Strona startowa Ludzie pragnÄ… czasami siÄ™ rozstawać, żeby móc tÄ™sknić, czekać i cieszyć siÄ™ z powrotem.nia natury to pole morderczej walki, wiÄ™c po każdym akcie przemocy jej liczne i róż- norodne dzieci gwaÅ‚townie milknÄ…, albo dlatego, że majÄ… gÅ‚Ä™boki...Zebrany wywiad wskazywaÅ‚ na klasyczny przypadek walki o dominacjÄ™...wykorzystania dworów i plebanii do walki z "anarchi¹"...Obserwacja rynku pozwala na stwierdzenie, że konkurencja o uzyskanie licencji (mierzona np...85 Ustalono liczne wypadki nabycia futer za poÅ‚owÄ™ ceny, przyjÄ™cia podarków Ze zÅ‚ota z getta warszawskiego, skierowania do majÄ…tku w Schotaernhof dzieÅ‚ sztuki zabranych z...- PogÅ‚oski o moim rozpasaniu byÅ‚y przesadzone...- Nie na ten bok!Will to przeÅ‚ożyÅ‚ i zgÅ‚osiÅ‚ gotowość przekazywania poleceÅ„...- W porzÄ…dku - powiedziaÅ‚ sÄ™dzia...RozwiÄ…zanie 7...Doodles chce zająć wÅ‚aÅ›nie to ostatnie miejsce na pace...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Jeżeli nie pomagała broń jawna, dobywał broni zdradzieckiej, okrutnej, której
nie chciał widzieć i nazywać... Szukał w sobie nie tylko duszy lwa, lecz natury tygry-
sa; mówił do siebie, że przecie zgwałcił już duszę i ciało tej dziewczyny, posiadł ją,
nasycił się i powinien mieć dosyć. Nie dawały jednak pewności zwycięstwa te
wszystkie sposoby. Niweczyły najlepszy oręż ślady cichych łez Tatiany. Gdy odcho-
dziła z jego pokoju wyprostowana, zimna, niema, bez ostatniego spojrzenia, jakby
stosująca się do jego usiłowań, a na schodach, zstępująca ze zwieszoną głową, łkała
gÅ‚ucho bez pocieszenia i nadziei – jak o tym wiedziaÅ‚ wybornie, gdyż znaÅ‚ jÄ… zbyt do-
brze – upadaÅ‚ na łóżko z przekleÅ„stwem, rzucajÄ…c wyzwiska i obelgi lwiemu sercu
swemu.
Zaczynał na nowo zbierać szczegóły, jak średniowieczny prokurator gromadzący
dowody przeciw czarownicy, piętrzyć w myśli objawy moralnego zepsucia Tatiany.
Patrzał, jak wyrosło ze zbytku. Genezę zbytku wyprowadzał z rabunku dóbr wypra-
cowanych w pocie czoła przez nieszczęśliwe ludy. Chciwie i nieubłaganie rozmyślał,
jak łzy i pot stwarzają, zastawiają i noszą srebrne półmiski, jak szyją, piorą i podają
do wdziania miękkie jedwabie i łagodne atłasy. Obliczał w myśli wszystkie tyranie,
podłości, zbrodnie, zdrady, pochlebstwa i służalstwa, z których wyrasta piękna, woj-
skowa ranga, salon, ogród, śliczne meble, pudełka biżuterii i flakony wonnych per-
fum...
Prowadziła z nim nie mniej zaciekłą wojnę Tatiana. Pewnego dnia zostawiła obok
łóżka w sposób niepostrzeżony, niewinny i naiwny paczkę listów pisanych do niej
ostatnimi czasy przez rozmaitych wielbicieli. Jedni z nich byli Piotrowi znani, inni
nie. Pewne wyrażenia w tych listach były doszczętnie pozamazywane ręką Tatiany w
103
najoczywistszym celu pchnięcia go w rozpacz. Prócz tego stale i niezmiennie prze-
bywała w towarzystwie Roszowa. Piękny prawnik był teraz nieodstępnym jej satelitą.
W domu generała bawił ciągle. Zdawało się, że w nim na stałe zamieszkał. Ciągle coś
przywoził, przynosił, odwoził do sklepów, załatwiał najrozmaitsze sprawy dla
wszystkich, a szczególniej dla pań. Głos jego słychać było w salonie, w ogrodzie, w
kancelarii, a nawet w drugim skrzydle, gdzie mieszkała Tatiana z Matyldą i gdzie
dawniej tylko jeden mężczyzna, i to tajemnie, bywał. Do pokoju Piotra Roszow nie
przychodził. Czasem tylko z głębi ogrodu, dostrzegłszy chorego w oknie, kłaniał mu
się z wyrazem niekłamanej życzliwości jak miłemu gościowi, w dodatku choremu,
którego ze wszech miar należy obdarzać grzecznością. Dźwięk głosu Roszowa zaw-
sze byÅ‚ wesoÅ‚y, drgaÅ‚ Å›miechem – i echo Å›miechu mu odpowiadaÅ‚o. StoÅ‚eczne aneg-
doty, petersburska wymowa, nadzwyczajna elegancja, wiele wiadomości z najrozma-
itszych dziedzin wiedzy ludzkiej, niemaÅ‚a bystrość i pamięć – wszystko to oczarowy-
wało słuchaczów i widzów.
