Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Jesteśmy starymi przyjaciółmi, prawda? Nie chcesz nas już znać? Dlaczego?
Zapytany z jękiem rzucił się w prawo, gdzie było widać wejście do kolejnej jaskini. Z trudem łapiąc powietrze i potykając się co parę kroków, wbiegł do jej wnętrza, nie zatrzymywany przez prześladowców, którzy nawet za nim nie podążyli. Bez pośpiechu, jak dotychczas, zmienili po prostu kierunek marszu i z wolna ruszyli za nim.
Chłopak stanął i rozejrzał się błędnym wzrokiem - jaskinia była niewielka, a blask latarek z tyłu na tyle silny, by mógł dostrzec, że wszystkie ściany są solidną skałą bez żadnych otworów czy szczelin, które umoźliwiłyby dalszą ucieczkę. Jedynym wyjściem było to, przez które wbiegł, co oznaczało tylko jedno - koniec ucieczki.
Dopiero wtedy do jego otępiałego umysłu dotarło, że ta jaskinia czymś się różni od pozostałych. Wprawdzie światło latarek mogło rozproszyć mrok, ale prze§ladowcy byli jeszcze zbyt daleko, by tak dobrze o§wietlić całe wnętrze, a przecież widział wszystko wyraźnie. W porównaniu z poprzednimi pieczarami w tej panował półmrok. Prawie u jego stóp zaczynało się skalne usypisko, powstałe najwyraźniej w wyniku jakiegoś poważnego kataklizmu w przeszłości. Odruchowo uniósł głowę i stwierdził, że rumowisko wznoszące się pod kątem mniej więcej czterdziestu stopni nie miało szczytu; ciągnęło się w górę na jakieś kilkanaście metrów, a na jego szczycie było widać otwór, przez który przebłyskiwało rozgwieżdżone niebo. Stąd właśnie pochodziło światło rozpraszające mroki jaskini - z dawno zarwanego stropu.
Chłopak był nieludzko zmęczony, ale ten widok pobudził jego organizm do jeszcze większego wysiłku; jego mięśnie działały zupełnie niezależnie od otępiałego umysłu. Spojrzał do tyłu, oceniając, jak daleko jest pościg, dopadł osypiska i zaczął się na nie wdzierać.
Rumowisko było miejscem niepewnym i niebezpiecznym nawet dla kogoś, kto próbowałby je pokonać ostrożnie; na każde pół metra, które 9
Aleksander pokonał pod górę zsuwał się trzydzieści centymetrów w dół. Jednak strach dodawał mu sił, pozwalając przezwyciężyć nawet prawa ciążenia i tarcia. Uciekinier piął się w górę, wbrew fizyce i zdrowemu rozsądkowi, po osuwającym się rumowisku, na które nikt przy zdrowych zmysłach nawet by nie próbował wejść.
Po pokonaniu jednej trzeciej drogi chłopiec zdał sobie sprawę, że pod nim zrobiło się dziwnie jasno. Spojrzał w dół i zobaczył stojące nieruchomo trzy postacie. Uniesione głowy świadczyły, że obserwują jego wysiłki, ale latarki teraz zostały skierowane w dół na skaliste podłoże. Było to tak dziwne, że nawet otumaniony umysł zbiega to zauważył, ale nie miał czasu zastanawiać się nad tym, gdyż skały pod jego nogami zaczęły się osuwać i musiał szybko posuwać się dalej.
Kolana bolały go od potłuczeń, ale pomimo otartych dłoni, połamanych i ponadrywanych paznokci, dążył wytrwale ku zbawczemu otworowi.
Mniej więcej w dwóch trzecich drogi musiał zrobić kolejny przystanek, gdyż pokrwawione ręce i nogi odmawiały posłuszeństwa. Ponownie spojrzał w dół i ze zdumieniem stwierdził, że trójka prześladowców znajduje się dokładnie w tym samym miejscu i w takich samych pozycjach jak poprzednio. Wyglądali zupełnie tak, jakby na coś czekali. W otępiałym umyśle zbiega zaczął wreszcie kiełkować niepokój. Na co czekają? Uniósł głowę ku niebu i już znał odpowiedź.
Na krawędzi otworu siedział mężczyzna, oświetlony blaskiem księżyca. Cień częściowo skrywał jego twarz, ale można było dostrzec czarny, sumiasty wąs i błysk białych zębów; wyglądało, że człowiek ten się uśmiecha. W prawej dłoni trzymał latarkę, a w lewej nóż o wąskim, zakrzywionym ostrzu. Widząc uniesioną głowę chłopaka, mężczyzna włączył latarkę i zsunął się do wnętrza jaskini.