Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Przywilej brzeski nie został przyjęty wskutek oporu| W...wejϋ w 2020r...- A jak tam panna Hallim, hę? - zwrócił się do Roberta, przyjmując żartobliwy ton...Od wczesnego średniowiecza po późny renesans, w spisach kobiet pojawiających się na papieskich dworach równie dużo było świętych, godnych wiary, co...świadczenia w tych sprawach...Nasza Dunia zabolieła, Zachoteła wodku pit', Na dieriewiach napisała: Biez pałlitra nie wchodit'...Joanna Potęga, Cyfrowa biblioteka narodowa niewątpliwy brak czasopism22...człowiek, który znając je na wskroś, dać może pouczenie szczęścia...— Gdzie są twoi panowie? — zapytał Dyvim Slorm...- Kto to jest, Corumie? - spytała Rhalina...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

..
Pokrwawione były siodło i strzemiona,
Maryś niebogo —
ni turka-bachmata, ni tatarskiej klaczy,
ni kogo...
Ooo!
Ułan Antek zaprowadził Wartałowicza na kwaterę wachmistrza Dybula, zawadziwszy po
drodze stragan przekupce z bułkami, że się wywalił, trzepnąwszy Żydka wileńskiego po ka-
storowym kapeluszu, a eleganckiej Żydówce wymalowawszy zgrabnie na plecach krzyż wap-
55
nem spod murującego się domu podniesionym, skąd też podjętą garść piasku Wartałowiczowi
wsypał za kołnierz.
Wachmistrz stał na kwaterze w domu, gdzie mieszkali: szef szwadronu Mielecki, rotmistrz
Zaremba i porucznik Kolski.
Siedział rano przed domem i fajkę palił.
─ Melduję pokornie, panie wachmistrzu, że przyprowadziłem niebogę, chciałem powie-
dzieć niemowę, ale go, widać, wszy gryzą, bo cięgiem ramionami rusza ─ rzekł Antek.
Wartałowicz istotnie ramionami ruszał, bo go piasek gryzł za koszulą.
─ No, ty, ułan Jamrozikowski, tylko nie za dużo! Subordynacja!
Mores! ─ odpowiedział wachmistrz, ale znać było, że Antkowi wiele pozwalał. Po czym
zwrócił się do niemowy:
— Potrafisz konia trzymać przy kuciu? Oporządzić, jak się należy? Posłusznyś? Niegłupi?
Wartałowicz na wszystko dawał znaki potakujące.
─ No, to chodź na górę. Mówiłem o tobie panu porucznikowi Kolskiemu.
Dybul wsadził fajkę w kieszeń i pozostawiwszy Antka przed bramą, poprowadził Warta-
łowicza na piętro. Zapukał.
Na gromką odpowiedź: ─ Proszę wejść! ─ Dybul otwarł drzwi od pokoju, w którym
mieszkali dwaj niżsi komendanci jego szwadronu.
W pokoju było tyle dymu, że Wartałowicz jak w obłokach ujrzał młodszego oficera, który
w portkach i koszuli golił się przed zwierciadłem ściennym w złoconej salonowej ramie, i
drugiego, starszego, który z fajką na długim cybuchu leżał w łóżku, mając przed sobą filiżan-
kę kawy.
─ Aha! To pewnie ten niemowa, o którym mi wczoraj wachmistrz wspominałeś ─ ozwał
się golący się oficer, zwracając głowę od lustra. ─ Powiedziałem panu rotmistrzowi, ale pan
rotmistrz ani chce o tym słyszeć i mówi, że na śmiech by się naraził, kto by się z tym do szefa
szwadronu i pułkownika zgłosił.
─ Siłę ma, panie rotmistrzu ─ rzekł Dybul ─ przydałby się na miejsce nieboszczyka Ciap-
taka. Gadać nie potrzebuje, tylko słuchać. Ja w tej, ma się rozumieć, myśli, bo nie widzę ni-
kogo pomiędzy ludźmi w plutonie, kto by go zastąpił.
Kolski patrzył na naiwne, zastraszone oczy Wartałowicza, na jego poczciwą, przystojną
twarz o smętnych ustach, po których teraz błąkał się uśmiech wstydu, zalęknienia, nieśmiało-
ści ─ i żal mu się go zrobiło.
─ Jak się nazywasz? prawda! a może pisać umie. Umiesz? Wartałowicz skinął głową.
─ Wachmistrz, tam leży papier i pióro. Wartałowicz napisał i podał papier.
─ Michał Wartałowicz, katolik, lat dwadzieścia, znajda, wychowanek księdza proboszcza
Fasolkowskiego z Pucimuszek ─ czytał po chwili półgłosem porucznik Kolski — pragnie
służyć wojskowo i głowę położyć za kraj rodzony ─ doczytał po cichu.
─ Charakter pisma ładny. Mógłby się i w kancelarii, nie tylko do kucia koni przydać. Tak
pragniesz służyć? Wartałowicz położył rękę na sercu.
─ No, panie rotmistrzu, cóż, że nie gada? Z cesarzem by i tak nie rozmawiał. Może się
przyda. Ludzi nam w szwadronie ubyło. Ale rotmistrz się obruszył:
─ Jeszcze czego! Słyszane rzeczy! Kaleka w pułku! Nie ma o czym mówić!
Kolski popatrzał na niemowę. Łzy mu świeciły w oczach, a twarz przybrała wyraz nieopi-
sanego smutku i upokorzenia. Kolski wzruszył ramionami, chcąc dać poznać, że nic poradzić
nie może.
─ Nie ma o czym mówić ─ powtórzył rotmistrz, mający widocznie czym innym, zajętą
myśl.
Wartałowicz pokłonił się i zwrócił w widocznej rozpaczy, lecz nagle sięgnął ku postawio-
nemu w kącie blisko drzwi ciężkiemu kawaleryjskiemu pałaszowi Kolskiego, podniósł go i
56
ująwszy pochwę dwoma palcami za sam koniec, wyprostował z nim rękę i błagalnie spojrzał
na oficerów.
─ Tam do diabła! — zawołał Kolski. — A to siła! Zaś wachmistrz Dybul, zapominając
snadź o subordynacji, rozpoczął do rotmistrza Zaremby:
─ Melduję pokornie, panie rotmistrzu, grzech by był takiego odścigać, a to on w polu naj-
dzikszego konia do kucia przytrzyma i pół fury siana na sobie uniesie. Jak Boga kocham,
grzech by był. Niczym nieboszczyk Ciaptak!
Zaremba widać lubił ludzi silnych, bo popatrzał uważniej na Wartałowicza i ozwał się doń:
─ A to ty tak chcesz służyć, kochanku? Gwałtem? Ale jakże to będzie, kiedy nie gadasz?
A jeździć umiesz? Bić się chcesz? Wartałowicz przełożył szablę do lewej ręki i podniósł dwa
palce u prawej do góry.
─ Dybul, proszę iść do szefa szwadronu t powiedzieć, co i jak, i że ja proszę, żeby pan szef
się postarał u pułkownika, żeby ten człowiek był przyjęty. Powiedzieć, że z powodu nadzwy-
czajnej siły oddać może wielkie usługi, zwłaszcza że o skompletowaniu szwadronu mowy już
nie ma. Jeżeli go przyjmą, wypróbować zaraz, jak jeździ. Byłby dobry do remontu.
W ten sposób Michał Wartałowicz, rodem podobno z Suwałk, niemy Achilles strasznej
wojny, przyjęty został do armii Napoleona.
Ach, jakże biło mu serce w piersi! Trzydzieści mil z Pucimuszek moczarami, puszczą i