Coraz więcej osób bywało teraz w progach gościnnego generalskiego domu, w
cieniach ogrodu, a szczególniej pod dachem altany oplecionej dzikim winem. Piotr
słyszał to wszystko ze swego wysokiego okienka...
Pewnego dnia patrząc w ogród zauważył w jednej z krętych uliczek błysk niebie-
skiej sukni Tatiany. Błysk ten przesunął się w masie zieleni, jak gdyby wsiąkł w nią i
doszczętnie zginął. Ale oczy Piotra były tak mocno wlepione w gęstwinę i tak już do
niej przywykły, że dostrzegły za tą na pozór nieprzeniknioną zasłoną drugi kolor,
biały kolor flanelowego kostiumu Roszowa. Ciężka głowa upadła na ręce. Myśli
ustaÅ‚y – i ciemna noc spadÅ‚a na duszÄ™.
Wśród swego cierpienia Piotr usłyszał nieoczekiwanie odgłos kroków Tatiany i
szelest jej sukni tuż za swymi drzwiami. Szelest był cichy, cichszy a piękniejszy niż
śpiew sosen za oknem, niż sypki poszum liści lipowych. Tatiana uchyliła drzwi bez
uprzedniego stukania i wsunęła się do pokoju. Boleśnie były uśmiechnięte jej usta, a
oczy bezsilnie stęsknione. Piotr nie tylko ujrzał, lecz uczuł znowu jej piękność. Oczy
jej były nie dość że kochające, lecz upadłe pod przymusem miłości, namiętne, żądne,
czyhające na drogie spojrzenie. Miała na sobie lekki kostium błękitny, który byli ra-
zem wybierali w Paryżu. Szatka ta ledwie zasłaniała jej ciało. Głowę okręciła włosa-
mi tak, jak to najbardziej lubił. Usiadła naprzeciwko, lecz za chwilę podniosła się i
patrząc mu z wyzwaniem niewymownym w oczy, cichaczem podeszła do drzwi i za-
mknęła je na klucz.
– Gdzie jest pan Roszow? – zapytaÅ‚ natychmiast z okrucieÅ„stwem i mniemanÄ…
obojętnością.
Pytanie to zatrzymało ją przy drzwiach i jak gdyby sparaliżowało jej ręce.
– CiÄ…gle siÄ™ dopytujesz o tego Roszowa?
– CiÄ…gle jest z tobÄ…, wiÄ™c gdy go przy tobie nie widzÄ™, dziwi miÄ™ to. Dlatego siÄ™
pytam...
– Nie, ty nie dlatego siÄ™ pytasz, lecz chciaÅ‚byÅ› mi go podsunąć.
– Ja ci chcÄ™ go podsunąć, Roszowa?
– Ty!
– Nic na Å›wiecie nie rozumiesz, nic ciÄ™ nie obchodzi oprócz pieniÄ™dzy, zabawy i
używania, więc i tego nie rozumiesz, coś powiedziała.
– Powiem ci prawdÄ™, choć tak nic nie rozumiem. Ty byÅ› może byÅ‚ nieszczęśliwy,
gdybyś mię z tamtym zobaczył, ale teraz chciałbyś, żeby tak było. Ty byś tego chciał i
nie chciał. To jest nie to: chciałbyś, żebym ja uczyniła cię nieszczęśliwym, żebym ja
wszystko podarła i zerwała, a ty żebyś mógł mną męczeńsko pogardzić.
– BardzoÅ› przewidujÄ…ca!
104
– O, ja teraz jestem bardzo, strasznie przewidujÄ…ca. A zaprzecz, że to, co powie-
działam, nie jest prawdą.
– Powiem ci prawdÄ™, ale i ty mi jÄ… powiedz.
– No!
– CaÅ‚owaÅ‚ ciÄ™ już ten Roszow?
– Nie, jeszcze miÄ™ nie caÅ‚owaÅ‚, ale mi wciąż mówi o swej miÅ‚oÅ›ci, leży u moich
nóg jak pies i błaga mię o jeden uśmiech.
– CaÅ‚owaÅ‚ ciÄ™ już ten Roszow?