Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.- płace pracowników bezpośrednio produkcyjnych 500,-- płace pozostałych pracowników produkcji podstawowej 75,-- płace pracowników produkcji...ani tym obojgu, ani niekochanemu synowi Jakubowi, ktry liczygodziny ycia ojca, nie pozostawi zapisu, na ktry, jak uwaa,oni wszyscy nie zasugiwali...Przypomnijmy również zapiski w dzienniku wybitnego twórcy pochodzenia żydowskiego pisarza Marian Brandysa: Żydzi, którzy pozostali, weszli niemal w całości...Przeważająca większość tych strat to n i e zabici i ranni, lecz jedynie zaginieni lub dezerterzy: żołnierze, którzy na skutek szybkiego tempa marszu pozostawali...Davida Coverdale'a - ten zwizek okaza si rzeczywicie niezwykle trway, jako eorganista, oprcz rzecz jasna szefa, przez najblisze sze lat pozostanie...– A skąd ma tyle pieniędzy na nowy powóz, nowe suknie, stado służących, ciągłe przyjęcia? Na niektóre zaprasza sto czy nawet dwieście osób –...Regresing - uzdrawianie stosunku do przeszłości (DL,LŻ) Regresing, to technika polegająca na wprowadzeniu się w stan regresywny umożliwiający dotarcie do...gicznych na to, że ludzie pozostają zdrowi, kierunku we współczesnej medycynie, przedstawionymi lekarze interniści ...(1) Aby utrzymywać nas w ciemnocie i poddaniu, nasz kosmiczny pasożyt używa swojej technicznej przewagi nad nami, a także używa owych szatańskich metod jakie...Żadna operacja związana z inicjacją obiektu nie powinna być pozostawiana konstruk-torowi...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Wreszcie zobaczył swój cel — biały krąg pośród cieni.
Przesunął drążek i zaczął opuszczać śmigłowiec. Trzech mężczyzn, dwie pary
sań i psy czekały na niego pośrodku dziury. Jeden z mężczyzn szaleńczo wymachiwał ramionami. Wówczas, na pobliskim szczycie pojawiło się pięciu Rosjan.
145
Spoglądali na dno studni, trzymając karabiny w dłoniach. Beaumont wykrzywił
twarz pod hełmem: przybył za późno.
Wciskając plecy w oparcie przechylił maszynę, wytracił wysokość, przyspie-
szył i ruszył prosto na Rosjan. Przez kopułę śmigłowca widział ich stojących na szczycie torosu, znieruchomiałych ze zdumienia. Hełm i gogle, które miał na twarzy, wzmagały iluzję i potęgowały napięcie, ponieważ pięciu mężczyzn spogląda-jących na niego z lodowej ściany widziało swoją własną maszynę, pilotowaną
przez ich towarzysza, pikującą teraz prosto na nich.
W kabinie narastał ogłuszający hurgot. Cała konstrukcja dygotała, jak gdyby każdy nit miał się wkrótce oddzielić od kadłuba. Beaumont przyspieszył i pię-
ciu mężczyzn przesunęło się w tył pod kopułą. Poruszył drążkiem. Maszyna zagrzmiała nad lodowym grzebieniem, rotory chłostały powietrze, płozy ledwo mi-nęły grzbiet, a stojący na nim mężczyźni rzucili się do tyłu i stoczyli po przeciwległym zboczu wzniesienia w desperackiej próbie ucieczki. Beaumont wzniósł się ponownie, zawrócił, odnalazł Rosjan, już wstających na nogi na dnie szerokiego lodowego korytarza. Zanurkował, wycelował maszynę wprost w funkcjonariuszy
służby bezpieczeństwa, a oni, widząc na co się zanosi, ruszyli biegiem przed siebie. Beaumont sprowadził maszynę niebezpiecznie nisko, wyprostował lot tuż nad lodowymi grzbietami i pędził wzdłuż korytarza.
Płozy minęły głowy uciekających w odległości jednej stopy. Na dole, w ko-
rytarzu, musiało to wyglądać zaledwie na kilka cali — mężczyźni rzucili się na ziemię, huk silników łomotał im w uszach. Kiedy Beaumont obejrzał się za siebie, właśnie podrywali się do biegu w stronę przeciwną niż amfiteatr, wyraźnie przerażeni. Metoda zastraszenia przyniosła sukces. Dla ludzi z oddziału służby specjalnej musiało to być przerażające doświadczenie, ponieważ byli z pewnością przekonani, że za sterami maszyny siedzi ich pilot, który najwyraźniej postradał
zmysły. Największą ironię losu stanowił fakt, że nikt nie wystrzelił w jego kierunku ani jednego naboju. Maszyna, którą leciał, była przecież ich jedynym środkiem transportu, jedyną drogą wydostania się z makabrycznego polarnego pustkowia.
