Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Wciaz lupalo go w glowie po kiepskim bordeaux, ktore podano mu do kolacji poprzedniego wieczoru. Dal napiwek bagazowemu i obszedl samochod, spogladajac na miasteczko. Lodzie rybackie, koscielna dzwonnica i slone powietrze. Malownicze. Cholernie malownicze. Wolal Boston i zadymiona atmosfere Black Key Tavern.
Usiadl za kierownica i sprawdzil recznie narysowana mape, ktora przeslano mu faksem z redakcji. Osiem kilometrow do Dark Harbor. Pomimo zapewnien watpil, czy gospodarz instytutu naprawde tam bedzie. Przyspieszyl, przejezdzajac na zoltym swietle, po czym skrecil w County Road 24. Samochod podskoczyl na wyboju, potem na nastepnym, miasteczko pozostalo w tyle. Waska droga prowadzila na wschod, w kierunku Atlantyku, a potem biegla wzdluz urwistego brzegu. Bannister opuscil szybe. W oddali slyszal odlegly szum przyboju, krzyk mew, zalosne podzwanianie boi.
Droga wbiegla w kepe swierkow, a potem na porosnieta jezynami lake. Lake przecinalo ogrodzenie z bali, w ktorym znajdowala sie drewniana brama i kryta gontem strozowka. Bannister zatrzymal samochod przed brama i jeszcze nizej opuscil szybe.
259
-Bannister. Z "Globe" - oznajmil, nawet nie patrzac na straznika.-Tak, prosze pana.
Brama otwarla sie z cichym szumem i Bannister z rozbawieniem zauwazyl, ze drewniane belki sa od wewnatrz wzmocnione czarnymi stalowymi sztabami. Gospodarz nie lubi nieproszonych gosci, pomyslal.
Wylozony debowa boazeria przedpokoj rezydencji byl pusty i Bannister przeszedl nim do salonu. Na ogromnym kominku plonal ogien, a dlugi rzad wykuszowych okien wychodzil na morze skrzace sie w porannym swietle. Skads dobiegaly ciche dzwieki muzyki.
Bannisterowi wydawalo sie, ze jest sam, zaraz jednak w odleglym kacie pokoju dostrzegl mezczyzne siedzacego w skorzanym fotelu, pijacego kawe i czytajacego gazete. Mezczyzna mial na dloniach biale rekawiczki. Gazeta szelescila, gdy odwracal jej strony Po chwili podniosl glowe.
-Edwin! - powiedzial z usmiechem. - Dziekuje, ze przybyles.
Bannister natychmiast rozpoznal rozczochrane wlosy, piegi, chlopiecy wyglad, sportowa marynarke w stylu retro narzucona na czarny podkoszulek. A wiec jednak przyszedl.
-Milo cie widziec, Brent - odparl, zajmujac wskazany fotel. Odruchowo rozejrzal sie za kelnerem.
-Kawy? - zapytal Scopes. Nie podal gosciowi reki.
-Tak, prosze.
-Mamy tutaj samoobsluge - oswiadczyl Scopes. - Stoi przy biblioteczce.
Bannister podniosl sie z fotela i wrocil z filizanka niezbyt obiecujaco wygladajacej kawy.
Przez chwile siedzieli w milczeniu i gosc uswiadomil sobie, ze Scopes slucha muzyki. Upil lyk kawy i stwierdzil, ze jest zdumiewajaco dobra.
Kiedy utwor sie skonczyl, Scopes westchnal z satysfakcja, starannie zlozyl gazete i polozyl ja kolo otwartej dyplomatki stojacej obok fotela. Zdjal poplamione tuszem rekawiczki do czytania i umiescil je na gazecie.
260
-Oratorium Bacha - wyjasnil. - Znasz je?-Troche - mruknal Bannister, majac nadzieje, ze gospodarz nie zada pytania, ktore ujawniloby klamstwo. Zupelnie nie znal sie na muzyce.
-Jedna z czesci tego oratorium jest zatytulowana Quaerendo Inve-nietis. "Szukajcie, a znajdziecie". To zagadka. Bach kaze sluchaczowi odgadnac, ktorej czesci Pisma Swietego dotyczy dany utwor.
Bannister kiwnal glowa.
-Czesto mysle o tym jak o metaforze genetyki. Widzisz skonczo
ny organizm - taki jak istota ludzka - i podziwiasz skomplikowany kod
genetyczny wykorzystany przy jego tworzeniu. A potem oczywiscie za
czynasz sie zastanawiac: gdybys zmienil malenki fragment tego skom
plikowanego kodu, jaki wplyw mialoby to na cialo i krew? Tak samo jak
zmiana tylko jednej nuty w utworze moze zmienic cala melodie.
Dziennikarz siegnal do kieszeni marynarki, wyjal magnetofon i pokazal go Scopesowi, ktory przyzwalajaco skinal glowa. Wlaczywszy urzadzenie, Bannister z powrotem opadl na fotel i zalozyl rece na piersi.
-Edwinie, moja firma ma klopoty... - zaczal gospodarz.
-Jak to?
Bannister juz wiedzial, ze to bedzie dobre. Cos, co zmusilo Scopesa do wyjscia z jego podniebnej siedziby, musialo byc dobre.
-Slyszales o tych atakach Charlesa Levinea na GeneDyne. Mialem nadzieje, ze ludzie przejrza na oczy, ale za dlugo trzeba by na to czekac. Trzymajac sie Harvard University, zyskal wiarygodnosc, jakiej nie przewidzialem. - Scopes potrzasnal glowa. - Znalem Levine'a przez ponad dwadziescia lat. Prawde mowiac, kiedys bylismy przyjaciolmi. Szczerze ubolewam nad tym, co mu sie przytrafilo. Mam na mysli te historie jego ojca, ktory okazal sie oficerem SS. Nie mam nic przeciwko temu, ze ktos chroni pamiec ojca, ale czy musial wynosic go na piedestal? To tylko dowodzi, ze ten czlowiek przedklada wlasne cele nad prawde. Dowodzi, ze nalezy krytycznie traktowac kazde wypowiadane przez niego slowo. Prasa nie zrobila tego. Poza "Globe", co zawdzieczam tobie.