Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Czy wiesz, co robisz? - spytał chłopak ochrypłym głosem. Nie potrafił już dłużej milczeć.
- Pomagamy lekarzom się uczyć - odparł mężczyzna, zaskoczony nagłym pytaniem.
- Ale za jaką cenę? - Adam chwycił go za nadgarstek. Powoli, ale zdecydowanie steward uwolnił rękę. Adam zdziwił się, skąd w człowieku, któremu podano tak dużo leków, brało się tyle siły.
- Proszę - powiedział mężczyzna - musi pan być posłuszny. - Uniósł hełm, zamierzając włożyć go Adamowi na głowę.
Wiedząc, że jedyną skuteczną bronią może być zaskoczenie, Adam wyrwał hełm i wcisnął go stewardowi na głowę. Chwycił zwoje kabli i owinął je wokół szyi mężczyzny. Potem odwrócił się i pobiegł do wyjścia. Miał nadzieję, że zdoła uciec z sali, nim steward zacznie krzyczeć.
Biegnąc w górę, usłyszał kolejny pełen boleści zbiorowy jęk, który przyprawił go o drżenie. Doskoczył do drzwi i wypadł na korytarz. Gdy przebiegał obok budki strażnika, doleciał go krzyk stewarda.
Ile sił w nogach pognał schodami na główny pokład. Potknął się i omal nie upadł. Schodzący na dół steward wyciągnął rękę, by mu pomóc, ale nie próbował go zatrzymać.
W jadalni musiał zdecydować, czy powinien wspiąć się jeszcze wyżej. Uznał, że tak, gdyż niższe partie statku przyprawiały go o klaustrofobię. Przebiegając obok sal wykładowych, usłyszał serię dzwonków. W chwilę później włączył się okrętowy radiowęzeł:
- Prosimy o uwagę. Pasażer Smyth jest niebezpieczny i musi zostać zatrzymany.
Po pokonaniu kolejnych schodów Adam przystanął. Cały trząsł się ze strachu. Rozpaczliwie starał się opanować przerażenie i wymyślić jakąś kryjówkę. Wszelkie szafy i schowki były zbyt łatwym do odkrycia schronieniem. Poza tym pozbawiłyby go możliwości ruchu. Wspiął się jeszcze o poziom wyżej. Mijając pokład spacerowy, usłyszał pod sobą krzyki.
Ogarnięty paniką, wbiegł na pokład rekreacyjny i przemknął obok basenu. Nagle wyłonił się przed nim potężny, biały komin. Dostrzegł przymocowaną do niego drabinę. Bez namysłu chwycił za najniższy szczebel i zaczął się wspinać. Kiedy wzniósł się trochę ponad pokład, poczuł, jak wiatr bezlitośnie smaga jego nagi tors. Przebył jakieś piętnaście metrów, gdy usłyszał w dole głosy ścigających go ludzi. Wyobraził sobie, jak światło reflektorów odnajduje go na tle białej ściany i ze strachu zamknął oczy.
Minęło jednak kilka minut i nic się nie wydarzyło. Odważył się spojrzeć w dół. Stewardzi systematycznie przeszukiwali rozmaite skrzynie i unosili płótna zakrywające łodzie ratunkowe. Na razie nie domyślali się jego kryjówki. Kiedy uświadomił sobie, jaka wysokość dzieli go od pokładu, zrobiło mu się słabo. Zerknął w górę, ale i to nic nie pomogło. Gwiazdy zdawały się galopować tam i z powrotem po nocnym niebie.
Po paru minutach ponownie spojrzał w dół. Kilku stewardów kręciło się koło komina. Przezwyciężając lęk wysokości, zaczął się wspinać jeszcze wyżej. Ocenił, że do szczytu pozostało mu jakieś dziesięć metrów. Niemal na samej górze, po obu stronach komina rysowały się ciemne otwory wielkości człowieka. Postanowił sprawdzić, czy nie da się ukryć w jednym z nich. Starając się nie myśleć o tym, że w każdej chwili może runąć w dół, dotarł do wnęk. Miały podłogi z metalowej kraty.
Świadomy tego, że nie wolno mu już dłużej pozostawać w tak widocznym miejscu, uchwycił się bocznej krawędzi niszy po lewej stronie i spróbował postawić nogę na jej podłodze. Rozciągnięty pomiędzy drabiną a wnęką, omal nie skonał z przerażenia. Gdyby spadł, nie byłoby co zbierać. Pokonując strach, zdjął nogę z drabiny i podciągnął się do środka.