Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Jedna z kobiet odebrała jej ptaka, obejrzała go doświadczonym okiem i udało jej się uśmiechnąć.
— Młody i świeżo upolowany. Dzięki, Harfiarzu — powiedziała i trąciła łokciem drugą, zbyt zaskoczoną, by jakoś zareagować na uśmiech Robintona. — Bardzo się przyda. Gdyby te obiboki czasem wybrały się na polowanie, zamiast tylko łazić za bydłem, nie musielibyśmy ci go zabierać, panie. — Uśmiechnęła się znowu, trąciła drugą kobietę, niosącą upolowanego ptaka, i ruszyła w stronę chaty.
— Przygotuję ci miejsce na przygórku, Harfiarzu — powiedział jeden z chłopców, przypominając sobie o gospodarskich obowiązkach.
— A ja zajmę się wierzchowcem. Z Ruathy, prawda? — powiedział drugi, wziął od niego lejce i obrzucił biegusa spojrzeniem pełnym aprobaty.
— Zaraz… tylko wezmę rzeczy— odparł Robinton, rozwiązując węzeł przy jukach. Zdjął je razem z gitarą.
— Zagrasz dla nas wieczorem? — Oczy pierwszego chłopca rozbłysły nadziej ą.
— Powiedziałem, że zagram, to zagram. Na granicznym słupie, żeby obie rodziny — podkreślił — mogły posłuchać.
Chata, choć nieco prymitywna, była przestronniejsza niżby to się mogło wydawać z zewnątrz. Największa izba wyraźnie służyła do prac, które można wykonywać pod dachem, ale podzielono ją na dwie części: kobiecą i męską, a przy kominku znalazło się miejsce na kąt jadalny i kilka wygodnych foteli. Na bocznych ścianach i długiej ścianie z kominkiem widniały drzwi do dalszych pokoi; z boku przystawiono jeszcze drabiny prowadzące na przygórki. Robinton zapamiętał sobie, że jeśli przygotują mu posłanie na górze, będzie musiał ciągle uważać na głowę.
Ale poprowadzono go do jednego z bocznych pokoi, gdzie stało duże łóżko. Jeden z chłopców zabrał odzież z dwóch stołków i skrzyni i gestem zaprosił Robintona, by położył tam swoje rzeczy.
— Kogo pozbawiłem pokoju? — spytał czeladnik.
— Ojca i matkę — zaśmiał się chłopak. — To zaszczyt dla nich… i dla nas… że gościmy harfiarza. Jestem Yalrol. Mój brat to Torlin. Matka ma na imię Saday, a dziewczyna, która wzięła whera, to moja żona, Pessia, z Cechu Rybackiego w Tilleku. Moja siostra ma na imię Kładą. Chciałaby wyjść za syna Sucha, ale rodzice nie chcą się zgodzić, z powodu tego muru. Gdyby jednak za niego wyszła, mielibyśmy z Pessia osobny pokój dla siebie.
Yalrol mówił przyciszonym głosem, starając się szybko przekazać Robintonowi wszystkie konieczne informacje, zanim zbyt długa nieobecność nie sprowadzi ojca, ciekawego przyczyny opóźnienia.
— Pokażę ci łaźnię, panie — dodał, a Robinton podziękował półgłosem, przeszukując juki w poszukiwaniu mydła, ręcznika i czystej koszuli.
Łaźnia była ogrzewana jakąś rurą, prowadzącą od kominka, więc mógł nieoczekiwanie wziąć ciepłą kąpiel. Niedługo jednak przesiadywał w ciepłej wodzie, choć najchętniej poczekałby, aż gorąco wyciągnie ból z obolałych podczas podróży kości. I tak był zresztą wdzięczny losowi za ten luksus.
W pokoju rozłożono stół, choć Robinton miał wrażenie, że rodzina zwykle jada w fotelach przy kominku. Pessia dokładała ostatnie kawałki whera do kipiącego sagana, wiszącego nad ogniem. Saday starannie darła liście zieleniny i wkładała je do pięknie rzeźbionej drewnianej misy, a Klada, wciąż wstrząśnięta obecnością obcego, i w dodatku harfiarza, próbowała ustawić kubki na tacy nie tłukąc żadnego. Skarciwszy ją za niezręczność, Torlin odebrał j ej tacę, złapał bukłak z winem i gestem zaprosił harfiarza, by usiadł przy stole. Choć wino było kwaskowate i ostre, Robinton przyjął je z wdzięcznością i wzniósł harfiarski toast na cześć gospodarzy, uśmiechając się do Saday, która nieśmiało ustawiła na stole misę z sałatą.