Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.SZARAŃCZA W ZIEMI SIERADZKIEJ, ŁĘCZYCKIEJ I MAZOWIECKIEJ WIELKIE ZRZĄDZA SZKODY [1475] Pod te czasy ukazało się w Sieradzkiem, Łęczyckiem i...Panował głuchy spokój, jakby ziemia była jednym wielkim grobem! stałem tam pewien czas, myśląc głównie o żyjących, którzy - zagrzebani gdzieś po...„Wtedy z winy Ottona [II] wiele się stało złego; wszędzie doszło do wielkich i żałosnych klęsk, pohańbione państwo spadło z wyżyn swego tronu, udręczone...19 Statuty Kazimierza Wielkiego (statuty wielkopolskie), a...Więc sarenka zaczęła opowiadać o sobie:— Mieszkałam sobie spokojnie w wielkim lesie z tamtej strony...Kiedy usunął ostatnie korytko, z wielkim szacunkiem dotknął papierów; był to cienki plik złożonych dokumentów, a jednak chodziło o skarb, albowiem uniknęły...Prowadzący kampanie antynikotynowe popełniają jeden wielki błąd, a polega on na tym, że rzadko zadają sobie pytanie, dlaczego ludzie w ogóle chcą palić? Wydaje...Zgodnie z informacjami kapłanów, „bogowie" zamierzali ponownie przybyć z nieba wtedy, gdy gotowe już będą wielkie budowle wzniesione według zasad kalendarza...Cesarz Fryderyk zgromadził wielkie wojsko z Niemiec, Włoch, Czech oraz innych narodów i krajów, a nadto książęta polscy Bolesław, Mieczysław i...o wielkiej szczodrobliwości okazywanej im przez Agryppę, ale także o dobrodziejstwach jego dziada Heroda, który zbudował im miasta, porty i świątynie, wydając...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


Teraz z trudem zebrane konie i wozy będą musiały wystarczyć. Pomiędzy wozami
stali ludzie, tak wielu, że mogliby zasiedlić całe miasto, przypuszczalnie wszyscy Aielowie, którzy pozostali przy życiu na całym świecie.
Setka wyszła na jego spotkanie, mężczyźni i kobiety, przedstawiciele tych,
którzy chcieli wiedzieć, czy Aes Sedai nie udzieliły niektórym przynajmniej zgo-
dy na pozostanie.
— Nie — powiedział im. Niektórzy niechętnie marszczyli brwi, wtedy dodał:
— Musimy słuchać. Jesteśmy Da’shain Aiel i słuchamy Aes Sedai.
Powoli wracali do wozów, a wtedy wydawało mu się, że ktoś wymienił imię
Coumina, ale nie pozwolił, by odciągnęło to jego uwagę. Pośpieszył do swojego
wozu, na czele środkowej kolumny. Konie płoszyły się wraz z każdym drżeniem
przenikającym ziemię.
Jego synowie siedzieli już na koźle — Willim, piętnastoletni, trzymał wo-
dze, Adan, który skończył dziesięć lat, siedział obok niego, obaj szczerzyli zęby w uśmiechu, pełni nerwowego podniecenia. Malutka Esole leżała, bawiąc się lalką, na płótnie przykrywającym ich dobytek oraz, znacznie ważniejsze, przedmioty
powierzone im przez Aes Sedai. W wozach nie było miejsca dla nikogo prócz star-
ców i dzieci. Kilkanaście sadzonek chory w glinianych donicach stało za kozłem,
zasadzą je na powrót, kiedy dotrą w bezpieczne miejsce. Głupio było tak je wozić, jednak znajdowały się na każdym wozie. Coś z czasów dawno minionych; symbol
lepszych czasów, które nadejdą. Ludziom potrzebne były i nadzieja, i symbole.
Amora czekała na niego obok zaprzęgu, lśniące czarne włosy spadały falami
na jej ramiona, przypominając mu dzień, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, jesz-
cze jako młodą dziewczynę. Teraz zmartwienie wyrzeźbiło głębokie zmarszczki
wokół jej oczu.
Udało mu się uśmiechnąć do niej, a niepokój skryć głęboko w sercu.
— Wszystko będzie dobrze, żono mego serca. — Nie odpowiedziała, a wtedy
dodał: — Czy śniłaś?
— Jeszcze nie czas — wymruczała. — Wszystko będzie dobrze, wszystko
będzie dobrze i nic nie zakłóci wszechrzeczy. — Uśmiechając się drżącymi war-
gami, dotknęła jego policzka. — Kiedy jestem z tobą, wiem, że tak będzie, mężu
392
mego serca.
Jonai pomachał ręką ponad głową i dany przez niego sygnał rozszedł się
wzdłuż kolumn. Powoli wozy zaczęły ruszać, Aielowie opuszczali Paaren Disen.

* * *
Rand potrząsnął głową. Za dużo. Wspomnienia tłoczyły się po głowie, nakła-
dały na siebie. Powietrze zdawało się wypełnione błyskawicami. Wiatr podrywał
gruboziarnisty pył, kręcąc nim wiry. Muradin wyrył paznokciami głębokie szcze-
liny w swej twarzy, teraz wbijał palce w oczy. Naprzód.

* * *
Coumin ukląkł na skraju zaoranego terenu, odziany w robocze ubranie, prosty
brązowawo-szary kaftan, spodnie i miękkie sznurowane buty, w jednym rzędzie
z podobnymi do niego, otaczającymi pole, po dziesięciu ludzi z Da’shain Aiel
rozstawionych w odległości podwójnego wyciągnięcia ramion, potem ogir i tak
na przemian. Mógł dojrzeć następne pole, otoczone w taki sam sposób, za pracu-
jącymi, na szczycie uzbrojonych jo-kartów siedzieli żołnierze z ich lancami uda-
rowymi. Nad głowami krążyły patrole w kopterach, śmiercionośne osy z czarnego
metalu z dwojgiem ludzi w środku. Miał dopiero szesnaście lat, ale kobiety, biorąc pod uwagę głębię jego głosu, pozwoliły mu na koniec wziąć udział w śpiewaniu
nasion.
Żołnierze fascynowali go, podobnie ludzie i ogirowie, w taki sposób, jak fa-
scynujące mogą wydawać się jaskrawe barwy na grzbiecie jadowitego węża. Oni
zabijali. Pradziadek jego ojca, Charn, twierdził, że ongiś w ogóle nie było żołnierzy, ale Coumin w to nie wierzył. Gdyby nie żołnierze, to któż by powstrzymy-
wał Jeźdźców Nocy i trolloki przed zabiciem wszystkich? Rzecz jasna, dodawał
Cham, nie było wówczas również żadnych Myrddraali ani trolloków. Żadnych
Przeklętych ani Wykutych W Cieniu. Cham opowiadał wiele historii, o których
twierdził, że pochodzą z czasów, zanim pojawili się żołnierze, Jeźdźcy Nocy i trolloki, kiedy Ciemny Władca Grobu był uwięziony i nikt nie znał jego imienia ani
też znaczenia słowa „wojna”. Coumin nie potrafił sobie wyobrazić takiego świata; kiedy się urodził, wojna trwała już od dawna.
Znajdował jednak przyjemność w tych opowieściach Charna, nawet nie po-
393