ďťż
Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, Ĺźeby mĂłc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Alan Niester z tygodnika Rolling Stone napisał: ,,Lw-ks' Tongues In Aspic" nie Jest plytš do tańca, wybijania rytmu i nawet nie stanowi dobrego podkładu do ^mywania naczyń...Inne kongregacje, stowarzyszenia i bractwa, ustanowione ku czci Pana naszego i Jego Najświętszej Matki, ktĂłre tyle dobrego czynią w chrześcijaństwie, nie...– JakĹźe to tak, panie? – jęknął, zastanawiając się z rozpaczą, dlaczego ten obłąkany anioł trafił akurat do jego kuĹşni...ha%9aek+jaroslav+-+przygody+dobrego+wojaka+szwejka+t Rozdział XIDOSKONAŁOŚĆ MORALNACnoty i wadyNamiętnościSamolubstwoCharakter dobrego człowieka...Ostrze trafiło go w lewe oko i aĹź do jelca pogrążyło się w czaszce, a konkretnie w mĂłzgu...Wzorowy obywatel, poniewaĹź nigdy nie zrobił niczego tak powaĹźnego, by trafiło do akt...277 W...Nimue uśmiechnęła się, przypominając sobie słowa Morgiany...aparatury nadawczo-odbiorczej o szerokim zakresie częstotliwo­Ĺ›ci, systemu monitoringu trideo i komory dla urządzeń zdalnie sterowanych...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Od wielu lat współpracowali
z Akademiš i przyjmowali studentów. Wiedzieli, jak nas
szkolić. To było doœć stare gniazdo i sporo dzieci już
prawie dorosło. W gnieŸdzie to głównie dzieci zajmujš się
naukš. Œmiejš się, kiedy pierwszy raz poczuje się na plecach
tysišce maleńkich igiełek translatora uprzęży,
zamieniajšcego ich brzęczenie w figury, które można
interpretować jako słowa. Pokazujš mowę ciała. Swoje
pierwsze ruchy w uprzęży też wykonuje się z dziećmi - to one
trzymajš uchwyt i przyciskajš kolana do miseczek na
biodrach. Jeœli sš już doœć duże i silne, próbujš latać.
Czasem uda się przelecieć cały pokój, czasem się spada i
leży jedno na drugim, rozpycha i próbuje rozplštać... jak z
każdym innym, normalnym dzieckiem.
Najważniejszy element nauki dotyczy emocji. Chodzi o
to, przez co trzeba przejœć, jeœli zaakceptujš człowieka
choćby częœciowo. W szkole tłumaczš, że może to być wynik
jakiejœ reakcji chemicznej. Akurat. Kto raz poczuł coœ
takiego, ten wie do razu, że nie ma to żadnego zwišzku
z chemiš. To duchowa fala miłoœci i wdzięcznoœci, która
wali w umysł z takš siłš, że człowiek zwija się w kłębek.
Myœli, że zrozumiał wszystko. I wie, że czymkolwiek to
jest, warto było się starać.
Pamiętam, jak poczułem to po raz pierwszy. Bawiłem się
wtedy z którymœ z młodszych dzieci. Graliœmy takš długę
chochlš i lepkš piłkš. Zrobiłem ruch, złapałem za plecami
i natychmiast odrzuciłem do niego, a on stał tylko i patrzył
na mnie; wielkie oczy lœniły mu jak porcelana. I wtedy
trafiło mnie z takš siłš, aż pomyœlałem, że pęknę.
Naturalnie, kto raz to poczuje, chciałby znowu. Dlatego w
Akademii uczš nas panować nad emocjami. To uczucie
przynależnoœci jest dla nich sensem wszystkiego. Łšczy ich i
daje zdrowie. Ale ludziom wolno go tylko posmakować. Tak to
nazywajš w szkole: posmakować. Kiedy czuje się, że nadpływa,
trzeba odstšpić. Nie pozwalać, żeby trafiło z całš mocš. Za
pierwszym razem, w ogrodzie z tym dzieciakiem, dostałem
pełnš dawkę i zapłaciłem za to. Poza płomiennym blaskiem
przynależnoœci trwa czarna, pusta nicoœć, która uderza
jeszcze mocniej. Załatwiła mnie prawie na dobre. Byłem tak
załamany, że przez następne trzy dni myœlałem tylko, jak
mógłbym się zabić tym małym scyzorykiem od taty. W końcu
jakoœ z tego wyszedłem i od tej pory byłem już
ostrożniejszy. Pilnowałem, żeby tylko smakować.
