Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— Owszem — D.G. odsunął fotościan i pochylił się do przodu. — Zwłaszcza Pierwsze Prawo: „Robot nie może zranić człowieka ani przez zaniechanie działania dopuścić do tego, by stała mu się krzywda”. Zgadza się? Cóż, ja bym na nim nie polegał. To nic nie znaczy. Sprawia ono, że w towarzystwie robotów czujemy się całkowicie bezpieczni, i świetnie, że daje nam pewność siebie. Gorzej, gdy ta pewność jest fałszywa. R. Daneel zranił Nissa, zupełnie nie przejmując się Pierwszym Prawem.
— Bronił…
— Właśnie! A jeśli trzeba dokonać wyboru? Zranić Nissa albo pozwolić, by stała się krzywda właścicielce, jednej z Przestrzeniowców? Rzecz jasna ona ma pierwszeństwo.
— To logiczne.
— Oczywiście, że tak. My zaś znajdujemy się na planecie robotów. Jest ich tu parę milionów. Jakie wydano im rozkazy? W jaki sposób rozwiązują konflikt pomiędzy różnymi rodzajami krzywdy? Skąd mamy mieć pewność, że żaden z nich nas nie tknie? Coś na tej planecie zniszczyło już dwa statki.
— Ten R. Daneel to niezwykły robot — stwierdził Oser. W jego głosie znać było niepokój. — Bardziej niż my przypomina człowieka. Możliwe, że jego zachowanie jest nietypowe. Natomiast drugi, jak on się nazywa…
— Giskard. Łatwo to zapamiętać. Sam noszę imiona Daneel Giskard.
— Dla mnie zawsze jesteś kapitanem. W każdym razie ten R. Giskard stał bez ruchu, nie reagując. Wygląda jak robot i zachowuje się jak robot. Na Solarii też jest mnóstwo robotów, które patrzą na nas w tej chwili i nic nie robią. Tylko obserwują.
— A jeśli są tu jakieś niebezpieczne roboty, mogące naprawdę nam zagrozić?
— Myślę, że jesteśmy na to przygotowani.
— Teraz już tak. Dlatego właśnie ów incydent z Daneelem i Nissem przydał się na coś. Dotąd sądziliśmy, że możemy znaleźć się w kłopotach, jeśli Solarianie nadal tu są. Okazało się, że wcale nie muszą. Mogli spokojnie odejść. Możliwe, że roboty — a przynajmniej część z nich, specjalnie zaprogramowana — także okażą się groźne. Jeśli zaś pani Gladia zdoła zmobilizować miejscowe roboty — to była kiedyś jej posiadłość — i sprawić, by i nas chroniły, może uda się nam zneutralizować wszystko, co przygotowali.
— Ale czy ona potrafi to zrobić? — spytał Oser.
— Przekonamy się — odrzekł D.G.
Dziękuję ci, Daneelu — powiedziała Gladia. — Dobrze się spisałeś. — Jednak wyraz jej twarzy był pełen napięcia. Pozbawione krwi wargi zaciskały się mocno, policzki były bardzo blade. Po chwili dodała cicho: — Żałuję, że wyszłam.
— To bezużyteczne, pani Gladio — stwierdził Giskard. — Wraz z przyjacielem Daneelem staniemy na zewnątrz, aby nikt nie mógł już pani przeszkodzić.
Korytarz był pusty, a Daneel i Giskard, porozumiewając się dźwiękami poniżej ludzkiej słyszalności, zdołali wymienić się myślami we właściwy sobie zwięzły, skondensowany sposób.
— Pani Gladia podjęła nierozsądną decyzję, upierając się zostać na dworze. To jasne — zaczął Giskard.
— Domyślam się, przyjacielu Giskardzie, że w żaden sposób nie mogłeś tak nią pokierować, by sama zmieniła to postanowienie — odparł Daneel.
— Było ono zbyt stanowcze i za szybko podjęte. To samo dotyczyło zamiarów Osadnika Nissa. Zarówno jego ciekawość wobec pani Gladii, jak i pogarda i wrogość w stosunku do ciebie były zbyt silne, by na nie wpłynąć, nie czyniąc poważnych szkód w psychice. Z pozostałą czwórką dałem sobie radę. Z łatwością zdołałem powstrzymać ich przed interwencją. Zdumienie na widok tego, jak poradziłeś sobie z Nissem, wprawiło ich w osłupienie, ja zaś musiałem jedynie nieco wzmocnić to uczucie.
— Na szczęście, przyjacielu Giskardzie. Gdyby pozostali dołączyli do pana Nissa, stanąłbym przed trudnym wyborem. Z jednej strony czekałaby mnie konieczność zmuszenia pani Gladii do poniżającego odwrotu, z drugiej zaś — zadanie bolesnych obrażeń jednemu czy dwu Osadnikom po to, by odstraszyć resztę. Sądzę, że musiałbym wybrać pierwsze wyjście, choć uczyniłbym to z wielką niechęcią.
— Dobrze się czujesz, przyjacielu Daneelu?
— Zupełnie dobrze. Szkody, jakie wyrządziłem panu Nissowi, były minimalne.