Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.pomiędzy cyklami 3796 tunów i 3744 cyklami solarnymi wynosi 52...są bezwartościowe diagnostycznie,reg od 1 do 100, to suma skraj-sam włącza silnik i przykładając dońnych elementów zawsze wynosi 101ucho,...„Trzeba się będzie wynosić - pomyślał...maszdotyczące reinkarnacji, tak jak było to w moim przypadku...Rozciągliwe jak gumaŚwiat cyfrowy jest inherentnie skalowalny...Może się to wydawać dziwne, ale z tego punktu widzenia wcale nie jest łatwo wymienić składniki nerwicy...Idafl otacyjny daje wyporność rzędu 50N,cego Gore-Tex’u...— twierdziły, że są coraz więcej nagradzane...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Kobiety zaraz po przybyciu musiały się rozebrać, a następnie obcinano im włosy niemal do skóry. Potem odchodziły wysa­dzaną czarnymi sosnami aleją Himmelstrasse. Układałem stosy rzeczy: wszystkie przedmioty były sortowane, klasyfiko­wane. Nieszczęśni Żydzi przywozili z Warszawy lub z krańców Europy naczynia stołowe, wieczne pióra, fotografie dzieci. Mamo, przeniosłem, przerzuciłem tyle odzieży podobnej do twojej; braciszkowie moi, widziałem tyle zdjęć podobnych do was! A każdy przedmiot był osobnym nieszczęściem, był czy­imś życiem, splotem radości i nadziei. Martwym życiem, któ­re będzie mogło istnieć dalej tylko dzięki żywym, jeśli je po­mszczą i opowiedzą prawdę. Żyj więc, Mietek; Marcinie, żyj!
Pracowałem w komando drwali, żywiąc nadzieję, że w lesie uda mi się uciec, ale pilnowali nas dobrze. W komando „ma­skującym" przykrywaliśmy zasieki gałęziami sosny, aby obóz był niewidoczny, aby stał się polaną, gdzie przepadały setki tysięcy ludzi, tylko tym motorem, rozdrapującym żółty piasek. W komando, do którego należało utrzymanie obozu w czysto­ści, zamiatałem Himmelstrasse, baraki i peron. I uniknąłem „lazaretu".
Potem, pewnego dnia... kto wie, jak długo po moim przyby­ciu; czas nie istniał w Treblince... A wiec pewnego dnia wy­znaczono mnie do załadunku. Przy peronie stały puste wago­ny, do których, zgięci wpół, zanosiliśmy paki odzieży. Układa­liśmy jedne na drugie, aż piętrzyły się po sam dach. Biegałem wśród nieustannych wrzasków, pilnowali mnie Ukraińcy, ka­po i esesmani. Wskakiwałem do wagonu, wpychałem paczki i wracałem do baraków po następne, usiłując zorientować się, gdzie są Ukraińcy i esesmani, aby zdecydować, czy zmożony zmęczeniem i głodem, mogę pozwolić sobie zaczerpnąć tchu i przez chwilę biec trochę wolniej. I nagle zdałem sobie sprawę z tego, że oto mam przed sobą pociąg spełniający swe normal­ne zadanie, pociąg, który miał wyjechać z Treblinki załadowa­ny odzieżą. Pobiegłem szybciej, mój plan krystalizował się. Wsiąść do pociągu, zrobić sobie kryjówkę pośród pakunków, zagrzebać się w nią głęboko i odjechać. Rzuciłem się naprzód, wskoczyłem do wagonu, ale załadunek już się kończył. Próbo­wałem gorączkowo, lecz wszędzie paki tworzyły mur, sięgający od ściany do ściany. Już zbliżali się esesmani, sprawdzali, czy nie ma ani odrobiny luzu między paczkami, i sami zatrzaski­wali drzwi. Musiałem opuścić peron; spóźniłem się z moim pomysłem, dałem się wciągnąć w tryby strachu, grozy, zmęczenia i przepuściłem szansę, pierwszą szansę, właśnie tę, którą trzeba wykorzystać. Nie okazałem się godny ciebie, oj­cze, ty byłbyś na pewno zdążył. Tego wieczoru, pogrążony w rozpaczy, zacząłem marzyć, że ojciec uciekł, że zdołał ukryć się w pociągu, który wyjechał z Treblinki, i teraz walczy.
Odtąd myślałem już tylko o załadunku paczek. Teraz nie potrzebowałem powtarzać sobie „trzeba żyć, trzeba uciekać", wiedziałem już, jak to zrobić, i w duchu opracowywałem wciąż szczegóły powziętego planu. Obmyśliłem, jak ustawić paczki w kącie wagonu, jak najdalej od drzwi, aby tworzyły ścianę maskującą kryjówkę, jak wzmocnić jej boki, pozwala­jąc spiętrzać się pakunkom. Byłem gotów. Ale przez kilka dni nie ładowano żadnego pociągu. Potem przydzielono mnie do komando sprzątaczy: zamiatałem. Widziałem, jak ładowano pociąg, ale nie mogłem w tym uczestniczyć. Byłem gotów, ale przepuściłem pierwszą okazję.
Wieczorem znów uniosła mnie czarna fala. Miałem przed oczami moich najbliższych, wróciłem na Senatorską, szmu-glowałem worki zboża, a Mokotów-Mogiła śmiał się; piłem palącą wódkę, którą nalewała mi Jadzia; trzymałem za rękę Zofię i śmieliśmy się oboje. Porwała mnie czarna fala i znów przypomniałem sobie oprawcę z gestapo, który odwiedził mnie w celi na Pawiaku i nad którym zatriumfowałem. I to wszystko miałoby pójść na marne?