Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Jakaś głęboko ukryta, pierwotna część jej istoty pragnęła się poddać, ulec jego woli, ale instynkt samozachowawczy okazywał się silniejszy. Nie śmiała mu zaufać, dopóki jej nie kochał, a on nie śmiał się przyznać do miłości.
Diana dryfowała, żyjąc z dnia na dzień, ceniąc sobie każdy moment spędzony z synem, kochankiem, przyjaciółmi. Wiedziała, że tchórzostwem jest odwlekanie kryzysu, który w końcu musiał nastąpić, lecz żywiła fatalistyczną wiarę w to, że problemy rozwiązują się w swoim własnym czasie. Mogła się tylko modlić, by po tym. jak narastające napięcie wybuchnie, oboje z Gerwazym byli wolni od mrocznej przeszłości, po to, żeby móc wzajemnie się kochać.
15Wiosną 1809 roku na Półwyspie Iberyjskim pojawiły się pierwsze pęknięcia w napoleońskim imperium. Cesarz zmusił cieszącego się popularnością hiszpańskiego króla Ferdynanda VII do abdykacji i umieścił na tronie swego brata Józefa. Doprowadzona do wściekłości Hiszpania stanęła w ogniu powstania. Gerwazy w swoim niewielkim biurze w Whitehall gromadził i oceniał informacje, i cieszył się.
W kwietniu sir Arthur Wellesley został awansowany na generała porucznika i zbierał oddziały, żeby ruszyć na pomoc wenezuelskiemu rewolucjoniście. Wówczas jednak Hiszpania i Portugalia przysłały do Anglii delegatów z prośbą o pomoc przeciwko Napoleonowi i Wellesleyowi zmieniono rozkazy - miał udać się na półwysep. Gerwazy użył w sprawie swego dawnego dowódcy wszelkich wpływów, jakie tylko posiadał. Nie miał wątpliwości, że generał doceni okazane poparcie.
Wellesley przebywał właśnie w Londynie i na ten wieczór wyznaczył prywatne spotkanie z wicehrabią, żeby omówić sprawę dotyczącą ich obu. Dla zachowania dyskrecji generał przybył do domu Gerwazego. Gospodarz przyjął gościa w bibliotece i poczęstował kieliszkiem porto. Kiedy usiedli i pociągnęli po łyku trunku, Wellesley od razu przeszedł do celu swej wizyty.
- Wiesz o markizie de la Romana?
Gerwazy przytaknął.
- To jeden z najbardziej szanowanych hiszpańskich generałów. Przebywa obecnie w Danii, wypełniając zadania organizacyjne dla Napoleona.
Pochylając się dla podkreślenia wagi sprawy, Wellesley zaczął:
- Romana jest hiszpańskim patriotą. Gdyby znał sytuację w Hiszpanii, nie służyłby dłużej cesarzowi, podobnie jak większość jego ludzi. - Generał był z natury powściągliwy, ale oczy mu błyszczały na myśl o perspektywie zbrojnej akcji. Wyglądał dużo młodziej niż wówczas w Dublinie. - Jeśli ktoś zdoła dotrzeć do Romany i powiedzieć mu, że Napoleon usunął hiszpańskiego króla, królewska flota przywiezie markiza i jego oddziały do domu, żeby walczyć z Francuzami.
Gerwazy skrzywił się z irytacją.
- Wiem o tym. Dokonywałem cudów, próbując przekazać wiadomość Romanie.
- Powinienem się domyślić, że już jesteś w to zaangażowany. - Wellesley zaśmiał się niewesoło. - Z jakim skutkiem?
- Czterech dobrych ludzi zginęło - odparł sucho Gerwazy. Znał wszystkich czterech agentów i ich śmierć osobiście go dotknęła, chociaż wiedzieli o ryzyku i podjęli je z własnej woli.
- Przykro mi. - Wellesley zamilkł na chwilę, zasępiony. - Ale musimy spróbować znowu. Siły, którymi dowodzę, nie są na tyle duże, by bez wsparcia pokonać Francuzów na półwyspie. Romana ma dziesięć tysięcy wyszkolonych żołnierzy. Gdyby wrócili, razem moglibyśmy złamać francuską armię w Hiszpanii. A potem...
Nie musiał kończyć. Gdyby Francuzów udało się wyprzeć z półwyspu, impas zostałby przełamany. Wojna przeniosłaby się do Francji, do samego Napoleona. W Europie mógł zapanować pokój dopiero po pokonaniu cesarza.
- Wiem, jaka jest stawka w tej grze - rzekł Gerwazy. Popijał porto, odchylony na oparcie krzesła. Przez głowę przebiegały mu wciąż te same myśli. W ciągu ostatnich tygodni myślał tylko o dwóch sprawach: o sytuacji w Europie i możliwościach stojących przed Anglią oraz o Dianie. Zawsze i bez końca o Dianie. Z jej powodu ociągał się z podjęciem decyzji, która była nieunikniona od samego początku. Zawahał się, wiedząc, że kiedy słowa padną, nie będzie już odwrotu. - Pojadę do Romany osobiście.
Wellesley uniósł brwi w szczerym zdziwieniu.
- Myślisz, że masz więcej szans na powodzenie niż któryś z twoich agentów?
- Być może. Gorzej mi pójść nie może.
- Oficer musi się godzić z tym, że jego ludzie mogą zginąć - przypomniał mu Wellesley cierpko.
- Owszem, godziłem się z tym w Indiach. - Gerwazy zatrzymał wzrok na kieliszku z winem; jego krwistoczerwona barwa przypominała mu to, co widział w wojsku i o czym wolałby zapomnieć. - Ale nie jestem już oficerem. Nie będę wysyłał nikogo innego z misją, która zabiła już czterech ludzi.
Wellesley przyjrzał mu się z uwagą.
- Jak sobie życzysz. Masz jakiś plan? - Był zbyt doświadczonym żołnierzem, żeby się spierać z człowiekiem, który już podjął decyzję, zwłaszcza kiedy sukces mógł zmienić losy nadchodzącej bitwy o Półwysep Iberyjski.
- Łódź rybacka może mnie zabrać do Holandii. Później lądem przeprawię się do Danii. Robiłem już takie rzeczy, choć nie w tak dramatycznych okolicznościach. - Wzruszył ramionami. - Na tyle dobrze mówię po francusku, żeby się podawać za Francuza. Mam też niezbędne dokumenty.
- W twoich ustach brzmi to całkiem prosto - zauważył Wellesley. - Ale domyślam się, że tamci agenci byli równie dobrze przygotowani.
- Owszem, ale oprócz zręczności potrzebne jest szczęście. Może będę go miał więcej.