Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Zanim znikł z Polski w tajemniczych okolicznościach, których szczegółów nie udało mi się nigdy poznać dokładnie, zdążył się zaprezentować jako osobnik o pogodnym usposobieniu. Oboje z Teresą krótko po ślubie znaleźli się u nas w Grójcu. Z jakich powodów i na kogo byłam śmiertelnie obrażona. Bóg raczy wiedzieć, w każdym razie siedziałam nadęta, pełna ciężkiej urazy, zajęta sobą i własną krzywdą, nie zwracałam uwagi na poczynania rodziny i dlatego nie dotarły do mnie początki spektaklu. Zdaje się, że Tadeusz postanowił moją matkę i Teresę rozweselić i zaprosił je do kabaretu, przy czym cały kabaret działał w naszej jadalni. Najpierw wystąpił w charakterze kelnera i przynosił im rozmaite potrawy, dostrzegłam wreszcie, co się dzieje, kiedy przyniósł surowe kartofle, pokrojone w kostkę i ozdobione jakimś świństwem, wątpię, czy jadalnym. One obie siedziały na tapczanie i już wyły. Zainteresowałam się ukradkiem, bo w stanie śmiertelnej obrazy nie wypadało mi interesować się jawnie. Dostarczane potrawy stanowiły imitację prawdziwych, gorąco je zachęcał do spróbowania, każda była niespodzianką i każda jadalna w nader nikłym stopniu. Skończył wreszcie z kelnerstwem i przerzucił się na rolę bajadery. Znikł w sypialni, wrócił po paru chwilach, ubrany w kieckę mojej matki, za krótką na niego, z wypchanym biustem i tyłkiem, w pantoflach na wysokich obcasach, z jakimś ustrojstwem na głowie, i zaczął tańczyć.
Wtedy już wyraźnie poczułam, że albo pęknę, albo umrę. Służąca stała w drzwiach kuchni, twarz miała w kolorze buraka, kiwała się w przód i w tył i wydawała z siebie rodzaj grzmotów. Teresa i moja matka leżały na tapczanie, piejąc i płacząc, ja zaś siedziałam przy stole, uparcie usiłując zachować pełną odrazy powagę. Nie było siły, złamałam się, zrezygnowałam z urażonej godności, o ile sobie przypominam, nie utrzymałam się na krześle, kwiczałam pod stołem.
Mnóstwo wydarzeń, wątków, jako też moich cech charakteru wylęgło się w tym samym mniej więcej okresie, pomiędzy dziewiątym a dwunastym rokiem życia. Między innymi osiągnęłam sukces jako medium.
Jak powszechnie wiadomo, w czasie okupacji panowała szalona moda na seanse spirytystyczne. Przywiozła ją do Grójca Lucyna, spędziła do kupy rodzinę i przyjaciół i zaczęła się polka. Od pierwszego kopa nastąpiła scena wstrząsająca, którą dziś potrafię wytłumaczyć bez trudu, ale w tamtej chwili zakrawała na cud.
Siedziało przy stoliku kilka niezmiernie przejętych, chociaż trochę podejrzliwie nastawionych osób, wśród nich zaś jedna ze znajomych Teresy, niejaka panna Jadwiga. Panna Jadwiga miała brata imieniem Felek, a z całą rodziną byliśmy połączeni dość kontrastowymi węzłami. Primo, Felek grawitował ku Teresie, bo bardzo mu się podobała, secundo u nich właśnie znalazł szczęście kot Pimpuś, tertio, ja sama Felka upamiętniłam gruntownie.
Tu znów muszę uczynić dygresję, parę kroków do tyłu. Od tych dygresji można zwariować, ale nic na to nie poradzę, nad skokami własnego umysłu nie panowałam nigdy.
Miałam wtedy dwa lata. Przyleciałam nagle do matki, zemocjonowana i w wypiekach, i krzyknęłam:
— Mama, włóż mi prÄ™dko czerwonÄ… sukienkÄ™, bo pan Felek idzie!
Czerwoną sukienkę dostałam, po czym zadano mi pytanie:
— Dlaczego chcesz czerwonÄ… sukienkÄ™?
— Bo pan Felek idzie — powtórzyÅ‚am, zapewne w przekonaniu, że nie dosÅ‚yszeli.
— Pan Felek tak ci siÄ™ podoba?
— Tak.
— Dlaczego?
— Bo ma duży nos.
Ostatnia odpowiedź padła bez wahania, była prawdziwa i wzbudziła w rodzinie szaloną wesołość.
Seans spirytystyczny odbywał się w osiem albo dziesięć lat później. Jak już zostało powiedziane, przejęte i mocno wystraszone grono siedziało przy okrągłym stoliku i tylko jedna Lucyna była obeznana z tematem. Duch się objawił, porcelanowy talerzyk ze strzałką ruszył i pojechał po wypisanym dookoła alfabecie. Ze wskazywanych liter wyszło pierwsze zdanie:
NIECH SIĘ FELEK STRZEŻE.
Zapanowała konsternacja, a przestrach wzrósł, panna Jadwiga się zdenerwowała. Zapytano, czego ma się ten Felek strzec, na co duch bardzo porządnie i ortograficznie, kolejnymi literami, sprecyzował nazwisko:
BRAJTSZWANC.
Oczywiście nie był to żaden Brajtszwanc, nie pamiętam, jak się facet naprawdę nazywał, ale jakoś bardzo podobnie, więc przyjmijmy chwilowo, że Brajtszwanc. Panna Jadwiga strasznie zbladła i cóż się okazało. Ówże Brajtszwanc był to jakiś szkop, albo może folksdojcz. który symulował wielką przyjaźń i życzliwość dla Felka i proponował rozmaite wspólne interesy. A tu duch wyjawia, że strzec się go należy, więc pewnie fałszywa świnia.