Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Kiedy Manfredo zaanonsował przybyłych, spojrzał na nich uważnie.
— Kim jesteÅ›cie, seniores? — spytaÅ‚ zaintrygowany.
— Dowie siÄ™ pan później — odparÅ‚ Cortejo. — A teraz proszÄ™ powiedzieć: czy nazwisko Cortejo jest panu znane?
— A co to pana obchodzi?
— Nie mogÄ™ wyjawić, póki nie otrzymam odpowiedzi. Doktor chwilÄ™ siÄ™ wahaÅ‚.
— Znam to nazwisko, ale…
— A osobÄ™? — przerwaÅ‚ Cortejo.
— Nie.
— To dziwne. Hilario Å›ciÄ…gnÄ…Å‚ brwi.
— Zachowanie panów, senior, jest co najmniej niegrzeczne. PrzesÅ‚uchujecie mnie w moim wÅ‚asnym domu, jak gdybym ja byÅ‚ przestÄ™pcÄ…, a wy sÄ™dziami. Jakim prawem? ZrozumiaÅ‚e wiÄ™c chyba, że zachowujÄ™ wobec was rezerwÄ™. W dodatku zjawiliÅ›cie siÄ™ tu ucharakteryzowani.
— My ucharakteryzowani? Co pan plecie!
— Ach, senior, mimo podeszÅ‚ego wieku mam dobry wzrok! Nierozważna to rzecz zostawiać szminkÄ™ i puder zbyt dÅ‚ugo na skórze. Trzeba twarz od czasu do czasu zmywać i dopiero na czystÄ… ponownie nakÅ‚adać makijaż. CzÅ‚owiek siÄ™ poci, broda roÅ›nie i w rezultacie widać wszystko. BÄ…dźcie Å‚askawi usunąć makijaż, potem porozmawiamy.
Wsunął Cortejowi gąbkę i wskazał na umywalnię.
— Myli siÄ™ pan! — krzyknÄ…Å‚ Landola i tupnÄ…Å‚ nogÄ….
Hilario wyjął z szuflady biurka jakiś przedmiot. Potem podszedł do drzwi i zasłoniwszy je sobą, rzekł:
— Nie powinniÅ›cie siÄ™ dziwić, seniores, mojemu zachowaniu. I was na moim miejscu zaniepokoiÅ‚aby wizyta ucharakteryzowanych mężczyzn. JeÅ›li siÄ™ umyjecie, potraktujÄ™ to jako zwykÅ‚y żart. Ale gdy tego nie zrobicie, potraktujÄ™ was jako niebezpiecznych zbirów i bÄ™dÄ™ zmuszony was unieszkodliwić.
— W jaki sposób?! — krzyknÄ…Å‚ Landola.
— A w taki! — Hilario wyciÄ…gnÄ…Å‚ rÄ™kÄ™, w której trzymaÅ‚ rewolwer. DrugÄ… dÅ‚oÅ„ poÅ‚ożyÅ‚ na dzwonku. — Jeżeli siÄ™ bÄ™dziecie opierać, wezwÄ™ pomoc!
— Do stu tysiÄ™cy diabłów! Przecież i my mamy broÅ„!
— Zanim jÄ… wyciÄ…gniecie, strzelÄ™. Landola zacisnÄ…Å‚ pięści i syknÄ…Å‚:
— Niech siÄ™ dzieje, co chce!
Posłusznie podszedł do umywalni, a za nim Cortejo. Podczas gdy się myli, doktor dokładnie obserwował tego ostatniego. Po chwili na jego ustach pojawił się uśmieszek: już wiedział, kim są ci dwaj.
Landola i Cortejo, zmywszy makijaż, stanęli przed Hilariem.
— No — rzekÅ‚ Landola opryskliwym tonem — jest pan zadowolony?
— Tak, seniores, dziÄ™kujÄ™ uprzejmie.
— ObawiaÅ‚ siÄ™ pan…
— O nie, byÅ‚em tylko ostrożny — przerwaÅ‚ Hilario. — Czy może mi pan teraz podać swoje nazwisko?