Trzeba nauczyć się, ile można przyjšć, a potem cišgnšć
aż do granicy, ale pozostawać po bezpiecznej stronie. Byli
tacy, którzy chcieli więcej. Brali, ile mogli i wytwarzali
w sobie tolerancję. Nie myœleli o konsekwencjach. To
renegaci. Miałem się jeszcze z nimi spotkać.
W drugim roku z rodzinš radziłem sobie całkiem dobrze.
Nie czułem już uprzęży, a umysł bez trudu zamieniał na
słowa i obrazy wyciskane na plecach kontury. Polubiłem
swoje gniazdo. Ojciec zabierał mnie na przeloty w uprzęży
i zgraliœmy się doskonale. Oczywiœcie on widział i
miał czuły radar, więc nie musiałem nim kierować. Ale pomógł
mi zrozumieć system ruchu i kto ma pierwszeństwo na
skrzyżowaniach. Powiedział, że byłem najlepszym psem, jaki
trafił do gniazda. Psem. W ten sposób uprzšż tłumaczyła
dŸwięk, który nas okreœlał. Ojciec też się do mnie
przywišzał. Czułem, jak nadpływajš emocje, więc
zesztywniałem wewnętrznie i posmakowałem tylko odrobinę.
Wiedziałem, że niełatwo mu przyzwyczaić się do przewodnika
tylko po to, żeby się rozstać. Mnie też nie było lekko. Ale
takie jest życie.
Kilka dni po tych pochwałach ojca dyrektor wezwał mnie
do gabinetu. Kiedy wszedłem, siedział za biurkiem. Miał
wielkie okulary - to dobrze, bo małe oczy zaczynały robić
na mnie dziwne wrażenie.
- Byłeœ doskonałym, wybitnym studentem - zaczšł dyrektor.
- Dziękuję panu.
- Dokonałeœ więcej niż mieliœmy prawo oczekiwać.
Mówił ze wzruszeniem. Zawsze mnie dziwi, że tak wyraŸnie
okazujemy emocje: drżšcy głos, przymglone spojrzenie. A
tak niewiele przebija się uczuć.
Dyrektor przetarł okulary.
- Zwrócił się do nas przedstawiciel bardzo szczególnego
klienta. To bardzo, ale to bardzo ważna osobistoœć tego
œwiata. Nie mieliœmy jeszcze okazji służyć komuœ tak wybitnemu.
Na szczęœcie, możemy podjšć to wyzwanie. Wierzę, że jesteœ
gotów do pracy przewodnika. Wierzę, że jesteœ jedynš osobš,
która może prowadzić tego klienta. - Położył mi dłonie
na ramionach i spojrzał głęboko w oczy. - Co ty na to?
- Zaryzykuję - mruknšłem.
Nazwałem go Henrym. Był artystš. Artystš to znaczy
malarzem i rzeŸbiarzem, najsłynniejszym, jaki kiedykolwiek
żył na tej planecie. Jednym z powodów było to, że żył już
tak długo - dłużej niż wszyscy jego krewni. Teraz mieszkał
sam. To był drugi powód jego sławy. Dla nich jest
zdumiewajšce i absolutnie niepojęte, że ktoœ zdecydował się
na samotnoœć. Cišgle go o to pytali, a on zawsze
odpowiadał, że nie jest sam, że sš przy nim wszyscy, którzy
kiedykolwiek oglšdali jego prace. Ale naprawdę mieszkał sam,
a oni nie mogli tego zrozumieć.
Trzeci powód sławy Henry'ego to fakt, że był niesamowicie
dobry. Może i latał w kółko, porozumiewał się brzęczeniem
i krótkimi tańcami, a żywił obgryzajšc brzegi wielkich
liœci... ale potrafił też malować. Za płótno służył mu
rodzaj jedwabistego materiału rozcišgniętego na różnego
kształtu sztalugach - czasem prostokštnych. Odkšd pamiętali,
pokrywał je cudownymi obrazami.
Henry był wielkim mistrzem i byłby nim na każdej planecie.
Niestety, zestarzał się. Oœlepł. Jego wielkie oczy stały
się teraz mlecznobiałymi talerzami i Henry tylko z grubsza
rozpoznawał kształty i odróżniał œwiatło od ciemnoœci.
Wzrok pogarszał mu się od dawna, ale Henry cišgle malował.
Potem przestał działać radar. Pierzaste wyrostki na głowie
zwiędły i zwinęły się, a Henry zapadł w noc. Po raz pierwszy
był naprawdę sam. Ale wcišż nie stracił siły. Nie chciał czekać
na œmierć w gnieŸdzie dla starców. Miał jeszcze tyle pracy!
Dlatego skontaktował się z Akademiš, a Akademia posłała
mnie.
Dom Henry'ego nazwałem Atelier, bo tym właœnie był.
Stał na urwisku, skšd roztaczał się wspaniały widok na