stropu trwały na miejscu, toteż Callaghan natychmiast poprowadził ludzi przez przełaz. Tuż za nim biegł pułkownik Lyle.