Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Takie pogrywki z wydzia³em zabójstw? W
dodatku na w³asn¹ rêkê? Za powa¿na sprawa.
- Czy ty wiesz, na jakie ryzyko wystawimy Bena i Charleya,
jeœli ten wasz DeLaura i szeryf wychlapi¹ komuœ o naszej
operacji? Wystarczy jedno s³owo i...
- Oni o tym wiedz¹. I nadal chc¹ na to pójœæ.
- No to mo¿e nale¿a³oby zapytaæ dlaczego? - rzuci³ cicho
Fogarty.
Harrington milcza³ przez chwilê, patrz¹c w zadumie na swój
notatnik.
- Chyba wiesz dlaczego - odrzek³ w koñcu.
- Tak, chyba wiem. I w³aœnie dlatego nie sypiam po nocach.
Nie, nie mogê pozwoliæ, ¿eby wszystko szlag trafi³ - uci¹³ krótko
Fogarty.
Bart nie odpowiedzia³.
- Pos³uchaj Bart. Chcê dorwaæ tych sukinsynów jak ka¿dy z
nas. I dorwiemy ich, na pewno ich dorwiemy, tylko ¿e zrobimy to
fachowo. Stopniowa infiltracja. To jedyny sposób na Locottê.
Cholera, przecie¿ ¿eby dopaœæ Pilgrima i Rayneego, nie
wyprowadzimy na ulicê czo³gów!
- Ale...
Fogarty spojrza³ Bartowi w twarz i zauwa¿y³ jego zawziêt¹
minê.
- Na litoœæ bosk¹, Bart! - rykn¹³. - Nawet nie mamy
pewnoœci, ¿e to oni j¹ zabili! - Znów trzasn¹³ piêœci¹ w fotel i
przeszy³ agenta wœciek³ym wzrokiem.
- To prawda - przyzna³ Harrington - nie wiemy. I byæ mo¿e
nigdy siê tego nie dowiemy. Ale wyraŸniejszych poszlak nie
trzeba, Tom. Ta zabawa z telefonami, bomba z opóŸnionym zap³onem
uruchomiona telefonem Bena, rany na ciele Kaaren. To¿ kurwa,
Pilgrim i Têcza mogliby równie dobrze zostawiæ tam swoje
wizytówki! - warkn¹³ zazwyczaj opanowany i spokojny weteran s³u¿b
specjalnych.
Nagle Fogarty odrzuci³ g³owê do ty³u i wybuchn¹³ œmiechem.
- Jezu, Harrington... - W jego zmêczonych oczach zagoœci³
smutek. - Wzi¹³em ciê do grupy, poniewa¿ potrzebowa³em kogoœ, kto
przeprowadzi³by tê operacjê jak trzeba, kogoœ, kto uchroni³by
mnie od k³opotów. A teraz nie kto inny jak w³aœnie ty namawiasz
mnie do uderzenia na ca³ej linii.
Za¿enowany Harrington wzruszy³ ramionami.
- Chyba masz racjê. Trochê mnie ponios³o. Pos³uchaj, Tom.
Nie sugerujê, ¿ebyœ wyda³ Benowi i Charleyowi rozkaz
zlikwidowania tych skurwysynów przy pierwszej lepszej okazji.
Naszym celem jest Locotta. Ja o tym wiem i oni o tym wiedz¹.
Przebijemy siê jakoœ do Locotty, a potem wrócimy po Pilgrima i
Têczê. Stawi¹ choæby najl¿ejszy opór, karawaniarze wynios¹ ich w
plastikowych workach. Ja doskonale rozumiem, jak to trzeba
rozegraæ. - Ostatni¹ kwestiê podkreœli³ zawziêtym gestem szeroko
roz³o¿onych ramion. - Tylko ¿e... - Zamkn¹³ oczy i pokrêci³
g³ow¹. - Cholera, Tom, sam ju¿ nie wiem. To chyba jeden z tych
przypadków, kiedy trzeba z³amaæ regu³y gry, bo inaczej to nie ma
sensu.
- Tak sobie myœlê, ¿e Ben raz ju¿ je z³ama³ i mia³ w
Wietnamie masê k³opotów - zauwa¿y³ uszczypliwie Fogarty.
- Racja - odrzek³ Harrington. - Ale czy wiesz, dlaczego
przekroczy³ wtedy granicê Kambod¿y?
- Nie. W aktach tego nie by³o. Doszed³em do wniosku, ¿e to
nie mój interes.
- Któregoœ dnia wypiliœmy z Charleyem po kilka piw i
wszystko mi opowiedzia³. Ca³a afera zaczê³a siê od tego, ¿e Viet
Kong zorganizowa³ nocn¹ grupê wypadow¹, która przekracza³a
granicê, ostrzeliwa³a nasze jednostki i zanim zd¹¿yli odci¹æ jej
drogê, by³a ju¿ z powrotem w Kambod¿y w bezpiecznym miejscu.
- Jak w Korei - prychn¹³ Fogarty.
- Jak w Korei. Pewnego razu nasz wywiad dosta³ cynk, ¿e
Wietnamcy maj¹ wzi¹æ ¿ywcem jednego z naszych. Z tym, ¿e nie byle
jakiego. Ci z Hanoi chcieli Murzyna.
- Po jak¹ cholerê?
- Dok³adnie nie wiadomo, ale chyba dla celów propagandowych.
To ma sens. Z³apaæ takiego czarnucha, uprowadziæ biedaka za
granicê, gdzie nie moglibyœmy go odbiæ, i przepuœciæ go przez
maszynkê do prania mózgów, a¿ facet zrozumie, ¿e dobry Wujaszek
Sam wrobi³ go w parszywy uk³ad. I wtedy postawiæ faceta przed
kamerami telewizyjnymi.
- Jezu...
- Niez³y pomys³, co? Dlatego nasze dowództwo zdecydowa³o, ¿e
trzeba wys³aæ w ten rejon jedn¹ z naszych grup specjalnych i temu
zapobiec. Tak siê przypadkiem z³o¿y³o, ¿e w tej grupie byli nasi
dobrzy znajomi: sier¿anci Koda i Shannon. Porucznik, ich
bezpoœredni prze³o¿ony, najwyraŸniej doszed³ do wniosku, ¿e
trzeba rozbiæ grupê na dwa pododdzia³y i przeprowadziæ klasyczn¹
akcjê z cyklu "m³ot i kowad³o". Pododdzia³ Charleya by³ kowad³em,
wiêc okopali siê na samej granicy. Pododdzia³ Bena czeka³ przy
wiatraku... to jest przy œmig³owcu transportowym - wyjaœni³
poœpiesznie, widz¹c ¿e Tom nie bardzo wie, o co chodzi. - Czekali
w pe³nym rynsztunku, z broni¹ gotow¹ do strza³u, bo zaraz mieli
odegraæ rolê m³ota. I prawie im siê uda³o.
- Prawie?
- Wietnamczycy przekroczyli granicê póŸn¹ noc¹ - mówi³ dalej
Harrington. - Ominêli stanowisko Charleya i zaskoczyli wzmocniony
posterunek piechoty morskiej dwa kilometry na po³udniowy zachód.
Pociskiem przeciwpancernym rozwalili centralê radiow¹, piêciu
naszych zabili, siedmiu ranili, w koñcu okaza³o siê, ¿e ci,