Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
A z odczarowaniem księżniczki Morgany to taka była
historia.
9
Żyła w tym państwie stara i wielce znamienita boginka, która się srodze pyszniła i głowę ponad inne wróżki zadzierała,
gdyż była ostatnią z rodu czarodzieja Merlina, a prababkę
miała córkę króla elfów ze Skandynawii. Potężna to pani,
złośliwa i zawistna, obraziła się srodze na króla Pompacego
i małżonkę jego Dziwomodę, że sprawiając chrzciny swej
córki Morgany zapomnieli zaprosić ją na tę uroczystość. I
kiedy oboje królestwo bawili się w najlepsze ze swoimi
gośćmi, nagle drzwi się z trzaskiem otwarły, wpadła wróżka
Pychosława z orszakiem swych służebnic, pobiegła prosto
do kołyski małej królewny i przepowiedziała jej straszne
nieszczęście, a nawet śmierć, jeżeli przed szesnastym
rokiem ujrzy choćby przez najmniejszą szczelinę promień
słońca albo księżyca. Na te słowa skamienieli wszyscy ze
strachu, a królowa Dziwomoda tak się zapomniała, że nie
wołając nawet niańki porwała księżniczkę na swe dostojne
ręce i uciekła z nią pędem do piwnicy. Następnie
zamurowano wszystkie okna w pałacu, wszelkie wejścia
opatrzono poczwórnymi drzwiami, słowem, strapieni rodzice
uczynili wszystko, co było w ich mocy, by zabezpieczyć
ukochaną dziecinkę przed spełnieniem przekleństwa
Pychosławy.
Lecz musiała ta niepoczciwa czarodziejka rzucić jeszcze
jakiś niedostrzegalny czar na serce królewny, bo pokazało
się, że gdy skończyła lat szesnaście i śmiało już mogła
korzystać ze światła słonecznego i cieszyć się cudami
przyrody, ona wręcz oświadczyła rodzicom, że czuje
najgłębszy wstręt do świata rzeczywistego, nie chce znać
słońca ani księżyca, brzydzi się prawdziwymi drzewami,
żywymi kwiatami, świeżą trawą i nigdy poza mury swego
pałacu nie wyjdzie.
Zrozpaczeni rodzice wysłali poselstwo do złośliwej boginki,
by zdjęła czar z serca ich córki i wróciła jej zdrowie. Lecz ta
nie przyjęła bogatych darów, jakie jej posłowie u stóp kładli,
a rzekła tylko, że jest bardzo łatwe lekarstwo na chorobę
królewny, lecz sprawi ono cudowny skutek wtedy tylko, gdy
młody rycerz, który zechce wyleczyć Morganę, sam własną
myślą i wolą to lekarstwo wynajdzie.
A królewna żyła sobie dalej w zamknięciu i czuła się
zupełnie szczęśliwą. Uprosiła rodziców, by jej wybudowali
10
ową salę, czy halę olbrzymią, i założyli w niej sztuczny ogród, o czym to płomień lampy opowiadał już Jacusiowi i
czarodziejowi.
Kto tego ogrodu nie widział, nie zrozumie nawet, co to było
za cacko. Pnie drzew były śliczne, na ciemny brąz
lakierowane, liście z delikatnej zielonej materi lub ze
sztywnej skóry, stosownie do tego, jak bywa u naturalnych
drzew i krzewów. Żółte kwiaty były ze złota, białe ze srebra
albo z rybich łusek, czerwone z rubinów, niebieskie z
turkusów lub szafirów. W ponurych skałach z masy
papierowej wyżłobione były groty zaciszne, ponad szklanymi
strumykami przerzucone mostki ze złoconego drzewa
prowadziły do małych świątynek greckich, mniej lub więcej
rozpadających się w sztuczne gruzy. Na gałęziach drzew
umieszczono gniazdka przez nadwornych koszykarzy i
tapicerów nader wiernie naśladowane, a w nich siedziały
szklane ptaszki ślicznie śpiewające. Co parę godzin
przychodził zegarmistrz najjaśniejszego pana i nakręcał
ptaszki, żeby latały i śpiewały. Na drucianych szpalerach
pięły się sztuczne winogrady, a grona złotawe lub
ciemnoszafirowe, były arcydziełem cukiernika królowej i
zawierały w każdej jagódce kroplę słodkiego wina. Czy to
nawet spamiętać można, jak tam było w onym ogrodzie
wszystko na centymetry wymierzone, na kratki podzielone,
milutkie, czyściutkie, pomalowane, wylakierowane, z kurzu
poocierane... ach, nie do opisania cudne!
Do utrzymywania porządku w ogrodzie było osobnych
dziesięciu lokai; drugich dziesięciu przybiegało ze
wschodem słońca (to znaczy z chwilą zaświecenia dziennej
lampy, gdyż na noc świecił sztuczny księżyc), ci więc
przybiegali wczas rano i zakrapiali kielichy kwiatów
stosownymi zapachami. Nazywali siÄ™ oni wonnikami i mieli
nad sobą przełożonego, nadwornego wonnika jej królewskiej
wysokości.
Z wolna, z wolna, z poczÄ…tku bardzo nieznacznie, potem
coraz prędzej, zaraził się cały dwór chorobą królewny
Morgany. Obrzydzenie do wszystkiego, co naturalne,
wzrastało z każdym dniem: doszło do tego, że damy dworu,
a nawet urzędnicy królewscy wpadali w omdlenie poczuwszy
zapach prawdziwej róży lub fiołka. Naśladowali ślepo każdy
11
niemądry kaprys księżniczki, robili z siebie prawdziwe straszydła na wróble, byle jej się tylko przypodobać.
Mężczyźni strzygli sobie włosy przy samej skórze, a na ich
miejsce wdziewali spiętrzone peruki; panie także usadzały
na głowach jakieś upudrowane olbrzymie koafiury do
koszów, ulów, skrzydeł podobne i myślały, że im w tym jest
prześlicznie. Zamiast zgrabnych, wygodnych sukien,
ściągały się żelaznymi pancerzami, by cienko w pasie
wyglądaać, ubierały się w sztywne, wydęte jak dzwon
spódnice, trzewiki nosiły na ćwiekowych obcasach i tak
wystrojone błąkały się po papierowych grotach sztucznego
ogrodu królewny; potem pląsały po ścieżkach złotym
piaskiem wysypanych i wąchały rubinowe róże lub