Zatoczył jeszcze trzy koła nad amfiteatrem i opuścił maszynę.
Gdy lądował w białej niecce, oczy łzawiły mu od oparów benzyny przesą-
czających się pod luźnymi goglami. Usiadł na lodzie zbyt ciężko, ale zmusił go do tego pośpiech i niepokój. Było tylko kwestią czasu, kiedy Rosjanie zbiorą się razem i ściągną w okolice miejsca, gdzie widzieli lądujący śmigłowiec. Pozostawiając silnik na wolnych obrotach oraz wirujące rotory, odpiął pasy, podszedł do drzwi i otworzył je. Zeskakując na lód zwracał dość szczególną uwagę na ostrza tnące powietrze nad jego głową.
— Uważajcie na te cholerne wirniki — takie były jego pierwsze słowa. —
Najpierw wrzućcie na pokład psy. Jeśli zaczną się kłopoty, zostawimy sanie.
Zaczęli pakować do wnętrza maszyny psy wcześniej już uwolnione z zaprzę-
gów. Podnosili każde wijące się zwierzę i wpychali bezceremonialnie do środka.
146
Beaumont stał nie opodal śmigłowca, zostawiwszy dźwiganie psów Graysonowi i Langerowi. Gorow pracował wewnątrz kabiny. Anglik rozglądał się po lodowych grzbietach z karabinem gotowym do strzału. W końcu załadowali sanie, Beaumont dołączył do nich i na lodzie nie został najmniejszy ślad po grupie Beaumonta.

* * *
Beaumont podniósł maszynę pionowo na wysokość tysiąca stóp, umykając
z zasięgu karabinowych strzałów i wziął kurs na „Elroya”. Langer stał przy przejrzystej kopule, otoczony skamlącymi psami. Wskazał w dół. — Zdążyliśmy co
do minuty. — Beaumont pokiwał głową. Kiedy oni wspinali się coraz wyżej, do amfiteatru zbliżała się grupa złożona z sześciu Rosjan.
Z wysokości tysiąca stóp „Elroy” robił wrażenie statku zjawy, jednego z tych legendarnych okrętów, które dryfują po oceanach bez załogi na pokładzie, zjawy uwięzionej w jednolitym lodzie. Gdy podlecieli bliżej, Beaumont dostrzegł za rufą kanał widniejący na oceanie jak czarna szrama tam, gdzie lodołamacz wywalczył
drogę przez lodowe pole, jednak tuż za cięciem znowu woda pokryta była białą płaszczyzną. Statek wybijał drogę na północ, a za nim lód zamykał się z powrotem, więżąc go w swoim zimnym uścisku.
— Nad statkiem wisi niszczyciel łodzi podwodnych — odezwał się nagle Lan-
ger.
— Widzę — odparł Beaumont. — Zmusimy go, żeby się podniósł. Poruszył
drążkiem i wytracił wysokość, aż znaleźli się tak blisko statku, iż widzieli ludzi podbiegających do burt i spoglądających na drugą radziecką maszynę wiszącą nad ich głowami. Niektórzy trzymali w rękach karabiny. Daleko w dole, na lądowisku w pobliżu rufy, stał sikorski zablokowany przez wiszący nad nim śmigłowiec. Tak długo jak maszyna w powietrzu utrzymywała swoją pozycję, sikorski nie mógł
wystartować, ponieważ musiałby wznieść się dokładnie tam, gdzie tkwił radziecki śmigłowiec. — Ten facet w niszczycielu pewnie wziął nas za swoich kumpli —
zauważył Grayson, poklepując psa.
— Rozczaruje się — odparł zwięźle Beaumont.
— Mogą próbować nas rozbić. . . — Gorow, siedzący dotąd cicho na składa-
nym fotelu w głębi kabiny, poczuł się wystarczająco zaniepokojony, by zabrać głos. Wstał, starając się zbytnio nie obciążać zwichniętej nogi przytrzymał się poręczy i pochylił naprzód, chcąc mieć lepszy widok.
— Gorow, siadaj! — krzyknął Beaumont. — Nie słyszałeś, co mówił Gray-
son? Mamy większe szansę, jeżeli pilot będzie przekonany, że jesteśmy Rosjanami.
147
— Uważaj, Keith, to są dwie pary rotorów wirujących bardzo blisko siebie —
ostrzegł Grayson. — Możemy wszyscy zakończyć tę przygodę lekcją nurkowa-
nia. . .