Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Zamiast powiedzieć: „Piłuję deski, szykuję drogę drzewu, które ma być zaślubione z morzem. Idę świętując, od święta do święta. Jestem ojcem i będę
ojcem, gdyż żona daje mi dzieci. Jestem ogrodnikiem na służbie u wiosny, bo ona każe mi pracować szpadlem i motyką. Jestem tym, który idzie ku czemuś”. Tacy
ludzie nigdzie nie idą. I śmierć nie będzie portem dla ich statków.
A w czas głodu ci ludzie powiedzą: „Nie jem już nic. Żołądek mam umęczo-
ny”. A słysząc, jak sąsiedzi opowiadają o swoich umęczonych żołądkach, czują,
że i dusze mają umęczone. Bo nie wiedzą, że cierpienie jest drogą do uzdro-
wienia albo zerwaniem ze zmarłymi, albo znakiem niezbędnej przemiany, albo
wzruszającym wołaniem o rozwiązanie jakiejś sprzeczności. Dla nich zaś nie jest już ani przemianą, ani rozwiązaniem, ani obietnicą zdrowia, ani żałobą. Ale wy-
łącznie chwilową niedogodnością. Podobnie jak chwilową radością, jedyną rado-
ścią, jakiej umieją kosztować, jest zaspokojenie apetytów i pragnień; natomiast radość godną człowieka daje nagłe rozpoznanie w sobie drogi i narzędzia przekazu w służbie największego Przewodnika.
Sensu karawany nie da się odczytać z monotonii kroków, wszystkich podob-
nych do siebie wzajemnie. Ale zaciągając węzeł na obluzowanym sznurze, po-
ganiając pozostających w tyle, przygotowując na noc obozowisko, pojąc juczne
zwierzęta, człowiek wchodzi już w rytuał i ceremoniał miłości; tak samo jak, kiedyś później, wjeżdżając w palmowy gaj, kiedy oaza stanie się uwieńczeniem całej wyprawy, i przechadzając się po mieście, które najpierw ukazuje tylko niskie murki ubogich dzielnic, ale już w nich jest świetlistość miasta, w którym rządzi twój bóg.
*
*
*
Albowiem twój bóg rządzi, nieznużony, i niczym są dla niego odległości. Naj-
pierw rozpoznajesz go w twardych krzemieniach i cierniach. Są one przedmiotami kultu i tworzywem twojego wstępowania w górę. Tak samo jak stopnie schodów
prowadzących do komnaty oblubienicy. Tak samo jak słowa, z których powstanie
wiersz. Są one składnikami ludzkiego magicznego działania, gdyż posuwając się
w męce naprzód i krwawiąc sobie kolana, człowiek już przygotowuje pojawie-
nie się miasta. Już widzi, że jest w nich podobieństwo do miasta, w tym sensie, w jakim owoc jest podobny do słońca, albo kształt ulepiony z gliny — do poruszeń serca rzeźbiarza, który glinę kształtował. Wiesz już, że po miesiącu wśród krzemieni ukaże się żyła marmuru, wśród ostów — róża, wśród jałowej ziemi —
źródło. Nie znużysz się tworzeniem, bo wiesz, że krok po kroku budujesz twoje
429
miasto. Kiedy wydawało mi się, że moi wielbłądnicy są już zmęczeni, mówiłem im zawsze, że tak samo jak kamieniarze i ogrodnicy budują miasto pełne cystern z błękitną wodą i że sadzą mandarynkowe drzewa. Mówiłem im także: „To, co
robicie, jest jak gest w czasie ceremonii. Zaczynacie budzić do życia jeszcze nieobecne miasto. Jak rzeźbiarze nadajecie wdzięczne kształty łagodnym dziewczę-
tom. Dlatego właśnie krzemienie i ciernie już teraz wydają taką woń jak ciało
ukochanej kobiety”.
*
*
*
Inni ludzie jednakże odczytują tylko to, co zwykłe. Krótkowidze wodzą nosem
po stronicy i z całego statku widzą tylko jeden gwóźdź w desce. W karawanie na pustyni widzą tylko pojedyncze kroki: jeden, drugi, trzeci. A każda kobieta jest dla nich prostytutką, gdyż zagarniają ją jak coś, co im się w danym momencie
należy, kiedy trzeba było do niej dążyć drogą przez ostre kamienie i ciernie, przez gaje palmowe i delikatne stukanie do drzwi. Kiedy przychodzi się z bardzo daleka, ten jeden gest stanowi cud mogący zbudzić umarłego.
Dopiero wtedy rozwinie się i powstanie z czasu sypkiego jak pył, wydoby-
wając się z wolna z samotnych nocy jak woń, która coraz szerzej się rozchodzi, młodość świata, raz jeszcze dla ciebie się stająca. To będzie dla was początek miłości. Od gazeli tylko ten może oczekiwać nagrody, kto ją powoli oswajał.
*
*
*
Nienawidzę takiej ludzkiej inteligencji, która jest inteligencją rachmistrzów.
Która zajmuje się wyłącznie nędznym bilansem rzeczy zamkniętych w danej
chwili. Idąc wzdłuż murów obronnych można istotnie widzieć jeden kamień, po-