Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Kiedy T’lion wrócił, przytrzymał Tai żeby mogła oprzeć dłonie na boku Golantha, unikając śladów po pazurach na prawej łopatce, które — gdyby były...Wyjąłem go i trzymałem, zwisał i kołysał się na nowym drucie, a potem wezwałem siłę, bym mógł uczynić moje dłonie podobnymi stali, i zmiażdżyłem własną...Irulana, która z zamkniętymi powiekami trzymała obie dłonie na czole w transie mnemonicznego zapamiętywania, otwarła oczy i szybko spojrzała na Paula...- Gotowe, przyjacielu - rzekł głośno, zamknął klapę kopiarki do ka­set, zaryglował ją i nakrył urządzenie kartonem, po czym, chuchając w dłonie,...Gdy podszedł bliżej, zobaczyłem, że jest młody, dobrze zbudowany, ma pociągłą, rumianą twarz, rzadkie, jasne wąsy i wąskie, zaciśnięte usta...Siedząc sztywno za kierownicą i lekko acz zdecydowanie uderzając się po udzie zaciśniętą pięścią, Julio powiedział: – Nie ma wątpliwości co do...I do warg przytknwszy donieGra jak gdyby na puzonie,Na klarnecie gra po troszkuI na flecie, i na roku,I nie wiedzia nikt ju z Dwikz,Czy gra...Jessika w zamyśleniu zacisnęła usta, widząc przez okno łagodne oznaki wiosny...Adraas poczerwieniał ze wzburzenia i zacisnął wargi, ale nie Odezwał się ani słowem...Usta Nynaeve zacisnęły się...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


- Nie wiem - wyznał, unikając jego wzroku. - To mnie dręczy. Technicznie wiem, jak to zrobić - rytm, stopa, słowa, obrazy. Rozumiem, jak materiał powinien być utkany - tylko ciągle nie mogę uchwycić nici przewodniej. Potrzebuję natchnie­nia - błysku intuicji - czegoś, co wydobędzie moją wyobraź­nię z tego grzęzawiska pospolitych idei. Czego użyć, by zni­szczyć moją zdolność produkowania kolejnych wierszy podob­nych do poprzednich - te same zmęczone obrazy, te same nud­ne emocje? Mój poemat to ma być nowość absolutna - muszę stworzyć go z idei i obrazów jedynych w swoim rodzaju, a nie po prostu przepisać myśli, na które wpadli już inni artyści.
Zamruczał coś kapryśnie pod nosem i sięgnął znowu po dzban. Zadziwiające, ktoś go już opróżnił...
II
MUZA SNU
 
Kane w zadumie przyglądał się zgarbionej postaci swego przyja­ciela. Usługująca, nie proszona, postawiła na stole kolejny na­pełniony po brzegi dzban. Zdecydował, że najlepiej pozostawić go chwilowo własnym myślom. Sięgał właśnie po piwo, by na­pełnić na wpół pusty kufel Opyrosa, kiedy zauważył, że ktoś zmierza w ich kierunku.
Przysadzista postać Eberhosa, Pierwszego Asystenta alchemi­ka Damatjysta, zatrzymała się nerwowo przy stole Kane'a. Jego twarz była spocona i napięta, głęboko osadzone oczy rzucały niespokojne spojrzenia. Zdawał się obawiać, że wszyscy w tym zatłoczonym pokoju obserwują jego nerwowe zachowanie i chcą wiedzieć, jaki interes go tu sprowadził. Choć Eberhos nie był częstym gościem w „Tawernie Stancheka”, Kane znał go dość dobrze z powodu licznych swych interesów z Damatjystem. Te­raz oparł się wygodnie na krześle i czekał, aż Eberhos pierwszy zacznie rozmowę.
- Przyszedłem prosić cię o przysługę, Kane - zaczął Erber­hos oblizując blade usta. - Przysługę, która zostanie wynagro­dzona dwukrotnie jeszcze dziś w nocy!
- Chcesz po prostu pożyczyć pieniądze - odparł Kane su­cho.
Asystent alchemika wytarł ręce o silne, muskularne uda. Jego spodnie poplamione były płynami i proszkami, które przygoto­wywał w pracowni swego mistrza.
- Chcę - przyznał - ale mógłbyś to potraktować raczej ja­ko inwestycję. Chwilowo nie wiedzie mi się w grze. Straciłem wszystkie pieniądze. Ale jeszcze kilka rzutów i szczęście znowu do mnie wróci. Tylko, że te sukinsyny nie chcą dać mi kredytu.