— Jestem Bartholomeo Diaz, hacjender z okolicy Parsedillo.
— A ten drugi pan?
— To Miguel Lifetta, adwokat — kÅ‚amaÅ‚ bez zajÄ…kniÄ™cia pirat. — Szukamy niejakiego Pabla Corteja, z którym mam poważnie na pieÅ„ku. Senior Miguel towarzyszy mi jako prawnik i mój doradca.
— Dlaczego zmieniliÅ›cie wyglÄ…d?
— Ponieważ nie chcieliÅ›my, aby Cortejo nas rozpoznaÅ‚. Jako obcym mógÅ‚by nam wyjawić pewne sprawy, które stanowiÅ‚yby podstawÄ™ do ujÄ™cia go i wytoczenia mu procesu.
— Ho, ho, jesteÅ›cie bardzo sprytni! Co wcale nie znaczy, że inni nie sÄ… sprytniejsi od was. Do tych innych zaliczyÅ‚bym przede wszystkim siebie. Pan, na przykÅ‚ad, senior, podaÅ‚eÅ› siÄ™ za hacjendera. Nie wierzÄ™. Hacjendero wyglÄ…da zupeÅ‚nie inaczej. Ponadto zdradzajÄ… pana oczy.
— Moje oczy?! To Å›miechu warte! Co pan może z nich wyczytać?
— Ano mogÄ™ — ciÄ…gnÄ…Å‚ spokojnie Hilario. — Ma pan spojrzenie niezwykle przenikliwe. Takie miewajÄ… tylko traperzy i marynarze. PrzysiÄ…gÅ‚bym, że jest pan marynarzem.
— Myli siÄ™ senior.
— Zobaczymy. PowiedziaÅ‚ pan, że pochodzi z okolicy Parsedillo. Przypadkowo znam to miasto i pobliskie posiadÅ‚oÅ›ci. Nie ma tam hacjendera Bartholomea Diaza. Zapewne coÅ› siÄ™ panu pomyliÅ‚o. A może paÅ„ska hacjenda leży na odludnej wyspie poÅ›ród Oceanu Spokojnego?
Landola zaskoczony, nie stracił kontenansu.
— Do czego pan pije?! — wykrzyknÄ…Å‚.
— Po prostu seniora poznaÅ‚em. Pan jest Enrique Landola, a rzekomy Lifetta to Gasparino Cortejo.
Poczuli się w pułapce, ale jeszcze nie dawali za wygraną.
— To oburzajÄ…ce! — zawoÅ‚aÅ‚ Cortejo. — W tym, co pan mówi, nie ma sÅ‚owa prawdy…
— Jeszcze pan tego pożaÅ‚uje — dodaÅ‚ Landola. Doktor uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™.
— Nie wyobrażajcie sobie, seniores, że mnie oszukacie i zastraszycie. Zaraz wam udowodniÄ™, że siÄ™ nie mylÄ™.
Z małej szufladki biurka wyciągnął jakąś fotografię i im pokazał. Ku satysfakcji Hilaria nie umieli ukryć przerażenia, ale jeszcze nie kapitulowali.
— Do pioruna! — zawoÅ‚aÅ‚ Landola. — Nie znam tego czÅ‚owieka!
— Ani ja! — dodaÅ‚ Cortejo.
— NaprawdÄ™?
— No — wyjÄ…kaÅ‚ Cortejo. — Może jest trochÄ™ do mnie podobny, ale…
— Tylko trochÄ™?
— W każdym razie to nie ja.
— Nie mamy wiÄ™c o czym mówić. Jest to fotografia Gasparina Corteja z Manresy czy z Rodrigandy. Ponieważ jednak nastÄ…piÅ‚a pomyÅ‚ka, proponujÄ™ rozstać siÄ™ w zgodzie. A Dios, seniores!
Schował fotografię do szuflady i zamknął starannie biurko. Landola i Cortejo spojrzeli po sobie bezradnie.