Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— Ach, to byłoby cudowne — ucieszył się Iantine, ale uczciwość kazała mu dodać: — Tylko on właściwie nic złego mi nie zrobił…
— Być może Artyście z naszego Weyru brak wyszkolenia — odparł K’vin — ale poinformował mnie, że malowanie czterech miniatur rzadko kiedy zajmuje siedem tygodni…
— Właściwie namalowałem dwadzieścia dwie, aż w końcu cztery im się spodobały — odchrząknął ponuro. — Haczykiem w umowie było słowo „zadowalający”.
— Ach — odparli zgodnie Zulaya z K’vinem.
— Skończyły mi się farby i płótno, bo zabrałem ze sobą tylko tyle, ile moim zdaniem było potrzeba…. — uniósł ręce i zaraz zaczął je rozcierać, bo zaswędziały. — Potem wszystkie dzieci pochorowały się na odrę, a ponieważ nie chciałem, by mi odliczono z honorariów pieniądze za mieszkanie i wyżywienie, zgodziłem się odnowić freski w Warowni… tylko że nie miałem odpowiednich farb i musiałem je zrobić…
— Czy policzył sobie opłatę za wypożyczenie narzędzi? — spytała Zulaya, ku jego zdumieniu.
— Skąd o tym wiecie? Roześmiała się tylko i machnięciem ręki poleciła, by opowiadał dalej, więc podjął wątek:
— Wygrzebałem ze śmietnika wszystkie potrzebne naczynia.
— Doskonale… — klasnęła w ręce, uradowana jego pomysłowością.
— Na szczęście, większość surowców na farby można znaleźć bez trudu. Trzeba je tylko przetworzyć. Zresztą, i tak musiałbym to zrobić. Mistrz Domaize świetnie uczy takich technik.
W końcu nakłoniłem go, by uznał miniatury, które wtedy już bynajmniej nie były miniaturowe, ale w nocy śnieżyca odcięła mi drogę do domu — Iantine zaczerwienił się. Z opowieści wyraźnie wynikało, jaki z niego głupiec.
— A potem? Jak się miały sprawy kontraktu?
— Trochę zmądrzałem. A raczej tak mi się wydawało — skrzywił się i streścił punkty umowy, jakie udało mu się wywalczyć.
— Trzymał cię w Bitrze na piętrze dla służby? — Zulaya była wstrząśnięta. — Dyplomowanego Artystę? Oczywiście, że to powód do protestu! Większość Warowni, Cechów i Weyrów ma zwyczaj świadczyć pewne uprzejmości wędrownym czeladnikom rzemiosł, a już na pewno Artystom!
— Tak więc, gdy Lord Chalkin w końcu zaakceptował swój portret, ruszyłem w drogę najprędzej, jak mogłem!
K’vin poklepał go po ramieniu, rozbawiony zapałem, z jakim malarz wygłosił ostatnie zdanie.
— Nie za bardzo to poprawiło moją sytuację — dodał prędko Iantine — aż do czasu, gdy P’tero mnie uratował. — Chrypę miał coraz większą, więc znów musiał odchrząknąć. — Chciałbym wam za to gorąco podziękować. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem mu w pełnieniu ważnych obowiązków.
— Ależ skąd — uspokoił go K’vin. — Widzisz, nie jestem pewien, po co on latał wtedy nad Bitrą, ale dobrze się złożyło.
— Jak tam ręce? — spytała Zulaya, patrząc, jak zaciera swędzące palce.
— Nie powinienem podrażniać skóry, prawda?
— Leopol, przynieś Iantine’owi mrocznika, dobrze? — powiedziała Władczyni przez ramię.
Młody czeladnik nie zauważył dyskretnej obecności chłopca, ale cieszył się, że nie musi sam iść po słoik do odległej komnatki.
— To pozostałość po przemarznięciu i tyle — powiedział, spoglądając na palce. Zauważył to samo, co Tisha: farbę za paznokciami. Podkurczył palce, zawstydzony, że siedzi za stołem w Weyrze z brudnymi rękoma. Po plecach przeszedł mu zimny dreszcz.
— Zastanawiałam się, Iantine — zaczęła Zulaya — czy nie miałbyś ochoty znowu namalować portretu, albo dwóch. Weyr płaci ustaloną cenę i nie odlicza żadnych dodatkowych opłat.
— Z radością namaluję twój portret, Władczyni, bo chyba siebie masz na myśli, prawda?
W ślad za pierwszym dreszczem wstrząsnął nim drugi. Starał się go w miarę możności ukryć.
— Tak, ale pod warunkiem że przyjmiesz godziwą zapłatę, młody człowieku — odparła surowo.
— Ale…
— Żadne ale — wtrącił K’vin. — Ponieważ zbliża się Przejście, ani Zulaya, ani ja nie mieliśmy czasu by zajmować się portretami. Ale skoro już tu jesteś… i masz ochotę do pracy?
— Naturalnie, że tak, ale nie znacie moich prac, a w dodatku dopiero niedawno przyznano mi…
Zulaya ujęła jego dłonie w swoje, gdyż gestykulował szeroko, z jednej strony pełen entuzjazmu, a z drugiej — pragnąc ukryć kolejny dreszcz.
— Czeladniku Iantine, jeśli udało ci się wykonać cztery miniatury i dwa portrety dla Chalkina, a nadto odświeżyć freski w jego Warowni, twoje kwalifikacje są bardziej niż wystarczające. Nie wiedziałeś, że Macartor przez pięć miesięcy nie mógł skończyć obrazu, przedstawiającego dzień ślubu Chalkina?
— W dodatku musiał pożyczyć marki od mechanika, żeby spłacić resztę swego „długu” — dodał K’vin. — Pozwól przedstawić sobie Waine’a. Tylko nie zaczynaj pracy, póki całkowicie nie dojdziesz do siebie po tym przemarznięciu.
— Już doszedłem do siebie, naprawdę — odpowiedział Iantine i wstał, podobnie jak Przywódcy Weyru. Zmusił się, by opanować kolejny atak dreszczy.
Gdy przedstawili go niewysokiemu Waine’owi, odeszli by porozmawiać z ludźmi odpoczywającymi przy innych stołach. Pod ścianą ktoś zaśpiewał przy wtórze gitary, więc wkrótce wesołe dźwięki zaczęły górować nad gwarem swobodnych rozmów. Iantine dopiero teraz zdał sobie sprawę, że w Bitrze czegoś takiego w ogóle nie znano: muzyki, rozmów, wspólnego odpoczynku po pracowitym dniu.
— Słyszałem, że nadziałeś się na Chalkina? — Waine z uśmiechem pochylił głowę, a potem wyjął zza pleców plik starannie przewiązanych dużych kart papieru i garść ołówków. — Mówili mi, że wszystko zużyłeś w Bitrze.
— Och, dziękuję. — Iantine z zadowoleniem pogładził doskonały papier; zauważył też, że ołówki były różnej miękkości. — Ile to będzie kosztować?
Waine roześmiał się, ukazując przerwy między zębami.
— Za długo byłeś w Bitrze. Mam też barwniki, ale nie za dużo. Same podstawowe.