Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Bard - pomyslal Valere i stanal. Ten czlowiek odszedl, szukajac samotnosci. Teraz jego umysl zaprzatniety byl czyms tak nieuchwytnym, niepowtarzalnym, jak moze byc tylko gra na lawioli, za kazdym razem brzmiacej inaczej, o cien cienia, o niedoslyszalna roznice, prawem lawiny pociagajaca za soba zmiany w wokalizie, w rytmie piesni, w jej klimacie. Czy Valeremu wolno przeciac tok mysli i dzwiekow, ulotnych skladnikow tworzonej ad hoc sztuki?
Zdecydowal sie jednak i wolnym krokiem ruszyl dalej alejka prowadzaca tam, gdzie zbiega sie cala arabeska waskich sciezynek, niewidocznych posrod
nieprzebranego bogactwa zieleni. Wszystkie one braly swoj poczatek, lub
konczyly sie, jak kto woli, z niewielkiego kregu wolnej od roslinnosci przestrzeni, rozbiegajac sie dalej platanina zyl i naczyn wlosowatych.
Krety szpaler krzewow okalajacych drozke skonczyl sie nagle, rozszerzajac sie niczym delta rzeki wplywajacej do oceanu. Przed oczyma Valerego rozpostarl sie widok na dzielo sztuki jego autorstwa: w fosforycznej, gwiezdnej poswiacie ku niebu strzelalo piec naginajacych sie ku sobie palcow monumentalnej dloni, jakby zastyglej w protescie, starajacej sie pochwycic niebiosa i przyciagnac je do siebie.
Nie milknaca melodia plynela z przeciwstawnego czterem pozostalym palcom, ogromnego kciuka. Valere usmiechnal sie nikle: bard dokonal wyboru, jakiego on dokonalby z takim samym efektem. Gdy szukal samotnosci, tu znajdowala sie jego pustelnia. Albo w pracowni - ale czesciej jednak tu.
Powoli, by nie przestraszuc barda, podszedl do schodkow i wspiawszy sie na wysokosc paru metrow, stanal w miejscu, gdzie zaczyna sie pierwszy segment kciuka ludzkiej dloni. Z odleglosci jednego kroku mial on wymiary upodabniajace go do pnia starego, tysiacletniego debu: rownie, jak on wysoki, potrzebowal szesciu siedmiu par rak, by mozna go bylo opasac przy nasadzie.
Valere dotknal dlonia szarawej, lekko pulsujacej bioplazmy. I stal sie powszedni cud: bioplazma rozstapila sie pod naciskiem, rozchylila niczym pekajace warstwy kory i lyka, odslaniajac pograzonego w myslach barda, ktorego palce bladzily po strunach lawioli, wydobywajac z nich lagodna, fascynujaca melodie bez slow.
Muzyka grana przez barda do jego wlasnych mysli byla inna, niz ta, jaka gral w sali tanecznej - lecz niemniej piekna. Bard chyba nawet nie zauwazyl Valerego, bo nie zareagowal, a jego dlugie palce nadal piescily lawiole, budzac z uspienia slodkie, zapadajace w serce dzwieki.
Valere juz chcial sie wycofac, gdy bard odezwal sie samymi kacikami ust,
odnotowujac jego obecnosc:
- Czekalem ... na ciebie, kimkolwiek jestes ...
- Ja ... - Valere zawahal sie na moment, konczac z przymusem - chcialem z toba porozmawiac.
- Dobrze - bard dopiero teraz spojrzal na Valerego, zagladajac mu prosto w oczy natarczywym wzrokiem, jakby chcial przeniknac jego intencje. Lawiola zamilkla.
- Zagraj - poprosil Valere, myslac przy tym, ze wlasciwie nie bardzo wie, dlaczego tak mu zalezalo na spotkaniu z bardem. Moze piesni barda odbily sie w
przestrzeni jego umyslu mocniejszym echem ... Nie wiedzial. Sens tego
pragnienia lezal w podswiadomosci, a ona rzadko zdradza swe tajemnice.
Bard przeczaco pokrecil glowa. W jego spokojnych, troche jakby smutnych oczach pojawil sie, zalsnil ognik zagadkowej emocji, z wyraznym wysilkiem tlumionej, gdy mowil:
- Nie pros o moja dusze.
Valere teraz dopiero uprzytomnil sobie, ze wciaz jeszcze stoi w otworze
rozchylonej bioplazmy. Zrobil krok do przodu i sciana za jego plecami zabliznila sie. Wewnatrz bylo niewiele miejsca, zaledwie tyle, by dwie osoby mogly usiasc, ciasno dotykajac sie ramionami. Jednak spokoj, jaki tu panowal, rekompensowal w pelni te niedogodnosc. Valere usiadl ze skrzyzowanymi nogami.
- Przeczuwalem, mialem nadzieje, ze to bedziesz ty - odezwal sie
niespodziewanie bard.
Na usta Valerego cisnelo sie pytanie: dlaczego?, powstrzymal sie jednak. Bard sam mu powie, jezeli zechce. Jezeli mialoby byc inaczej - po coz pytac?
Brodate oblicze barda spowaznialo. Teraz jego surowe. zadajace prawdy i tylko prawdy oczy patrzyly z wyczekiwaniem na Valerego.
- Kim ty wlasciwie jestes? Czego chcesz? - nieoczekiwanie dla samego siebie zapytal Valere.
- Czlowiekiem, jak i ty - spokojnie odpowiedzial bard. - Chodze i swa muzyka opowiadam o tym, co wymaga zmian, co uwazam za zle w naszym swiecie.
Rzezbiarz milczal. W jego myslach panowal chaos, gonitwa strzepow porwanej osnowy spojnego pogladu na zagadke, przed ktora stanal: bardem.
- Jestes zadowolony ze swego zycia, z tego, czego dokonales? - bard znow sie odezwal, widzac milczacego uparcie Valerego, ktory bladzil uparcie opuszkami palcow po elastycznie poddajacej sie naciskowi bioplazmie.
- A ty? - pytaniem na pytanie odpowiedzial Valere. - Chyba nie, skoro zadajesz takie pytania.
- A wiec nie - bard jakby go nie slyszal. - Juz zaczynasz sobie zdawac sprawe, ze nie wszystko dzieje sie tak, jak bys pragnal. Podswiadomie WIESZ. Boisz sie tej swiadomosci, lecz - WIESZ ...