Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Skłonił się tylko niedbale i odszedł.
Malgus rozluźnił palce zaciśnięte na ramieniu Eleeny i ruszył z nią w stronę wyjścia.
Strzaskany portal Świątyni, brutalnie poszerzony przez szarżę statku desantowego, otwierał się na czyste niebo. Tuląc w ramionach ranną Twi’lekankę, Sith przyglądał się po drodze, jak imperialne bombowce wypluwają z siebie pomarańczowoczerwone chmury, zalewając Coruscant powodzią ognia.
- Idź, przypatrz się temu, mój panie - szepnęła mu na ucho Eleena. - To twoje zwycięstwo.
Nic mi nie będzie. Idź...
Malgus wiedział, że to nieprawda i że Eleena potrzebuje pomocy, ale wiedział też, że musi to wszystko zobaczyć na własne oczy.
Położył ją ostrożnie na posadzce i ruszył w stronę wyjścia; zatrzymał się dopiero w progu Świątyni. Posągi Jedi, które jeszcze niedawno stały wzdłuż alei prowadzącej do Świątyni, teraz leżały w gruzach u jego stóp. Rozejrzał się po panoramie zgliszcz, chłonąc efekt pragnień całego swojego dotychczasowego życia.
W przestworzach roiło się od imperialnych statków. Bomby spadały na wieżowce i drapacze chmur w deszczu czerwieni, oranżu i czerni. Niebo zasnuwały chmury sadzy. Imperialne myśliwce ścigały, żeby je zestrzelić, kilka lokalnych śmigaczy, które pozostały jeszcze na trasach ruchu powietrznego. Jak okiem sięgnąć, powierzchnię planety-miasta znaczyły setki pożarów. Horyzont płonął niczym ofiarny stos, wznosząc w niebo słup czarnego dymu, a wtórne eksplozje wstrząsały ziemią niczym przedśmiertne drgawki. Co jakiś czas do uszu Malgusa dobiegał odległy, stłumiony krzyk. W pewnej chwili w powietrze wzbiła się garstka republikańskich myśliwców, ale siły Imperium otoczyły je szybko i rozprawiły się z nimi czysto i sprawnie.
Malgus wywołał na komunikatorze kod „Ciemności”, statku dowodzenia Angrala.
- Lordzie Angralu? Domyślam się, że zostałeś poinformowany o zabezpieczeniu Świątyni Jedi.
Zanim Angral odpowiedział, Malgus słyszał przez chwilę w tle gwar na mostku.
- Zostałem - potwierdził wreszcie Angral. - Dobrze się sprawiłeś, Lordzie Malgusie. Ilu wojowników zginęło podczas ataku?
- Czy Adraas nie przekazał ci tej informacji? Może ze trzydziestu - dodał, kiedy Angral milczał, najwyraźniej czekając na wyjaśnienia.
- To dobrze. Niezwłocznie wyślę transport po ciebie i twoich ludzi.
- Wolałbym poczekać.
- Słucham?
- Chciałbym zobaczyć, jak Coruscant płonie.
- Rozumiem, Malgusie. Dopilnuję, żeby bombowce oszczędziły Świątynię. Na razie. -
Przerwał połączenie, a Malgus usiadł ze skrzyżowanymi nogami u wrót Świątyni. Niebawem dołączyło do niego kilku innych Sithów. Wspólnie patrzyli w milczeniu, jak Coruscant płonie.
Nie minęło pół standardowej godziny, jak spośród zasnuwających niebo kłębów dymu i
ognia wynurzył się imperialny transportowiec medyczny. Za nim pojawiły się następne imperialne jednostki i cała grupa szybko zaczęła schodzić w stronę Świątyni Jedi, wzniecając po drodze tumany pyłu. Kiedy transportowiec był już na tyle nisko, że przez transpastalowy iluminator widać było sterownię, dwóch siedzących w środku pilotów zasalutowało Malgusowi.
Statek wylądował, opuszczono rampę i ze środka wybiegło dwóch mężczyzn w
szaroniebieskich mundurach Imperialnego Korpusu Medycznego. Nieśli walizki z lekami i
instrumentami medycznymi, ale nietęgie miny sugerowały, że pomimo wojskowego szkolenia, które niewątpliwie przeszli, od jakiegoś czasu nie mieli nic wspólnego z czynną służbą. Za nimi ze statku wynurzyły się dwunożne roboty medyczne; ich wypolerowane, srebrzyste powłoki odbijały płomienie buzujące wokół Świątyni. Przeszły obok; każdy ciągnął trzypoziomowe wózki z noszami.
Malgus wstał i podszedł do medyków. Na widok jego poznaczonej bliznami twarzy
wytrzeszczyli oczy (zdążył się już przyzwyczaić do tego, że wzbudza strach) i zasalutowali mu służbiście.
- W środku jest kilku rannych - poinformował ich. - Jedna z nich, Twi’lekanka, to moja służąca. Zajmijcie się nią z taką samą dbałością, z jaką zajęlibyście się mną.
- Obca, mój panie? - zdziwił się starszy mężczyzna o porośniętej siwawą, jednodniową szczeciną szczęce. - Jak pan zapewne wie, imperialne placówki wojskowe nie...
Malgus zrobił krok w jego stronę i medyk zamknął szczękę z głośnym kłapnięciem.
- Zajmijcie się nią tak, jakbyście zajęli się mną samym - powtórzył Malgus. - Czy to jasne?
- Tak jest, mój panie - wymamrotał mężczyzna i razem ze swoim towarzyszem pospieszył w stronę Świątyni.
Widoczne w dole budynki zadrżały, wstrząsane kolejnymi eksplozjami. Jedna z bomb
uderzyła najwidoczniej w stację zasilania, bo na horyzoncie wykwitła kula rozpalonej plazmy o średnicy pół kilometra. Nad Świątynią przemknęło skrzydło imperialnych myśliwców
przechwytujących ISF o charakterystycznych, łukowato wygiętych skrzydłach. Sithowie stojący na dziedzińcu znów wnieśli triumfalne okrzyki.
Ze Świątyni wyszła Eleena. Zagryzała wargi - pewnie z bólu - a za nią dreptał strapiony medyk.
- Proszę, panienko - mamrotał, zerkając z lękiem na Malgusa. - Proszę...
Na widok ogromu zniszczeń Eleena otworzyła szeroko oczy. Malgus podszedł do niej.
- Idź z medykiem - polecił. - Na orbicie wraz z resztą floty krążowników czeka imperialny statek medyczny, „Nieugięty”. Zaczekaj tam na mnie. Przylecę natychmiast, jak tylko skończę załatwiać tu swoje sprawy.
- Nie potrzebuję opieki, mój panie...