Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– I ja nimi też! Powiedz mi, czy widziałeś w Pale coś godnego uwagi? Cokolwiek?
– Hmm, była ta mozaika...
– Słucham?
– Na szczęście jej twórca dawno już nie żył, dzięki czemu mogłem sobie pozwolić na ekspresyjne pochwały...
– Ekspresyjne? „To obiecujące...”. Czyż nie tak powiedziałeś? Świetnie wiesz, że tak właśnie powiedziałeś, kiedy tylko ten elegancik wspomniał, że artysta nie żyje!
– To nawet zabawne – zauważył Itkovian.
– Ja nigdy nie bywam zabawny – oburzyła się ropucha.
– Ale za to często zabawiasz się z muchami! Ha! Z muchami, tak? Ha!
– Possij sobie jeszcze kawałek farby, co? Może być ta rtęciowa biel. Wygląda bardzo apetycznie.
– Chcesz, żebym umarł – mruknął Ormulogun, sięgając po lepką grudkę farby. – Wtedy będziesz mógł mnie ekspresyjnie wychwalać.
– Skoro tak mówisz.
– Czy wiesz, że jesteś pijawką, która się do mnie przyssała? Albo może sępem.
– Jestem ropuchą, mój drogi – wskazał Gumble. – Natomiast ty jesteś artystą. I za tę różnicę między nami codziennie dziękuję wszystkim bogom, którzy istnieją i którzy kiedykolwiek istnieli.
Itkovian oddalił się od przerzucającej się coraz bardziej wymyślnymi obelgami pary i ruszył dalej wzdłuż brzegu, zapominając spojrzeć na płótno Ormuloguna.
Po przeprawie przez rzekę armie miały się rozdzielić. Lest leżało cztery dni marszu na południe od tego miejsca, natomiast droga do Setty skręcała w kierunku zachód, południowy zachód. Miasto leżało u podstawy Gór Widokowych, na brzegu rzeki, której zawdzięczało nazwę. Rzeka ta wpadała do morza na południe od Lest i obie armie prędzej czy później będą musiały ją sforsować.
Itkovian miał towarzyszyć wojskom zmierzającym do Lest. W ich skład wchodziły Szare Miecze, Tiste Andii, Rhivijczycy, Barghastowie z klanu Ilgres, pułk kawalerii z Saltoanu oraz garstka pomniejszych kompanii najemników z Północnej Genabackis. Całością dowodził Caladan Brood, a jego zastępcami byli Kallor i Korlat. Szare Miecze uważano za oddział sojuszniczy, a ich Tarczę Kowadło za równą rangą Broodowi. Nie dotyczyło to pozostałych kompanii najemników, związanych kontraktem z naczelnym wodzem. Zbieraninę, którą prowadził Zrzęda, uznano za całkowicie niezależną. Daru miał prawo uczestniczyć w naradach, lecz poza tym nikt mu nie mówił, co ma robić.
Itkovian pomyślał, że struktura dowodzenia jest niejasna, a hierarchia nieuchwytna.
Podobną sytuację mieliśmy w Capustanie, gdzie książę i Rada Masek wiecznie mącili wodę. Być może to charakterystyczne dla północy z jej niezależnymi państwami-miastami. Co prawda, malazańska inwazja zmusiła je do zawiązania czegoś w rodzaju konfederacji, ale i tak wyglądało na to, że dawne konflikty ciągle podważają jej jedność, z czego korzystali najeźdźcy.
Struktura, którą narzucił towarzyszącym mu siłom malazański wielka pięść, była daleko bardziej przejrzysta. Itkovian bez trudu poznawał imperialne metody. Gdyby był na miejscu Dujeka Jednorękiego, postępowałby bardzo podobnie. Armią dowodził wielka pięść. Jego zastępcami byli Sójeczka i Humbrall Taur – ten drugi wykazał się niemałą mądrością, nalegając, by Dujek miał wyższą pozycję od niego – a także dowódca Czarnych Moranthów, z którym Itkovian jeszcze się nie zetknął. Tych trzech miało równą rangę, lecz różniło się zakresem odpowiedzialności.
Usłyszał tętent. Odwrócił się i zobaczył malazańskiego zastępcę dowódcy, Sójeczkę, który jechał plażą w jego stronę. Z pewnością wcześniej zatrzymał się, by porozmawiać z artystą, gdyż Ormulogun pośpiesznie zbierał swe leżące na ziemi rzeczy.
Sójeczka ściągnął wodze obok niego.
– Życzę ci dobrego dnia, Itkovian.
– Nawzajem. Czy czegoś ode mnie chcesz?
Brodaty żołnierz wzruszył ramionami, rozglądając się wokół.
– Szukam Srebrnej Lisicy. Jej albo dwóch żołnierek, które powinny jej towarzyszyć.
– Chyba chciałeś powiedzieć: śledzić. Minęły mnie jakiś czas temu, najpierw Srebrna Lisica, a potem obie kobiety. Jechały na wschód.
– A czy któraś z nich z tobą rozmawiała?
– Nie. Dzieliła nas spora odległość i wymiana uprzejmości nie była konieczna. Nie próbowałem też ich zatrzymywać.
Malazańczyk wykrzywił twarz.
– Czy coś się stało?
– Szybki Ben skorzystał ze swych grot, by pomóc nam w przeprawie. Nasze siły są już na drugim brzegu. Jesteśmy gotowi do wymarszu, ponieważ to nas czeka dłuższa droga.
– Rozumiem. Ale czy Srebrna Lisica nie jest Rhivijką? A może po prostu chcesz się z nią pożegnać?
Sójeczka zasępił się jeszcze bardziej.
– Jest nie tylko Rhivijką, lecz również Malazanką. Chciałem ją zapytać, komu woli towarzyszyć.
– Być może już zdecydowała.
– A może nie – odparł Sójeczka, spoglądając na wschód.
Itkovian odwrócił się, ale że nie siedział na koniu, minęła dłuższa chwila, nim dostrzegł dwie zbliżające się miarowym galopem żołnierki.
Obie zatrzymały się przed dowódcą.
– Gdzie Srebrna Lisica? – zapytał Sójeczka.
Kobieta po prawej wzruszyła ramionami.
– Jechałyśmy za nią aż do samego brzegu morza. Nad linią wody wysokiej był szereg niewielkich wzgórz, otoczonych podmokłymi rowami. Wjechała w takie wzgórze, Sójeczka...
– Wjechała prosto w zbocze – uściśliła druga. – I zniknęła w nim. Jej koń nawet się nie zawahał. Przyjrzałyśmy się temu miejscu, ale nie było tam nic oprócz trawy, błota i kamieni. Zgubiła nas. Pewnie o to właśnie jej chodziło.
Sójeczka milczał.
Itkovian spodziewał się, że usłyszy przynajmniej serdeczne przekleństwo. Zaimponowało mu opanowanie Malazańczyka.
– W porządku. Wracajcie ze mną. Przeprawiamy się przez rzekę.