Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Nie wiem - wyznał, unikając jego wzroku. - To mnie dręczy. Technicznie wiem, jak to zrobić - rytm, stopa, słowa, obrazy. Rozumiem, jak materiał powinien być utkany - tylko ciągle nie mogę uchwycić nici przewodniej. Potrzebuję natchnienia - błysku intuicji - czegoś, co wydobędzie moją wyobraźnię z tego grzęzawiska pospolitych idei. Czego użyć, by zniszczyć moją zdolność produkowania kolejnych wierszy podobnych do poprzednich - te same zmęczone obrazy, te same nudne emocje? Mój poemat to ma być nowość absolutna - muszę stworzyć go z idei i obrazów jedynych w swoim rodzaju, a nie po prostu przepisać myśli, na które wpadli już inni artyści.
Zamruczał coś kapryśnie pod nosem i sięgnął znowu po dzban. Zadziwiające, ktoś go już opróżnił...
II
MUZA SNU
Kane w zadumie przyglądał się zgarbionej postaci swego przyjaciela. Usługująca, nie proszona, postawiła na stole kolejny napełniony po brzegi dzban. Zdecydował, że najlepiej pozostawić go chwilowo własnym myślom. Sięgał właśnie po piwo, by napełnić na wpół pusty kufel Opyrosa, kiedy zauważył, że ktoś zmierza w ich kierunku.
Przysadzista postać Eberhosa, Pierwszego Asystenta alchemika Damatjysta, zatrzymała się nerwowo przy stole Kane'a. Jego twarz była spocona i napięta, głęboko osadzone oczy rzucały niespokojne spojrzenia. Zdawał się obawiać, że wszyscy w tym zatłoczonym pokoju obserwują jego nerwowe zachowanie i chcą wiedzieć, jaki interes go tu sprowadził. Choć Eberhos nie był częstym gościem w „Tawernie Stancheka”, Kane znał go dość dobrze z powodu licznych swych interesów z Damatjystem. Teraz oparł się wygodnie na krześle i czekał, aż Eberhos pierwszy zacznie rozmowę.
- Przyszedłem prosić cię o przysługę, Kane - zaczął Erberhos oblizując blade usta. - Przysługę, która zostanie wynagrodzona dwukrotnie jeszcze dziś w nocy!
- Chcesz po prostu pożyczyć pieniądze - odparł Kane sucho.
Asystent alchemika wytarł ręce o silne, muskularne uda. Jego spodnie poplamione były płynami i proszkami, które przygotowywał w pracowni swego mistrza.
- Chcę - przyznał - ale mógłbyś to potraktować raczej jako inwestycję. Chwilowo nie wiedzie mi się w grze. Straciłem wszystkie pieniądze. Ale jeszcze kilka rzutów i szczęście znowu do mnie wróci. Tylko, że te sukinsyny nie chcą dać mi kredytu.
- Wcale się im nie dziwię. W dziesięć godzin straciłeś tyle, ile wynoszą roczne dochody największego kupca. Dlaczego mieliby przyjmować weksel od biedaka - a przy tym pechowca? Zamiast wyrzucać więcej pieniędzy, zastanów się raczej, jak wyjaśnisz właścicielowi, że przepuściłeś jego złoto. Bo wątpię, by to były twoje oszczędności.
Eberhos zbladł. - Nie jestem złodziejem - warknął. - Z całą pewnością nie jesteś dobrym graczem.
Ignorując fakt, że Kane w sposób oczywisty chce się go pozbyć, Eberhos opadł na krzesło i pochylił się konfidencjonalnie. - Słuchaj Kane! Mówię ci o tym tylko dlatego, że nie ma tu nikogo innego, na kogo mógłbym liczyć, że podeprze mnie finansowo przy tym wejściu w grę. Zaplanowałem to sobie już dawno i właśnie na dzisiaj - to nie jest przypadkowa hulanka. Od tygodni obserwuję gwiazdy - dziś jest odpowiedni układ. Zrobiłem wszystkie wróżby, których nauczył mnie Damatjyst. Odpowiedź jest zawsze ta sama - dziś w nocy fortuna mi sprzyja. W żadnej hazardowej grze nie mogę przegrać!
- Więc teraz wiemy, że nie jesteś dobrym astrologiem
skomentował Kane okrutnie. Nigdy nie przepadał za asystentem Damatjysta. Ten człowiek był służalczy i fałszywy. Płaszczył się przed swym panem - ponurym brutalem, podobnie jak inni podwładni alchemika. Za przymilną fasadą Eberhosa, dostrzegał Kane zachłannego i chciwego ducha.
Desperacja wykrzywiła twarz Eberhosa gniewnym grymasem. - Możesz sobie szydzić. Przyznaję, że fortuna nie faworyzuje mnie od kiedy jestem u Stancheka. Ale to nie jest pierwsze miejsce, które odwiedziłem tej nocy. Myślisz, że wyżebrałem albo ukradłem pieniądze, które tu straciłem? A więc mylisz się! Słuchaj! Zacząłem w „Sforze i Leopardzie” dziś wieczór, mając jedynie dziesięć złotych monet i trochę srebra zaoszczędzonego z tych psich pieniędzy, które płaci mi Damatjyst. W pewnej chwili zostało mi już tylko srebro, ale zatrzymałem je, a kiedy wychodziłem, inni byli załamani, a ja miałem blisko setkę w złocie. W „Yardarm” było tak samo. Myśleli, że oskubią mnie co do grosza, ale szybko nikt nie był w stanie grać przeciw mnie i miałem już ponad pół tysiąca w srebrze i złocie. Więc przyszedłem tutaj, gdzie mogę grać o wysoką stawkę. Jeszcze raz zdaję się zbliżać do kompletnej przegranej. Ale pożycz mi, ile potrzebuję, a daję słowo, że trzeba będzie dwóch niewolników, by udźwignąć moją wygraną. Pożycz mi pół setki, a dostaniesz całą z powrotem jeszcze tej samej nocy.
Kane roześmiał się tylko w odpowiedzi. Zdesperowany Eberhos spojrzał na Opyrosa, który trwał zapatrzony hipnotycznie w dno swego kufla. Poeta był bogaty, ale nigdy nie nosił przy sobie więcej niż kilka monet. Widząc, że nic nie wskóra i że chcą się go tylko pozbyć, asystent alchemika chwycił się ostatniej szansy.
- A jeśli zaproponuję coś w zastaw?
- Co możesz zaproponować za pół setki w złocie? - zapytał Kane bez zainteresowania.
Drżącymi palcami Eberhos wydobył z torby u pasa niewielką paczkę. Bez słowa pchnął ją do Kane'a. Ze sceptycznym zainteresowaniem Kane rozwinął miękką skórę. Z ukrycia potoczył się na jego szeroką dłoń migoczący kształt. Oczy Kane'a zwęziły się na chwilę, a potem szeroko rozwarły.
- Mroczna muza - szepnął zdumiony.
- Co? - spytał Opyros. budząc się z zamyślenia. Wyciągnął szyję.