Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– Przecież tak nie można! Ja jestem uczciwy, daniny pÅ‚acÄ™...
– Zrobisz, co każę – warknÄ…Å‚ Ariel. – Weź topór i naostrz go. Znajdź też duży kawaÅ‚ żelaza, i włóż do ognia. BÄ™dziesz musiaÅ‚... – GÅ‚os mu siÄ™ zaÅ‚amaÅ‚. – BÄ™dziesz musiaÅ‚ przypalić mi rany po skrzydÅ‚ach, inaczej siÄ™ wykrwawiÄ™. Niedobrze, że nie umiesz posÅ‚użyć siÄ™ mieczem... PoszÅ‚yby oba za jednym zamachem. No, ale nic, trudno – szepnÄ…Å‚ bardziej do siebie niż do kowala.
Bern rozpaczliwie starał się wymyślić jakieś wyjście z opresji.
– Panie – zastÄ™kaÅ‚. – A może lepiej z tym do rzeźnika? Ja siÄ™ tam na czymÅ› takim nie wyznajÄ™...
Oczy Ariela zwęziły się, a blada twarz zrobiła się nagle straszna. Bern zadrżał i skulił się mimo woli.
– Rzeźnik nie bÄ™dzie miaÅ‚ co zbierać z ciebie i twojej chaÅ‚upy, jeÅ›li oÅ›mielisz siÄ™ mnie nie posÅ‚uchać. Rozumiesz, co mówiÄ™?
Bern rozumiał. Wiedział doskonale, jak potworny może być gniew anioła.
Skrzydlaci to istoty potężne, a ten jest wyraźnie niepoczytalny i na dodatek za moment straci resztki panowania nad nerwami. Wtedy z życiem nie ujdzie ani Bern, ani nikt z jego rodziny.
Za swój strach, upokorzenie i kłopoty, jakie ta historia niechybnie zwali na jego głowę, kowal tak głęboko znielubił Ariela, że spełnienie jego życzenia stało się dla niego niemal przyjemne.
Wypełnił sumiennie wszystkie polecenia, naostrzył topór i wsunął gruby żelazny pręt w palenisko, wiedział bowiem, że jeśli nie zrobi tego ostatniego, to anioł zapewne rzeczywiście wykrwawi się szybko i zemdleje, ale zanim to nastąpi, zdąży jeszcze obrócić w popiół jego wraz z kuźnią.
– Gotowe, panie – mruknÄ…Å‚ niechÄ™tnie. Dużo by daÅ‚, żeby mieć to wreszcie za sobÄ….
Ariel się nie odezwał.
– Lepiej wyjdźmy na zewnÄ…trz, krew mi kuźniÄ™ zachlapie – powiedziaÅ‚ Bern, który nabraÅ‚ nieco pewnoÅ›ci siebie, gdy zobaczyÅ‚ pobladÅ‚Ä…, Å›ciÄ…gniÄ™tÄ… twarz anioÅ‚a.
Ariel ukląkł, zaciskając dłonie na drągu do przywiązywania koni. Kowal stanął za nim w lekkim rozkroku, plunął w ręce, chwycił za topór, zamachnął się i z całej siły spuścił go na podstawę prawego skrzydła anioła, zamknąwszy przedtem oczy.
Głęboki dreszcz wstrząsnął ciałem Ariela, który jednak nawet nie jęknął. Natychmiast buchnęła krew. Spłynęła po plecach anioła na ziemię i leżące w pyle odrąbane skrzydło. Bern odłożył topór, z kuźni przyniósł rozpalony pręt. Jarzył się mrocznym, szkarłatnym blaskiem. Kowal krzywiąc się, przyłożył go do łopatki Ariela, mniej więcej tam, gdzie powinna być rana, źle widoczna pod strugami krwi. Dopiero wtedy z ust anioła wyrwał się stłumiony okrzyk. Jego oddech stał się nierówny i chrapliwy.
Kowal poczuł podchodzącą do gardła falę niechęci i obrzydzenia. Z dwojga złego wolał już wyrywać zęby. Zaraza na tych skrzydlatych, pomyślał. Chwycił za topór i rąbnął w podstawę pozostałego, lewego skrzydła, nawet specjalnie nie celując. Może to właśnie spowodowało, że ostrze ześliznęło się i Bern musiał uderzyć toporem jeszcze raz, zanim odrąbane skrzydło upadło obok poprzedniego. Gorąca, żywa czerwień zalała, ziemię, spływając szeroką strugą po szczupłych plecach anioła. I znowu szkarłat wystąpił przeciw szkarłatowi, kiedy żelazny pręt ponownie ukąsił łopatkę Ariela.
Oba skrzydła, jak brudne strzępy, leżały na ziemi martwe, nasiąkając prędko rdzawymi plamami krwi.