Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— Na jak długo panna Strachwitz wynajęła domek? — zapytała pani Herbst.
— Do października — odparł pośrednik — ale z prawem przedłużenia wynaj-
mu.
— Hm — zmartwiła się — w takim razie nie wiecie, kiedy przyjedzie ktoś
po te zbiory? Latem do Polski przybywa wielu turystów zagranicznych. Wśród
nich bez trudu przemknie się ktoś z Niewidzialnych, może nawet sam Mendoza.
Pamiętajcie, że posługuje się on wieloma fałszywymi paszportami. Z całą pewno-
ścią nie pojawi się tu jako Niemiec z RFN-u, ale być może jako Francuz, Włoch, Anglik, Duńczyk. Musicie być bardzo czujni.
— Ach, nie ma powodu, aby każdego przybywającego do nas obcokrajowca
traktować jako ewentualnego Mendozę. Aparatura w domu powiadomi nas o nim.
Być może pozwolimy mu nawet zabrać zbiory. To ciekawe, na jaki pomysł wpad-
ną Niewidzialni, aby wywieźć z Polski bądź co bądź aż dwie skrzynki z doku-
mentami i książkami. Sądzimy, że zastosują jakiś wypróbowany już gdzie indziej sposób. Demaskując, przyczynimy się do ujawnienia procedury przemytu skradzionych dzieł sztuki we Francji czy we Włoszech, gdzie gang Niewidzialnych
od dawna działa niemal bezkarnie.
Pośrednik wkrótce pożegnał mnie i panią Herbst, dziękując jej za udział
w walce z Niewidzialnymi, a ja i Greta rozmawialiśmy jeszcze długo, wspomi-
nając chwile naszego poznania we Frankfurcie, przygody w Weimarze i na Ma-
zurach. Potem — w ciepły wiosenny wieczór — odprowadziłem ją aż do „Hotelu
Europejskiego”, w którym nocowała.
Pięknie wyglądało Krakowskie Przedmieście w blasku ulicznych latarń. Ład-
na wydawała mi się także ta młoda kobieta, tak odważna, przedsiębiorcza i inteligentna.
Gdy na pożegnanie pocałowałem jej dłoń, powiedziała z nikłym uśmiechem:
— Szkoda, że wówczas na moim biurku znalazł pan swoją charakterystykę,
przekazaną mi przez Niewidzialnych. I naprawdę uwierzył pan, że jedyna pań-
ska słaba strona, to wrażliwość na urodę kobiecą? To przecież taka miła i piękna słabość. Może niekiedy warto jej ulec?
ZAKO ŃCZENIE
Mijały dni i tygodnie, a tajemniczy wysłannik Niewidzialnych nie pojawiał
się u drzwi wigwamu, gdzie czekały na niego dwie skrzynki ze zbiorami dokto-
ra Gottlieba. Niecierpliwiłem się i raz po raz dzwoniłem do swego przyjaciela, pytając, kiedy nareszcie będę mógł zapoznać się bliżej z zawartością skrzynek, dokonać dokładnego przeglądu i inwentaryzacji zabytków. Zgodnie z listem pa-ni Dobeneck zdecydowani byliśmy część zbiorów, dotyczących kultury niemiec-
kiej, przekazać muzeum we Frankfurcie, a pozostałymi książkami i dokumentami
chcieliśmy wzbogacić nasze księgozbiory i Muzeum Herdera. Ale mój przyjaciel
z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ciągle powiadamiał mnie, że jeszcze nie
przyszła na to pora i powinienem zachować większą cierpliwość.
Okazało się, że aparatura, zainstalowana w domku Winnetou, dwukrotnie po-
wodowała alarm u strażnika, ukrytego w pobliskiej leśniczówce. Przedłużająca
się nieobecność Winnetou i fakt, że domek tak długo stoi zamknięty, zaintere-
sował dwóch łobuzów ze Złotego Rogu, którzy usiłowali się tam włamać. Jakie
było ich zdumienie, gdy — zaledwie dotknęli zamka w drzwiach samotnego domu
w lesie — podjechał milicyjny radiowóz i zostali zamknięci w areszcie. Podobna historia zdarzyła się kilku autostopowiczom, którzy przyjechali do Złotego Rogu na wczasy. Zobaczyli opuszczony nad jeziorem dom i postanowili zakraść się do
niego. W kilka minut później jechali na posterunek milicji. Dom Winnetou stał
więc bezpiecznie, a zbiorom w skrzynkach nie groziła kradzież.
Skończył się maj, minął czerwiec. Z początkiem lipca zjawił się u mnie Win-
netou. Przyjechał do Warszawy na zaproszenie wydawców, którzy przypomnieli
sobie o nim i zaproponowali mu zilustrowanie kilku książek.
— Regularnie co miesiąc otrzymuję osiemdziesiąt dolarów — powiedział mi
Winnetou. — To sporo pieniędzy. Ale tęsknię już za swoim wigwamem. Teraz,
gdy mam zamówienia z wydawnictw, chętnie powróciłbym nad jezioro, do swo-
jego mieszkania.
— No cóż, musisz uzbroić się w cierpliwość — powtarzałem słowa mojego
przyjaciela. — Być może wkrótce powrócisz do siebie, a ja nareszcie zanurzę ręce w skrzyniach pełnych starych, bezcennych papierów.
200
Pewnej nocy, w pokoju w leśniczówce, gdzie przez całą dobę na zmianę czu-wali specjalni strażnicy, odezwał się dzwonek alarmowy — sygnał, że ktoś prze-
kręca klucz w drzwiach domku Winnetou. A potem ukryta w ścianie kamera tele-
wizyjna przekazała na monitor w leśniczówce obraz przystojnego bruneta, który
świecąc sobie latarką wszedł do mieszkania i pochylił się nad pozostawionymi
w izbie skrzynkami.
Było to w nocy z 19 na 20 lipca, gdy cały nasz kraj przygotowywał się uroczy-
ście do obchodu rocznicy PKWN-u, na Mazurach przebywały tysiące zagranicz-
nych turystów — Niemców, Włochów, Skandynawów, Francuzów, a także setki
tysięcy Polaków, spragnionych wypoczynku.
Nocna wizyta w domku Winnetou nie trwała dłużej niż kwadrans. Był silny,
sprawny fizycznie. Bez trudu przeniósł skrzynki do samochodu z włoską rejestra-cją, co ustalono już po krótkim czasie, gdyż od domku Winnetou prowadziła tylko jedna droga przez las, a ta mijała leśniczówkę, w której siedzieli zaalarmowani strażnicy. To oni przez radiotelefon przekazali wszystkim radiowozom w tej okolicy markę samochodu i numer rejestracyjny. Odtąd trasa przejazdu wysłannika
Niewidzialnych była dokładnie kontrolowana.
Wyruszył on w stronę Wybrzeża i nad ranem przejechał Gdańsk kierując się
do Gdyni. Potem wrócił i o świcie zaparkował swój samochód w pobliżu portu
jachtowego w Górkach Wschodnich.