Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.— Sam się wrobi — Zulaya wykrzywiła usta w gorzkim grymasie...Parę razy otworzyła i zamknęła usta, ale nie padło z nich ani jedno słowo...Chwile˛ potem Sara us´wiadomiła sobie, z˙e Stuart patrzy na jej usta...wszystkim, co ich otaczało, łącząc ze sobą usta i ciała...Siedząc sztywno za kierownicą i lekko acz zdecydowanie uderzając się po udzie zaciśniętą pięścią, Julio powiedział: – Nie ma wątpliwości co do...Powoli otworzyłem usta i przemówiłem...Koœcielny odruchowo otar³ usta...Przerwał i oblizał usta...Adraas poczerwieniał ze wzburzenia i zacisnął wargi, ale nie Odezwał się ani słowem...Opyros wpatrywał się w zaciśnięte dłonie Kane'a...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Moghedien nie zostanie do­prowadzona przed sąd. Przynajmniej nie teraz. Musi najpierw wymyślić jakiś sposób na wyprowadzenie] jej z Pałacu Panar­cha. Pojmana wydawała się sądzić, że ten grymas zwiastuje jakieś nieszczęście dla niej, bo z oczu popłynęły jej łzy, usta zaś poruszyły się bezdźwięcznie, usiłując mimo knebla formu­łować słowa.
Pełna niesmaku względem samej siebie, Nynaeve niepew­nie wróciła do miejsca, gdzie spoczywał czarny kołnierz, i we­pchnęła go pośpiesznie do sakwy przy pasie, zanim przemożne uczucia, jakimi promieniował, zdołały przeniknąć w głąb jej duszy. Za kołnierzem poszły bransolety, ich dotknięcie ozna­czało ten sam smutek i cierpienie.
"Gotowa byłam torturować ją samą myślą, że jestem do tego zdolna. Z pewnością zasłużyła sobie na to, ale ja taka nie jestem. A może jednak tak? Może nie jestem lepsza od Ege­anin?"
Odwróciła się gwałtownie, wściekła, że w ogóle rozważa takie pomysły, i mijając Moghedien, podeszła do szklanej gab­loty. Musi być jakiś sposób, by oddać tę kobietę w ręce spra­wiedliwości.
W gablocie było siedem figurek. Siedem figurek i żadnej pieczęci.
Przez chwilę potrafiła tylko stać i patrzeć ogłupiałym wzro­kiem. Jedna z figurek, dziwne zwierzę z grubsza przypomina­jące świnię, ale z wielkim okrągłym pyskiem i stopami równie szerokimi jak jego grube łapy, stała w miejscu, gdzie przedtem leżała pieczęć, w środku gabloty. Nagle jej oczy się zwęziły. Tak naprawdę to jej tu wcale nie było; ta .rzecz została uple­ciona z Powietrza i Ognia, za pomocą strumieni tak drobnych, że przy nich pajęcze nici wyglądałyby niczym liny. Nawet koncentrując się, ledwie mogła je rozróżnić. Wątpliwe, by Liandrin lub któraś z pozostałych Czarnych sióstr potrafiła coś takiego zrobić. Drobny, tnący błysk Mocy i grube stworzenie zniknęło, a zamiast niego pojawiła się czarno-biała pieczęć na polakierowanej na czerwono podstawie. Moghedien, ta, która się ukrywa, ukryła ją na samym widoku. Ogień wypalił dziurę w szkle i pieczęć powędrowała do sakwy. Wypychała ją, ob­ciążając pas.
Marszcząc czoło, spojrzała na kobietę balansującą na czub­ku jednego pantofla i starała się wymyślić jakiś sposób, dzięki któremu ją również mogłaby zabrać ze sobą. Ale Moghedien nie zmieści się przecież do sakwy, a gdyby nawet potrafiła ją podnieść, taki widok wywołałby uniesienie niejednych brwi. Szła w kierunku najbliższych drzwi, ale nie potrafiła się nie oglądać co rusz za siebie. Gdyby tylko był jakiś sposób. Za­trzymała się po raz ostatni, rzuciła pełne żalu spojrzenie za siebie i odwróciła, by odejść.
Drzwi wychodziły na dziedziniec z fontanną wypełnioną liliami. Po drugiej stronie fontanny szczupła kobieta o mie­dzianej skórze, ubrana w suknię, na widok której nawet Rendra by się zarumieniła, unosiła właśnie w górę cienki pręt długości kroku. Nynaeve rozpoznała Jeaine Caide. Co gorsza, rozpo­znała również pręt.
Rozpaczliwie rzuciła się w bok, tak gwałtownie, że poślizg­nęła się na gładkich białych kamieniach posadzki i przeleciała bezwładnie kilka kroków, dopóki nie uderzyła w jedną z wy­smukłych kolumn. Gruba niczym ludzka noga pręga bieli ude­rzyła w miejsce, gdzie stała jeszcze przed momentem, powie­trze popłynęło niby płynny metal aż do komnaty wystaw; tam, gdzie uderzył ogień, fragmenty kolumn po prostu znikały, bez­cenne przedmioty zmieniały się w nicość. Ciskając za siebie na ślepo strumienie Ognia, mając nadzieję trafić w coś, w co­kolwiek, na tamtym dziedzińcu, Nynaeve pełzła jednocześnie niezdarnie na czworakach przez komnatę. Niewiele wyżej niż na wysokości jej pasa, pręga światła uderzyła z boku, wycina­jąc bruzdę w obu ścianach; gabloty i szafki oraz poskręcane drutem szkielety przewracały się, rozpadając na części. Trafio­ne kolumny drżały, niektóre padały, ale to, co stało na drodze ostrza tego straszliwego miecza, nie mogło ocaleć i roztrzaski­wało na posadzce eksponaty i gabloty. Otoczony szklanymi ściankami stolik zawalił się, zanim pręga roztopionej jasność zniknęła, pozostawiając po sobie purpurowy ślad, zdający się płonąć pod zamkniętymi powiekami Nynaeve. Figurki z cuen­dillara zostały rozrzucone uderzeniem świetlistej energii i teraz podskakiwały na posadzce.
Oczywiście nie rozpadły się. Wyglądało na to, że Moghe­dian miała rację - nawet ogień stosu nie mógł zniszczyć cu­endillara. Ten czarny pręt był jednym ze skradzionych ter'an­greali. Nynaeve przypomniała sobie napisane zdecydowaną ręką ostrzeżenie dołączone do posiadanej przez nie listy.
"Wytwarza ogień stosu. Niebezpieczny i omalże niemożli­wy do kontrolowania".
Moghedien zdawała się krzyczeć bezgłośnie przez swój nie­widzialny knebel, głową szarpała w tył i w przód w szaleń­czych wysiłkach, jakby próbowała zerwać więzy Powietrza, ale Nynaeve nie poświęciła jej więcej niż jedno spojrzenie. Kiedy ogień stosu zgasł, podniosła się na tyle tylko, by spojrzeć za siebie poprzez komnatę do szczeliny wypalonej w ścianie. Obok fontanny chwiała się Jeaine Caide; jedną dłoń przyciska­ła do czoła, z drugiej prawie wysunął się czarny pręt. Zanim jednak Nynaeve zdążyła uderzyć w nią, ponownie pochwyciła podobną do fletu broń i ogień stosu wytrysnął z jej końca, niszcząc wszystko, co napotkał na swej drodze.