Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Monika mówi, że łapie start bezbłędnie...
- Mam ją samą jedną. Kończę, przechodzę i zaczynam. Marne to triple, bo marne, ale lepsze takie niż żadne, a kwinta też mi idzie. Co to tam ma być z tą kwintą od przyszłego tygodnia? Coś przez Ulośnik mówili?
- Spełniono moje postulaty. Nie od pierwszej gonitwy, tylko dalej, poczytaj sobie, w programie jest napisane. Ma się kończyć na przedostatniej, więc zaczynać rozmaicie, całkiem niezły pomysł. Więc wszystko mi, jedno co ona zrobi, będę ją grała wyłącznie za każdym razem. Dla niej samej i na pamiątkę Florens.
- Tylko żebyś jej nie zaszkodziła...
Florencja cały czas okazywała posłuszeństwo i wyraźną chęć współpracy. Zygmuś Osika wsiadł na konia wyrzeźbione-iio z granitu, przez trzy sekundy stała w kamiennym bezruchu, chciwie czekając na obciążenie siodła. Potem poddała się nakazom, znów ruszyła wokół paddocku tym swoim taneczno-godnym krokiem.
- Dżokeja w tym roku nie zrobi - zawyrokowała Maria bez cienia powątpiewania.
- Nie pozwolą mu - zgodziłam się z żalem. - Od kandydat znaczy od początku maja, wygrał dopiero cztery razy. A może.. J Czterdzieści sześć zwycięstw, to w sezonie nie majątek...
- Ja idę patrzeć z dołu.
- Ja nie. Od góry lepiej widzę, przyzwyczaiłam się.
Konie przeszły na tor. Maria poleciała na dół, do siatk Wróciłam na swój fotel, jednym okiem patrzyłam w sposób natural ny, drugim przez lornetkę. Florencja miała szósty numer, ostatnia. Grali jŕ ostro, chociaý pierwszym faworytem byů Kalma Lipeckiego, co uwaýaůam za idiotyzm, bo Lipecki nigdy nie wyjeý| dýaů dwulatków, a Sarnowski w oszczćdzaniu konia w debiucie miŁ wprawć bezkonkurencyjnŕ. Florencja byůa drugŕ grŕ.
- Plotki się o niej rozeszły jak morowa zaraza - powiedzi Miecio, znalazłszy się nagle obok mnie. - Gdzie Mary...? A, ją. Jak się czujesz?
- Bardzo dobrze! - zdziwiłam się. - Poza tym, że jester zdenerwowana. Bo co?
- Nic, troskam się o te twoje robaczki w kotlecie. Ale jak jeszczł nie masz objawów, to nic nie szkodzi, poczekamy. Coś ma być z tyr Kalmarem, jakaś szeptana propaganda do mnie dotarła, Sarnowsl< podobno chce ją ograć z tajemniczych przyczyn.
- Niech się wypcha - mruknęłam z niezachwianą wiarą. - Trocinami. Sianem. Morską trawą...
- Sianem. Zgódź się na siano. Będzie mu najłatwiej.
Wszystkie konie kolejno przeszły przez przejście, otwarte za pomocą odsunięcia jednej żerdki. W pląsach, bo w pląsach, niektórć bokiem, jak normalne dwulatki, ale jednak przeszły. Florencja nie| Spokojnie skręciła i bez rozbiegu, z miejsca, ze stępa, jednym lekkir odbiciem przeszła nad żerdzią w przęśle obok.
- Rany boskie...! - jęknęliśmy z Mięciem jak umówieni, zgod-j nym, dwuosobowym chórem.
Prawie czułam na własnej skórze, że Osika się ciężko spocił.] Wyjrzałam w kierunku dżokejki. Monika z Wągrowską stały razer u szczytu schodów i wpatrywały się w tor tak intensywnie, że wręc2 widać było kierunek ich spojrzenia niczym smugę świetlnych pocisków.
- Ty, to wariatka...?! - zaniepokoił się Jurek z przestrachem l oburzeniem.
- Odczep się. Lubi skakać.
Gadania wokół starałam się nie słuchać, żeby nie tracić zdrowia niepotrzebnie. Do pani Ady poczułam dodatkową sympatię, bo /areagowała jak należy.
- Ależ ona jest czarująca! - wykrzyknęła z zachwytem i uznaniem.
- Pani też jest czarująca - odparłam natychmiast. - Jedyna osoba z właściwym podejściem do zjawisk...
W napięciu doczekałam bomby. Boksy startowe ustawiono nkurat tak, że przez młode liście drzewa widziałam kolory koni. No, nie tyle może koni, ile odzieży jeźdźców. Florencja z tyłu chodziła w kółko i za każdym zwrotem ku maszynie usiłowała wepchnąć się do środka. Zygmuś Osika trzymał ją rozpaczliwie, widziałam jak się pochylał, klepał ją po szyi i coś jej mówił do ucha. Weszły wreszcie wszystkie, Florencja została wpuszczona ostatnia i nie spowodowała najmniejszej zwłoki.
- Poszły...! - krzyknął zdenerwowany Jurek.
- Ruszyły - powiedział głośnik zupełnie zwyczajnie i obojętnie, illupi, czy co, nie rozumie co tu idzie... - Prowadzi Florencja, drugi Kalmar...
Krzyk się podniósł od razu. Florencja z tej maszyny wręcz wystrzeliła, miała ostatnią pozycję, ale w mgnieniu oka zdążyła przejść do bandy. Sarnowski wystartował genialnie, nigdy nie miałam wątpliwości, że potrafi, teraz potwierdził mój pogląd, /nalazł się tuż za nią.
- Wyłamie...! - jęknął Jurek strasznym głosem.
Zabrakło mi nie tylko tchu, ale w ogóle wszystkiego. Florencja szła na zakręt szaleńczym tempem, za dużo się takich rzeczy naogląda-i.im, żeby mieć jakiekolwiek wątpliwości. W tej szybkości żaden koń mi? nie utrzyma, wyłamie, musi wyłamać, a co najmniej pójdzie na iluże koło i straci, Chryste Panie, własnymi oczami patrzyłam kiedyś, luk Jasełka hamowała prawie w publiczności, ratunku...!