- Wcale się im nie dziwię. W dziesięć godzin straciłeś tyle, ile wynoszą roczne dochody największego kupca. Dlaczego mie­liby przyjmować weksel od biedaka - a przy tym pechowca? Zamiast wyrzucać więcej pieniędzy, zastanów się raczej, jak wy­jaśnisz właścicielowi, że przepuściłeś jego złoto. Bo wątpię, by to były twoje oszczędności.
Eberhos zbladł. - Nie jestem złodziejem - warknął. - Z całą pewnością nie jesteś dobrym graczem.
Ignorując fakt, że Kane w sposób oczywisty chce się go poz­być, Eberhos opadł na krzesło i pochylił się konfidencjonalnie. - Słuchaj Kane! Mówię ci o tym tylko dlatego, że nie ma tu nikogo innego, na kogo mógłbym liczyć, że podeprze mnie fi­nansowo przy tym wejściu w grę. Zaplanowałem to sobie już dawno i właśnie na dzisiaj - to nie jest przypadkowa hulanka. Od tygodni obserwuję gwiazdy - dziś jest odpowiedni układ. Zrobiłem wszystkie wróżby, których nauczył mnie Damatjyst. Odpowiedź jest zawsze ta sama - dziś w nocy fortuna mi sprzyja. W żadnej hazardowej grze nie mogę przegrać!
- Więc teraz wiemy, że nie jesteś dobrym astrologiem ­
skomentował Kane okrutnie. Nigdy nie przepadał za asystentem Damatjysta. Ten człowiek był służalczy i fałszywy. Płaszczył się przed swym panem - ponurym brutalem, podobnie jak inni podwładni alchemika. Za przymilną fasadą Eberhosa, dostrze­gał Kane zachłannego i chciwego ducha.
Desperacja wykrzywiła twarz Eberhosa gniewnym grymasem. - Możesz sobie szydzić. Przyznaję, że fortuna nie faworyzuje mnie od kiedy jestem u Stancheka. Ale to nie jest pierwsze mie­jsce, które odwiedziłem tej nocy. Myślisz, że wyżebrałem albo ukradłem pieniądze, które tu straciłem? A więc mylisz się! Słu­chaj! Zacząłem w „Sforze i Leopardzie” dziś wieczór, mając je­dynie dziesięć złotych monet i trochę srebra zaoszczędzonego z tych psich pieniędzy, które płaci mi Damatjyst. W pewnej chwili zostało mi już tylko srebro, ale zatrzymałem je, a kiedy wychodziłem, inni byli załamani, a ja miałem blisko setkę w zło­cie. W „Yardarm” było tak samo. Myśleli, że oskubią mnie co do grosza, ale szybko nikt nie był w stanie grać przeciw mnie i miałem już ponad pół tysiąca w srebrze i złocie. Więc przy­szedłem tutaj, gdzie mogę grać o wysoką stawkę. Jeszcze raz zdaję się zbliżać do kompletnej przegranej. Ale pożycz mi, ile potrzebuję, a daję słowo, że trzeba będzie dwóch niewolników, by udźwignąć moją wygraną. Pożycz mi pół setki, a dostaniesz całą z powrotem jeszcze tej samej nocy.
Kane roześmiał się tylko w odpowiedzi. Zdesperowany Eber­hos spojrzał na Opyrosa, który trwał zapatrzony hipnotycznie w dno swego kufla. Poeta był bogaty, ale nigdy nie nosił przy sobie więcej niż kilka monet. Widząc, że nic nie wskóra i że chcą się go tylko pozbyć, asystent alchemika chwycił się ostat­niej szansy.
- A jeśli zaproponuję coś w zastaw?
- Co możesz zaproponować za pół setki w złocie? - zapy­tał Kane bez zainteresowania.
Drżącymi palcami Eberhos wydobył z torby u pasa niewielką paczkę. Bez słowa pchnął ją do Kane'a. Ze sceptycznym zainte­resowaniem Kane rozwinął miękką skórę. Z ukrycia potoczył się na jego szeroką dłoń migoczący kształt. Oczy Kane'a zwęziły się na chwilę, a potem szeroko rozwarły.
- Mroczna muza - szepnął zdumiony.
- Co? - spytał Opyros. budząc się z zamyślenia. Wyciągnął szyję.