Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Gdybym mogła nie widzieć więcej przeklętej, butnej twarzy Technokraty... Zwolniła, gdy nagle ujrzała w myślach rysy BZ Gundhalinu. Nie widzieć więcej. Dałaby wszystko, byleby ujrzeć tę twarz, właśnie tu i właśnie teraz. Nie przybył jednak ze swym więźniem. Powinna była to przewidzieć, skąd jednak, u diabła, mogła wiedzieć, że akurat Gundhalinu ucieknie z dziewczyną? Było to oczywiste! Napisała w raporcie, że był chory, nieodpowiedzialny za swe postępowanie, i bogowie wiedzą, iż więcej w tym racji, niż chciałaby przyznać.
A wieczorem widziała Sparksa Dawntreadera, otwarcie pyszniącego się na przyjęciu własną nietykalnością, zapijającego się do nieprzytomności. A Arienrhod, jak zawsze nieskazitelnie piękna, nie dbająca o zbliżające się przeznaczenie, przesuwała się pomiędzy swymi podwładnymi i rzekomymi panami - nie dbająca zupełnie. Cholera! Co też knuje?
- Cholera, co to tu robi? - Zatrzymała się, spojrzała na Mantagnesa i polrobota stojącego nieruchomo jak drzewo przed drzwiami jej gabinetu. - Dlaczego nie jesteś na służbie? - zapytała, zwracając się bezpośrednio do niego. Nie otrzymała odpowiedzi i zrozumiała, że został wyłączony.
- Jest zepsuty - wyjaśnił zdenerwowany Mantagnes. - Przybył tu jakiś czas temu z mętną opowieścią o dzierżawiącej go Zimaczce pobitej przez ludzi Królowej. Przypuszczalnie jęczała nad kończącym się terminem wynajmu. Wymaga całkowitego wymazania. Nie powinno się pozwalać miejscowym nieukom na choćby częściowe użytkowanie tak złożonego sprzętu.
- Nawet “miejscowe nieuki" zdziwiłyby się, gdyby miały dostarczać na policję swe bezmózgie maszyny, gdy tylko obluzuje się im śrubka. - Przekręciła wyłącznik na piersi polrobota, bardziej ze zdenerwowania niż ciekawości, i popatrzyła na czujniki rozpalające się wewnątrz czaszki z plastyku i stali. Zerknęła na tabliczkę z nazwą. - Jednostko “Polluks". Kto cię dzierżawi?
- Dziękuję, pani komendant...
Cofnęła się ze zdziwieniem.
- Pani komendant, proszę mnie wysłuchać. To pilne, nie mogę...
- Tak, tak, odpowiadaj tylko na pytania. - Nigdy nie przywyknie do ich głosu.
- Dzierżawi mnie Tor Starhiker Zimaczka, kobieta z Tiamat, rzekoma właścicielka Piekła Persefony. - Promieniował niecierpliwością.
- Powiedziałeś, że została zaatakowana przez strażników Królowej? To nie nasza sprawa.
- Nie, pani komendant. Przez pozaziemców. Przez jej narzeczonego...
- Sprzeczka zakochanych?
- ...niejakiego Oyarzabala, pracownika kasyna i jego kompanów. Wezwała mnie na pomoc i została trafiona z ogłuszacza. Nie mogłem do niej dotrzeć, bo drzwi zostały zamknięte. Dlatego przyszedłem tu po pomoc.
- Czy wiesz, dlaczego na nią napadli? - W Jerushy zaczęła wzbierać ciekawość.
- Nie do końca, pani komendant. Być może przeszkodziła w nielegalnej działalności.
- Kto kieruje kasynem?
- Niejaki Thanin Jaakola, mężczyzna, obywatel Wielkiej Niebieskiej.
- Źródło? - Poczuła, że nawet Mantagnes zaczyna słuchać.
- Tak, pani komendant.
- Powtórz wszystko, co słyszałeś z ich rozmowy.
- OYARZABAL: - Cholera, Perse, tylko Letniaków! Zimaków nie, są bezpieczni, tak chciała Królowa. STARHIKER: - Nie, kłamiesz! To zabije i Zimaków, Królowa nie pozwoliłaby nas zabić! Zwariowałeś, Oyar, puść mnie! Polluks, pomocy, Polluks.
Jerusha słuchała, skóra jej cierpła od nosowego smutku tych słów, póki ich znaczenie nie dotarło do jej umysłu, nie pobudziło go jednym wyrazem: Królowa.
- Święci bogowie, mam! Wreszcie mam! Sierżancie! - krzyknęła odwracając się i ujrzała go stojącego tuż obok. - Połączcie się z tuzinem ludzi znajdujących się najbliżej Persefony, każcie im udać się tam natychmiast i zablokować kasyno! Mantagnes...
- O co w tym wszystkim chodzi, pani komendant? - Nie potrafiła zdecydować, czy jest urażony, czy przestraszony.
- O sprawę życia lub śmierci. - Rzuciła pelerynę na podłogę i sięgnęła po ogłuszacz. - Arienrhod chce kupić swe życie za cenę śmierci połowy miasta albo nie jestem komendantem policji. - Patrzyła, jak opada mu szczęka. - Jednostko Polluks, modlitwy twoje i moje zostały wysłuchane. - Poklepała go po metalowym ramieniu. - Bogowie, obyśmy tylko zdążyli!
- Pani komendant, proszę pomóc Tor - powiedział. - Przywiązałem się do niej.
Kiwnęła głową, nie bardzo wierząc, iż to usłyszała.
- Mantagnes, zawsze skamlaliście, że macie za mało okazji do działania. Teraz pójdziemy na akcję.
- Wybiera się tam pani osobiście? - zapytał bardziej ze zdziwieniem niż sprzeciwem.
Odpowiedziała z uśmiechem.
- Nie oddałabym tego nawet za świętość.
44
- No co, sybillo, zagrażasz Królowej. - Mężczyzna odezwał się wreszcie. Moon poczuła, jak tatuaż na jej gardle płonie, niby żagiew rozpalona skupionym wzrokiem rozgniewanych dostojników. - Ponadto nie wolno wam przybywać do miasta. Przypadł nam zaszczyt sprawienia, byś nigdy już nie powtórzyła żadnej z tych rzeczy.
Moon zerknęła na wąski most, usiłując odpędzić od siebie wspomnienia losu, zgotowanego w tym mieście Danaquilowi Lu.
- Chcę opuścić pałac. Jeśli mnie dotkniecie, zostaniecie skażeni... - Głos się jej załamał.