Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Nie było sposobu, by ktoś go teraz wskrzesił!
Mellar zawył — długo, przeciągle i z rozpaczą. Ja zdolny byłem jedynie do
zwalenia się na pysk.
No, może niedokładnie — zdołałem przekręcić się, padając, i wylądować na
plecach na jego ciele. Jedynym, co jeszcze pozostało w powietrzu, było jego lewe ramię. Ściskał sztylet Morgantich w dłoni. Obserwowałem je, nie będąc zdolnym do czegokolwiek. Ramię powoli zaczęło opadać. . . opadało. . . i walnęło w ziemię tak, że sztylet wbił się w glebę obok mojego lewego ucha.
Byłem świadom zawodu świadomości zamkniętej w ostrzu i przez jeden zwa-
riowany moment nawet mu współczułem — okazja stracona, a tak niewiele bra-
kowało. . .
A potem usłyszałem zadomawiający się w moim umyśle głosik:
„Zgadzam się.”
Chyba dorobiłem się następnego pyskatego jherega. . .
* * *
Nie do końca straciłem przytomność, choć także nie byłem w pełni świadom,
co się wokół dzieje. Pamiętam, że leżałem, czując się całkowicie bezradny, co mnie zresztą niepomiernie wkurzało, i obserwując jherega pożywiającego się ka-wałkami Mellara. Mnie przez ten czas obwąchiwały rozmaite zwierzaki — sądzę,
że jednym z nich była athyra, innych nie pamiętam. Za każdym razem jhereg
przerywał posiłek i syczał ostrzegawczo.
Pomagało.
Jakiś czas później — może z pół godziny — usłyszałem nagłe zamieszanie.
Jhereg uniósł łeb i syknął. No to też podniosłem głowę. Na polanie stali: Aliera z Pathfinderem w dłoni, Kragar z rapierem i sztyletem w pogotowiu oraz Cawti
z nożem w garści i Loioshem na ramieniu.
Okazało się, że mój nowy jhereg to samiczka — widząc bowiem Loiosha,
syknęła wyzywająco. U jheregów samice są stroną dominującą. U Jheregów nadal
189
nie jest to kwestia rozstrzygnięta.
Cawti i Aliera podbiegły do mnie, chowając broń. Aliera zabrała się do ba-
dania i opatrywania mnie. Cawti, by jej nie przeszkadzać, siadła, położyła moją głowę na kolanach i gładziła mnie po włosach. Prawdę mówiąc, nie bardzo wiem, co mi pomogło bardziej, ale miło było robić za źródło takiego zainteresowania.
Kragar sprawdził, czy oba trupy są i na pewno pozostaną trupami. Magowi
dopomógł nieco w osiągnięciu tego drugiego etapu, po czym zaczął przyglądać
się poczynaniom Aliery, nie mając nic innego do roboty.
Loiosh podleciał do przedstawicielki swego gatunku i usiadł w pobliżu. Przy-
glądali się sobie długą chwilę.
Aliera coś mówiła — zdaje się, że o sondzie Daymara, ale nie bardzo jej słu-
chałem, więc nie dotarło to do mnie.
Loiosh rozpostarł skrzydła i syknął. Panienka rozpostarła skrzydła szerzej
i syknęła głośniej. Przez moment panowała cisza. Potem znów wymienili syk-
nięcia.
Spróbowałem skontaktować się z Loioshem, ale znalazłem tylko pustkę.
W pierwszej chwili sądziłem, że to wyczerpanie, ale potem stwierdziłem, że Loiosh blokuje kontakt. Nigdy dotąd tego nie robił. Zrobiło mi się przykro.
Nagle oba jheregi poderwały się w powietrze. Nie miałem siły, by śledzić ich
lot, ale wiedziałem, co się dzieje. I zrobiło mi się jeszcze smutniej. Desperacja dodała mi sił — skupiłem się i wysłałem jedną wiadomość, próbując przełamać
jego blokadę:
„Loiosh, wróć!”
Twarz Cawti zaczęła się rozpływać — najwyraźniej tak moje ciało, jak i umysł
miały dość podobnego wykorzystywania i postanowiły zmusić mnie do odpoczyn-
ku. Wszystko zaczęło przeradzać się w ciemność, z której dobiegł jednak znajomy głos.
„Szefie: pracowałem jak głupi przez pięć lat bez dnia wakacji. To może będę
miał wreszcie parę dni spokoju w miesiącu miodowym, co?!”
Zako ńczenie
„Porażka prowadzi, do dojrzałości,
dojrzałość zaś do sukcesu”