Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Wielu słuchaczy poczuło niewyraźny niepokój. Oczekiwali oracji. Tymczasem głos Mówcy niczym szczególnym się nie wyróżniał. Słowa nie miały w sobie powagi religijnego kazania.
Mówił prosto, zwyczajnie, konwersacyjnym tonem. Jedynie nieliczni spostrzegli, że właśnie prostota zmuszała niemal do wiary w jego słowa. On nie głosił Prawdy, on mówił prawdę, opowiadał historię, której nikt nawet nie próbował podawać w wątpliwość, ponieważ przyjmował ją jak coś oczywistego. Biskup Peregrino zauważył to natychmiast i poczuł się niepewnie. Ten Mówca będzie wspaniałym przeciwnikiem, który nie pozwoli się zmiażdżyć gromami rzucanymi z ołtarza.
- Jego drugim imieniem było: Marcao. Duży Marcos. Dlatego, że był olbrzymem. Wcześnie osiągnął pełny wzrost. Ile miał lat, gdy przekroczył dwa metry? Jedenaście? Na pewno nie więcej niż dwanaście. Wzrost i siła czyniły go cennym pracownikiem stalowni, gdzie nie wszystkie kawałki stali są duże i spora część pracy wymaga ręcznej kontroli. Siła jest potrzebna. Życie wielu ludzi zależało od siły Marcao.
Stojący na praga ludzie ze stalowni kiwali głowami. Przechwalali się, że żaden by nie rozmawiał z tym framlingiem-ateistą. Najwyraźniej jeden nie dotrzymał słowa, ale teraz byli zadowoleni, że Mówca poznał prawdę, zrozumiał, jak zapamiętali Marcao. Każdy chciałby być tym, który opowiedział Mówcy o zmarłym. Nie domyślali się, że Mówca nawet nie
próbował z nimi rozmawiać. Po tylu latach Andrew Wiggin nie musiał pytać, by wiedzieć o pewnych sprawach.
- Jego trzecie imiÄ™ to Cao. Pies.
A, tak, myśleli Lusos. To właśnie słyszeliśmy o Mówcach. Nie mają szacunku dla zmarłych, nie czują powagi chwili.
- Tego imienia używaliście słysząc, że jego żona, Novinha, znów chodzi z podbitym okiem, kuleje albo ma szwy na wardze. Był bestią, skoro tak ją traktował.
Jak on śmie? Przecież ten człowiek nie żyje! Lecz obok gniewu Lusos czuli niepokój i to z całkiem innego powodu: wszyscy niemal pamiętali, jak wypowiadali lub słyszeli te właśnie słowa. Nietakt Mówcy polegał na publicznym powtórzeniu tego, co mówili o Marcao za życia.
- Nie dlatego, że lubiliście Novinhę. To zimna kobieta, która nikomu nie powiedziała nawet: dzień dobry. Ale była słabsza od niego, była matką jego dzieci, więc kiedy ją bił, zasługiwał
na miano Cao.
Byli zakłopotani; mruczeli coś do siebie. Ci, którzy siedzieli niedaleko Novinhy, spoglądali na nią i zaraz odwracali głowy. Sprawdzali, jak reaguje, boleśnie świadomi, że Mówca miał rację: naprawdę jej nie lubili, bali się i litowali nad nią równocześnie.
- Powiedzcie: czy to jest człowiek, którego znaliście? Spędzał w barach więcej czasu niż inni, a jednak z nikim się tam nie zaprzyjaźnił; nawet po pijanemu nie znajdował towarzystwa.
Trudno ocenić, ile pił. Był gburowaty i zapalczywy na trzeźwo, gburowaty i zapalczywy tuż przed utratą przytomności. Nikt nie dostrzegał różnicy. Żaden z was nie słyszał, by miał
przyjaciela i żaden się nie cieszył, kiedy wkraczał do sali. Taki był człowiek, którego znaliście - większość z was. Trudno go nazwać człowiekiem.
Tak, myśleli. Taki był. Teraz, gdy minął pierwszy szok, pogodzili się z tym, że Mówca nie zamierza w swej opowieści niczego łagodzić. Mimo to nadal czuli się nieswojo.
Słyszeli bowiem wyrzut - nie w jego głosie, lecz w samych słowach. "Trudno go nazwać człowiekiem", powiedział, ale przecież on był człowiekiem. Niejasno zdawali sobie sprawę, że choć Mówca rozumie ich ocenę Marcao, niekoniecznie się z nią zgadza.
- Kilku innych, ludzi ze stalowni w Biarro das Fabricadoras, znało go jako siłacza, na którym mogli polegać. Nigdy nie twierdził, że może zrobić więcej, niż naprawdę mógł, i zawsze robił
to, co powiedział. Można było na niego liczyć. Dlatego w halach stalowni darzyli go szacunkiem. Lecz kiedy wychodziliście za bramę, traktowaliście go jak wszyscy: ignorowaliście go i nie myśleliście o nim.
Przygana była wyraźna. Choć Mówca nie zmienił tonu - wciąż ten sam, spokojny głos
-ludzie, którzy pracowali z Marcao, odczuli ją w swych sumieniach: nie powinniśmy go omijać. Jeśli w pracy wart był szacunku, to może i potem należało go cenić.
- Niektórzy z was wiedzą jeszcze o czymś, o czym nigdy nie rozmawiali. Wiecie, że nazwaliście go Cao, zanim na to zasłużył. Mieliście wtedy dziesięć, jedenaście, dwanaście lat.
Mali chłopcy. A on był taki duży. Wstyd wam było stawać obok niego. I baliście się, bo przy nim czuliście się słabi.
- Przyszli posłuchać plotek - szepnął żonie Dom Cristao. - A on daje im odpowiedzialność.