Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Niemal byłem już na tamtym świecie - przymknął drzwi, pozostawiając niewielką szczelinę. - Ale wróciłem. Po samochód i po ciebie.
- Po mnie?
- Zwłaszcza po ciebie. Ubierz się szybko. Twoje życie nie będzie warte funta kłaków, jeśli tu zostaniesz.
- Moje życie? Dlaczego moje...
- Wstajemy, ubieramy się i pakujemy - oznajmił podchodząc do łóżka.
W jego zachowaniu było tyle stanowczości, że bez dalszych pytań i protestów skinęła głową. Bowman wrócił do drzwi i wyjrzał przez szparę. W duchu przyznał, że panna Dubois obaliła właśnie kolejny mit. Była piękna, ale nie była głupia - szybko podejmowała decyzje i godziła się z tym; co uważała za nieuniknione, nie tracąc czasu na głupie uwagi w stylu: “jeśli uważa pan, że będę się ubierać, kiedy pan się na mnie gapi, to..." i takie tam podobne. Nie żeby miał coś przeciwko
gapieniu się na nią, lecz w tej chwili najbardziej interesował go Ferenc. Swoją drogą; ciekawe, co go zatrzymało; powinien już tu być i donieść tatusiowi o napotkaniu nieoczekiwanych trudności uniemożliwiających wykonanie zleconego zadania. Naturalnie, mogło też tak być, że nadal go szukał po ciemnych uliczkach Les Baux z obłędem w oku, ściskając w jednej dłoni nóż, a w drugiej pistolet.
- Jestem gotowa - oświadczyła Cecile.
Odwrócił się zaskoczony. Rzeczywiście była gotowa, nawet zdążyła się uczesać, a walizka leżała na łóżku.
- I spakowana? - upewnił się, nie wierząc własnym oczom.
- Wieczorem, to nasza ostatnia noc tutaj - zawahała się. - Proszę posłuchać, nie mogę tak po prostu wyjechać bez...
- Chodzi o Lilę? Zostaw wiadomość, że skontaktujesz się z nią na poste restante w Saintes-Maries. Tylko się pospiesz. Wrócę za chwilę, muszę się spakować.
Poszedł do swego pokoju. Przy drzwiach zatrzymał się na moment. Południowy wiatr szumiał w koronach drzew i pluskała fontanna - były to jedyne dźwięki, jakie słyszał. Wszedł i zaczął w pośpiechu upychać w walizce rzeczy jak popadło. Gdy wrócił do pokoju Cecile, zastał ją nadal piszącą coś pośpiesznie.
- Poste restante, Saintes-Maries to wszystko, co masz podać przyjaciółce. Historię twojego życia już zna, jak przypuszczam.
Gdy podniosła głowę, zobaczył na jej nosie okulary, ale to go nie zaskoczyło. Popatrzyła na niego jak na nieszkodliwego ale uprzykrzonego robaka na ścianie i wróciła do pisania. Po dwudziestu sekundach złożyła podpis ozdobiony zawijasem, zbędnym gdy czas naglił, schowała okulary do futerału i skinęła głową na znak, że jest gotowa. Złapał jej walizkę i oboje opuścili pokój, gasząc światło i zamykając drzwi na klucz. Bowman wziął swój bagaż, poczekał aż Cecile wsunie kartkę pod drzwi pokoju przyjaciółki i razem wyszli na zewnątrz. Cicho przedostali się przez taras i ścieżkę prowadzącą do drogi na tyłach hotelu. Cecile trzymała się blisko i cały czas milczała. Bowman już zaczął sobie w duchu gratulować doskonałych metod wychowawczych, gdy zdecydowanym ruchem złapała go za ramię i zmusiła do zatrzymania się. Spojrzał na nią z wyrzutem, ale nie odniosło to żadnego skutku, podobnie jak zmarszczenie brwi. Pomyślał, że to wina jej krótkowzroczności i poczekał na wyjaśnienie.
- Jesteśmy tu bezpieczni? - spytała. - Chwilowo tak.
- Więc proszę postawić te walizy.
Postawił, dochodząc do wniosku, że trzeba zmienić metody wychowawcze.
- Dalej nie pójdę -- oświadczyła stanowczo. - Byłam grzeczną dziewczynką i zrobiłam, co pan chciał, ponieważ istniała, i przyznaję, że istnieje, jedna szansa na sto, iż nie jest pan szaleńcem. Jednak pozostaje dziewięćdziesiąt dziewięć procent i dlatego domagam się wyjaśnienia. Tu i teraz.
Bowman doszedł do smutnego wniosku, że jej rodzice także nie odnieśli większych sukcesów w wychowaniu córki. Natomiast w jednej sprawie czyjeś wysiłki zostały uwieńczone powodzeniem - jeśli bowiem Cecile była wściekła lub przestraszona, to nie okazywała tego w żaden sposób.
- Jesteś w poważnych tarapatach, w które nieświadomie cię wpakowałem - wyjaśnił. - Teraz jestem odpowiedzialny za wydostanie cię z tego.
- Ja jestem w tarapatach?
- Oboje w to wdepnęliśmy. Trzech typków z tego cygańskiego obozu o§wiadczyło, że zamierzają mnie załatwić. Potem zaś ciebie. Ponieważ przyznali mi pierwszeństwo, gonili mnie do Les Baux, potem przez miasteczko i ruiny.
Przyjrzała mu się podejrzliwie, bez cienia strachu czy troski, której się spodziewał.
- Jeśli pana ścigali...
- Zgubiłem ich. Syn ich kacyka, miły młodzian imieniem Ferenc , być może nadal mnie szuka z nożem w jednej, a pistoletem w drugiej ręce. Jak się w końcu zniechęci, to wróci do tatusia i kolejna grupa przetrząśnie nasze pokoje. Mój i twój.
- Dlaczego mój? Co ja takiego zrobiłam?
- Byłaś ze mną cały wieczór i widzieli, że udzieliłaś mi schronienia parę godzin temu.
- Ależ... to śmieszne! I tylko dlatego wzięliśmy nogi za pas... - potrząsnęła głową. - Myliłam się. Panie Bowman, jest pan w stu procentach szalony.