Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.- Ha, ha, ha! - W śmiechu Marcusa nie było ani odrobiny wesołości...To było piękne, wspaniałe - szczytowy moment w życiu każdego artylerzysty, moment, który przeżywał wciąż od nowa w marzeniach, na jawie i we śnie, przez resztę...W stosunku do Willa krewni Michiko okazywali milczącą pogardę, widzieli w nim wroga, to było uwłaczające, ale bardziej zabolała go pogarda, z jaką potraktowali...panowała ciemno , bo nie było okna, kopciły wieczki; my lałem, e pr d kaput, w ko cu nawet u nas, w Warszawie, wył czaj , gdy brak energii, albo e te pod mod , taki...Było to w roku 1860 i 1861, kiedy mój stryj rozpoczął właśnie praktykę lekarską i przed wyruszeniem na front sporo usłyszał o tych wydarzeniach od swoich...– Zala Embuay? – spytałem, najbardziej oficjalnym tonem, na jaki mnie było stać...Pokój! Dalsza służba w dyplomacji i policji! Lecz czyż nie jest to zmarnowanie dwóch trzecich armii? Po pierwsze, dla nikogo nie było tajnym, że wśród wojska,...15~lO PIACIE KOODZIEJU v I TAJEMNICZYCH WDROWCACHgwarno byo tego dnia w chacie oracza i koodzieja Piasta...poczciwy Chapsal i Noël dlatego tylko jest tolerowany, że wypada przy sposobności ortogra- ficznie napisać francuski bilecik, inaczej dosyć by było...Słońce było już wysoko, jego promienie odbijały się od połaci żużlu na wypalonych terenach i przywracały do życia chorowitą zieleń rosnących na obrzeżach...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Alternatywę stanowiła utrata życia. Po operacji Raule przyjrzała się kościom. Często oglądała podobny obraz: były zupełnie pozbawione szpiku, wyglądały jak suchy koral. Jeśli chłopak wyżyje, może uda się znaleźć dla niego inną pracę. Coś, co będzie mógł robić jedną ręką.
Fabryki codziennie okaleczały i zabijały pracujące w nich przymusowo dzieci. Wszystkie one, jak ten chłopak, ulegały stopniowym deformacjom, niektóre zaś doznawały straszliwych obrażeń w wypadkach z niezabezpieczoną maszynerią. Często się słyszało, że ruchoma część maszyny wciągnęła jakieś dziecko do środka, rozszarpując je na strzępy albo miażdżąc śmiertelnie. Dzieci kupowano w sierocińcach albo domach dla biedoty. Kontrakt zmuszał je do pracy za drobny ułamek płacy dorosłego aż do chwili, gdy skończyły dwadzieścia lat, o ile pożyły tak długo. Ich los był niewiele lepszy od doli niewolników z dżungli. Niektóre rodziny sprzedawały dzieci, by uniknąć głodu, inne zaś po to, by spłacić długi albo zaspokoić nałogi.
Uśpiła chłopaka, podając mu wielką dawkę syropu z maku. Uśmiech na jego twarzy świadczył, że pogrążył się w opiumowych snach. Niekiedy ludzie budzili się z nich, pragnąc narkotyku. Zawarta w tym ironia nie umykała uwagi Raule.
Było już późno. Zajrzała do sąsiedniej sali, gdzie przy jednym z łóżek czuwała siostra z nocnej zmiany.
- Siostro, idę spać. Mogłabyś mieć oko na chłopaka na łóżku siedemnastym?
Kobieta kiwnęła głową.
- Oczywiście. Dobran...
Brzdęk-brzdęk. Łup-łup-łup.
Raule poczuła, że ramiona jej opadają. Tak bardzo chciało się jej spać. Nawet jeśli szyderczy koń snów znowu zaniesie ją ku znajomym koszmarom, przynajmniej jej ciało wypocznie.
Siostra skierowała w stronę korytarza zimne spojrzenie.
- Jest pani zmęczona, pani doktor - oznajmiła stanowczo, jakby rozmawiała z pacjentką. - Ja się tym zajmę.
- Najpierw sprawdźmy, kto to jest - odparła z bladym uśmiechem Raule. - Tym razem to nie brzmi jak dzieciaki.
Słyszała przynajmniej jeden kobiecy głos wykrzykujący inwektywy i przekleństwa. Docierał aż tutaj, pomimo odległości i grubych murów. Zakonnica wzruszyła ramionami.
- Jak pani sobie życzy. - Zawahała się, kręcąc głową. - Obawiam się, że tutejsi ludzie zauważyli pani dobre serce. Wykorzystują panią bezwstydnie.
Tego właśnie chcę, pomyślała lekarka.
- Wstyd to luksus. Podobnie jak dobre serce - odparła.
Zakonnica popatrzyła na nią dziwnie. Poirytowana, zażenowana Raule wyszła na korytarz, wzięła klucze i ruszyła ku drzwiom. Był w nich kwadratowy judasz. Otworzyła go i wyjrzała na zewnątrz.
Ujrzała w otworze czyjeś oko. Było ciemne, mocno pomalowane kohlem i barwnym pudrem, a także pełne gniewu. Należało do madame Elavory z klubu dla panów „Szafranowy Taras”, najdroższego burdelu w Limewood.
Madame Elavora zamrugała i Raule uświadomiła sobie, że popełniła błąd. Gwałtowne uczucie malujące się w oku pod wypacykowanymi powiekami nie było gniewem, lecz przerażeniem.
***
Nastolatka leżąca na zaścielonym wytartym atłasem łożu wykrzykiwała sprośne wyrazy. Miotała się i wyrywała czterem kobietom trzymającym ją za kończyny. Gdy Raule i burdelmama dotarły na miejsce, w pokoju przebywało też kilkanaście innych kobiet i dziewcząt oraz dwóch wymalowanych chłopców. Wszyscy płakali prawie tak samo rozpaczliwie, jak dziewczyna na łóżku.
Miała oliwkową skórę, proste, czarne włosy i niebieskie oczy. Była Luzanką, Ikoi. Tak przynajmniej powiedziała Elavora. Poród zaczął się nagle i był pośladkowy.
Dlaczego Elavora nie pobiegła do położnej, tylko do szpitala? Odpowiedź była oczywista: miała nadzieję sprzedać płód, którego dolne kończyny sterczały już z paskudnie rozszarpanej pochwy dziewczyny, słynącej z zainteresowania podobnymi przypadkami lekarce.