Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Czekała. Na jej kolanach leżała książka, ale zamknięta, z palcem niedbale wsuniętym między strony. Uniosła głowę, słuchając. Patrzyła na coś innego, jakby ktoś już stał tam po drugiej stronie ogrodu i też czekał.
Szkło odsunęło się bezdźwięcznie i wyszedł na zewnątrz. Dostrzegła ruch lub system poinformował dźwiękiem o jego przybyciu. Zobaczyła go, podniosła rękę na powitanie.
- Ładne, prawda? - zawołała. - Wiesz, nie szczędzą żadnych wydatków na umierających oficerów INKOL.
- Widzę. - Podszedł do niej, stanął, patrząc na jej twarz. System nie wpuścił do wirtuala żadnych śladów jej choroby.
Zaprosiła go gestem na fotel.
- No chodź. Siadaj, wchłaniaj.
Usiadł.
- Pewnie wyglądam tu o wiele lepiej niż w rzeczywistości - zauważyła pogodnie, śledząc jego myśli z precyzją, od której zamrugał. - Prawda?
- Nie wiem. Jeszcze mnie do ciebie nie wpuścili.
- Cóż, mnie też nie pokazali lustra. Z drugiej strony nie prosiłam o nie. Pewnie pomysł polega na tym, żeby człowiek nabrał jak najlepszego mniemania o sobie w nadziei, że natchnie go to chęcią życia, wzmocni system immunologiczny i wyciągnie z ich kosztownych systemów podtrzymywania życia najszybciej, jak to możliwe. - Urwała gwałtownie jak wyłączona i po raz pierwszy zobaczył, jak naprawdę jest przerażona. Oblizała wargi. - Oczywiście ta dynamika mnie nie dotyczy.
Nic nie powiedział, nie przychodziło mu do głowy nic rozsądnego. Strumyk bulgotał cicho gdzieś za roślinami. Na trawie wylądowała para małych ptaszków, bliżej ludzi, niż mogłyby to zrobić w rzeczywistym świecie. Przez drzewa przebiło się światło słońca.
- Mój ojciec leci tu z Nowego Jorku - powiedziała i westchnęła. - Nie powiem, żebym się z tego cieszyła.
- On chyba też nie.
Zaśmiała się, ledwie minimalnie głośniej niż bulgotanie strumyka.
- Owszem, pewnie nie. Nie układało nam się najlepiej przez ostatnie kilka lat. Nie widujemy się za często, właściwie nie rozmawiamy. Nie tak, jak kiedyś. - Kolejny cień uśmiechu. - Pewnie będzie myślał, że zrobiłam to, by ściągnąć jego uwagę. Pojednanie na łożu śmierci. Cholernie dramatyczne, co?
Carl poczuł, jak zaciskają mu się usta, zęby sczepiają się z mimowolną siłą. Nieodwrócenie spojrzenia kosztowało go więcej wysiłku, niż sądził.
- Jest tu Norton? - zapytała.
- Tak. - Próbował się uśmiechnąć. Miał wrażenie, że zapomniał, których mięśni do tego użyć. - Chyba dotknęło go, że najpierw poprosiłaś o spotkanie ze mną.
Ertekin się skrzywiła.
- Cóż. Będzie czas dla wszystkich, przecież nie mam za wielu przyjaciół.
Zainteresował się jednym z jaskrawo ubarwionych ptaków pod stopami.
- Marsalis?
Niechętnie podniósł wzrok.
- Tak?
- Ile mam czasu?
- Nie wiem - odpowiedział szybko.
- Ale wiesz, jak działa system Haag. - W jej głosie zabrzmiało coś podobnego do błagania. - Używałeś tego dość często, musisz mieć jakieś pojęcie.
- Sevgi, to zależy Leczą cię tu najnowszymi środkami antywirusowymi...
- Jasne, tak jak cholerną Nalan.
- Przepraszam?
Potrząsnęła głową.
- Nieważne. Słuchaj, nie wystraszysz mnie bardziej, niż już się boję. Nie mogą tego zatrzymać, prawda?
Zawahał się.
- Carl, powiedz mi cholerną prawdę. Spojrzał jej w oczy.
- Nie. Nie mogą tego zatrzymać.
- Dobrze. Teraz powiedz mi, ile mam czasu.
- Nie wiem, Sevgi. Szczerze. Przypuszczalnie z tym, co tu mają, mogą to cofnąć, może wymodelować to dostatecznie, by...
Zobaczył wyraz jej twarzy i umilkł.
- Tygodnie - wyjaśnił. - W najlepszym razie kilka miesięcy.
- Dziękuję.
- Sevgi, ja...
Podniosła rękę, posłała mu uśmiech. Wstała z fotela.
- Idę się przejść do rzeki. Pójdziesz? Powiedzieli mi, że nie powinnam się przemęczać, nawet tutaj. Sprzężenie stymulacji ponoć wpływa na system nerwowy prawie jak prawdziwe. Ale chyba chciałabym trochę pospacerować, póki jeszcze mogę. - Podniosła książkę. - Wiesz, istnieje ograniczona dawka piętnastowiecznej poezji, jaką człowiek może przyjąć bez przerwy.
Odczytał tytuł z antycznej brunatno-zielonej kładki: „Ogród zapachów”, Ibn Muhammad al-Nafzawi.
- Coś dobrego?