Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— Mnie się podoba — odparła spokojnie Susan. — On zresztą też.
— Floyd pewnie także go polubi — zauważyła od niechcenia pani Norton. —
Powinnaś ich sobie przedstawić.
Susan poczuła ostre ukłucie gniewu. Wydawało jej się, że przeszły już z matką
przez wszystkie burze i konflikty wieku dorastania, ale w tym momencie okazało się, że wcale tak nie jest. Wróciły do odwiecznego sporu między niezależnością sądów córki a doświadczeniem życiowym matki jak do starej, odłożonej na jakiś
czas do kąta robótki.
— Przecież już rozmawiałyśmy o Floydzie, mamo. Mówiłam ci, że to jeszcze
nie jest nic pewnego.
— W gazecie napisali, że w tej książce są jakieś ostre sceny w wiezieniu.
Chłopcy z chłopcami czy coś takiego.
— Rany boskie, mamo! — Sięgnęła po papierosa.
— Nie ma potrzeby od razu się złościć — odparła z niewzruszonym spokojem
pani Norton. Odłożyła książkę i strząsnęła z papierosa długi słupek popiołu do ceramicznej popielniczki w kształcie ryby. Otrzymała ją od jednej z przyjaciółek 33
z Klubu Kobiet. Widok tej popielniczki w jakiś nieokreślony sposób zawsze irytował Susan; wydawało jej się, że w strząsaniu popiołu do gardła okonia jest coś nieprzyzwoitego.
— Wyjmę zakupy — powiedziała, wstając z miejsca.
— Chodziło mi tylko o to, że jeżeli masz zamiar wyjść za Floyda Tibbitsa,
to. . . — zaczęła matka, ale Susan nie pozwoliła jej dokończyć. Irytacja zamieniła się w piekący, dobrze znany gniew.
— Skąd, do licha, przyszedł ci do głowy taki pomysł? Nie przypominam sobie,
żebym coś mówiła na ten temat!
— Wydawało mi się. . .
— W takim razie źle ci się wydawało — powiedziała z przekonaniem więk-
szym od tego, które czuła, ale było faktem, że w ciągu ostatnich kilku tygodni uczucia, jakie żywiła wobec Floyda, zdecydowanie ostygły.
— Wydawało mi się, że skoro spotykasz się z tym samym chłopcem od półtora
roku, to chyba chodzi o coś więcej niż o zwykłe trzymanie się za ręce.
— Floyda i mnie łączy rzeczywiście coś więcej niż tylko przyjaźń — przy-
znała Susan. Teraz przynajmniej matka będzie miała o czym myśleć.
Nie wypowiedziane słowa zawisły między nimi.
Spałaś z nim?
Nie twój interes.
Kim jest dla ciebie ten Ben Mears?
Nie twój interes.
Masz zamiar zadurzyć się w nim i popełnić jakąś głupotę?
Nie twój interes.
Kocham cię, Susie. Tata i ja bardzo cię kochamy.
Na to nie było już odpowiedzi. Ani na żadne z następnych pytań. Właśnie
dlatego przenosiny do Nowego Jorku, czy w jakiekolwiek inne miejsce, stały się niezbędną koniecznością. Prędzej czy później zawsze dochodziło do zderzenia
z ich miłością, niewzruszoną niczym obite miękkim tworzywem ściany celi. Au-
tentyczność tego uczucia sprawiała, że dalsza sensowna dyskusja stawała się zu-pełnie niemożliwa, wszystkie zaś wypowiedziane wcześniej słowa nagle traciły
znaczenie.
— No cóż. . . — westchnęła pani Norton. Zgasiła papierosa na dolnej wardze
okonia i wrzuciła niedopałek do jego brzucha.
— Pójdę na górę — powiedziała Susan.
— Dobrze. Czy będę mogła przeczytać tę książkę, kiedy ją skończysz?
— Jeśli chcesz. . .
— Chciałabym również go poznać.
Susan rozłożyła ręce i wzruszyła ramionami.
— O której wrócisz wieczorem?
— Nie wiem.
34
— Co mam powiedzieć Floydowi, gdyby dzwonił? Napłynęła kolejna fala gniewu.
— Powiedz mu, co chcesz. Zresztą, i tak byś to zrobiła.
— Susan!
Weszła po schodach, nie oglądając się za siebie.
Pani Norton pozostała na miejscu, spoglądając przez okno niewidzącym wzro-
kiem. Z góry dobiegł odgłos kroków Susan, a potem stukot rozstawianych sztalug.
Wstała i wzięła się ponownie za prasowanie. Po pewnym czasie, kiedy uznała,
że Susan zdążyła już całkowicie pogrążyć się w pracy (choć nawet sama przed
sobą nie chciała przyznać się do tej myśli), wyszła do kuchni i zadzwoniła ze