Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Nie chcemy tu mieć chudzielców.
134
135
Przez następne pół godziny Susan jadła powoli spóźnione śniadanie i obserwowała
chmury kłębiące się za oknem. Gnały po całym niebie, tworząc płynną mozaikę różnych
odcieni granatu i szarości.
Kilka minut po jedenastej przyszedł Jeffrey McGee.
— Przepraszam, że tak długo mnie nie było. Wyniki dostałem już jakiś czas temu, ale
musiałem zająć się panią Seiffert, która jest teraz na oddziale intensywnej terapii.
— Jaki jest jej stan?
— Coraz gorszy.
— Niedobrze.
— Tak. To niedobrze, że musi umrzeć. Ale z drugiej strony nic nie można już dla niej
zrobić, więc lepiej, żeby umarła szybko i się nie męczyła. Zawsze była aktywną kobietą
i z trudem znosiła przykucie do łóżka, cierpiała z tego powodu bardziej niż większość
chorych. To był dla mnie bardzo przykry widok. — Pokręcił głową, po czym splótł dło-
nie i zaczął wyginać palce. — Kiedy byłem tam na dole, przyszło mi coś do głowy. Coś,
co może być wyjaśnieniem, dlaczego obecność Jessiki Seiffert wywołała w pani umyśle
obraz Jerry’ego Steina. Element, który podziałał od razu na pani podświadomość i dla-
tego nie mogliśmy zdać sobie z niego sprawy.
— To znaczy?
— Inicjały.
— Inicjały? — powtórzyła Susan, niezbyt pewna, o czym mówi McGee.
— Jeszcze pani nie rozumie? Jerry Stein — Jessica Seiffert, J. S.
— Nie zwróciłam na to uwagi.
— Oczywiście. Ale pani podświadomość to wychwyciła. Jest, skubana, tak spostrze-
gawcza, że nic jej nie umknie. Może to właśnie zbieg okoliczności z tymi inicjałami
ukierunkował panią podświadomie na łóżko staruszki, na nią samą i stąd cały strach.
Jeśli to prawda, to żaden z ataków nie miał przypadkowego, spontanicznego charakteru,
ale wszystkie wywołane były za każdym razem przez jakiś skrywany w podświadomo-
ści element związany z pani przeżyciami w Pieczarze Gromów. I halucynacje pojawiały
się regularnie, gdy tylko element ten zaczynał działać na pani podświadomość.
Teoria ta najwyraźniej zafascynowała doktora McGee, ale Susan zapytała prozaicz-
nie:
— Jakie to może mieć dla mnie znaczenie?
— Trudno mi powiedzieć. Nie miałem jeszcze czasu, żeby gruntownie przemyśleć
wszystkie warianty. Ale podejrzewam, że może mi to pomóc w podjęciu decyzji, jaką
postawić diagnozę, czy skłonić się bardziej w stronę urazu fizycznego, czy też nie.
Nie spodobało jej się to, co usłyszała. Nachmurzyła czoło i spytała:
— Jeśli moje halucynacje nie są przypadkowymi i spontanicznymi obrazami wy-
rzucanymi przez uszkodzony mózg, to może ich korzenie nie mają w ogóle charakteru
fizycznego? Czy to ma pan na myśli, doktorze? Jeśli wizje wywołuje jakiś sprzężony
z podświadomością mechanizm, to może lepiej zostawić całą sprawę psychiatrom?
136
137
— Nie, nie, nie — zaprzeczył szybko McGee, machając rękami. — Nie mamy pod-
staw, by tak twierdzić, a w każdym razie jest ich zbyt mało. Na razie zakładamy uraz fi-
zyczny, bo ta wersja wydaje się najbardziej prawdopodobna, zważywszy, że istotnie do-
znała pani urazu czaszki w czasie wypadku oraz że przebywała w stanie śpiączki przez
trzy tygodnie.
Susan bardzo chciała uwierzyć w to, że jej zmartwienia są wyłącznie natury fizycz-
nej, że są jedynie konsekwencją pewnych niebezpiecznych urazów. Jeśli chodziło tu
o jakąś skrzeplinę w mózgu, uszkodzenie tkanki lub innego rodzaju zmiany chorobo-
we, to medycyna jest już tak rozwinięta, że ją wyleczy. Ufała medycynie bezgranicznie,
bo to była dziedzina nauki. Nie wierzyła zaś psychiatrii, gdyż — w odczuciu jej ścisłego
umysłu — psychiatria nie była nauką, lecz czymś na kształt mieszaniny religii i magii.
Zdecydowanie pokręciła głową.
— Myli się pan, panie doktorze. Te inicjały nie mają z halucynacjami nic wspólne-