Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Zanurkował.
290
Lodowate zimno sparaliżowało go. Siła, z jaką rzucił się do rzeki, wepchnęła go głę-
boko w ciemna toń. Zaczął znosić go prąd. Wykonał kilka ruchów, by odzyskać równo-
wagę, i powoli wracał na powierzchnię. Jego przepracowane płuca buntowały się, łak-
nąc powietrza. Jeszcze chwila i wedrze się do nich woda. Kiedy w tyle głowy zaczął na-
rastać gwałtowny szum, wyrwał się wreszcie nad wodę, chciwie łapiąc oddech. Usłyszał
strzały i zanurkował ponownie, w ostatnim momencie umykając przed kulami, które
zasypały rzekę.
Zaskoczyła go siła prądu. Kiedy rozmawiał z Eliotem, woda wydawała się spokojna.
Ale tak było tylko w zakolu, z dala od głównego nurtu. Tutaj zdawało mu się, że dłonie
jakiegoś olbrzyma ciągną go i szarpią. W rozpaczliwym pragnieniu powietrza wyrwał
się jeszcze raz nad powierzchnię i po zaczerpnięciu tchu zanurkował ponownie, zbyt
szybko, by słyszeć strzały. Zdołał jedynie dostrzec, jak daleko zniósł go już prąd.
Z ulgą uświadomił sobie, że strażnicy pozostali w tyle. Teraz walczył już tylko z rzeką.
Musisz dostać się na drugi brzeg, powtarzał sobie bez końca. Z przerażeniem uświado-
mił sobie, że zgubił uzi.
Ale żył. Wykonał pierwszy etap swojego planu. Wystawił głowę na powierzchnię
i oddychał głęboko. Mocno wyrzucając ręce i nogi, płynął w stronę drzewa częściowo
zanurzonego w wodzie, o sto metrów w dół rzeki po jej drugiej stronie.
XXXII.
Don ponuro spoglądał na rzekę, odgarniając z czoła mokre włosy. Czuł, że ogarniają
go mdłości. Serce mu biło szaleńczo. Ten pieprzony Grisman, zaklął w duchu. Mało nie
wyzionąłem ducha podczas tych wyścigów. — Ktoś go widzi?
Stojący obok strażnik potrząsnął głową. — Jeszcze nie zgłosiła się druga grupa.
Don skinął głową. Kiedy tylko przejrzał zamiar Grismana, przesłał przez krótkofa-
lówkę polecenie innym strażnikom, by zajęli pozycję w dole rzeki. — Wcześniej czy póź-
niej musi wypłynąć, żeby nabrać powietrza. Woda jest za zimna — nie wytrzyma w niej
zbyt długo.
Strażnicy nie przerwali obserwacji rzeki.
— Nigdy nie wiadomo — ciągnął Don. Przemoczone spodnie przylepiły mu się do
ud. — Może poszczęściło się nam i ten sukinsyn leży gdzieś na dnie.
Strażnicy odwrócili się w jego stronę, unosząc z powątpiewaniem brwi.
— Macie rację. Też w to nie wierzę — przyznał. Zatrzeszczał radiotelefon. — Właśnie
nam umknął — powiedział głos w aparacie.
Don zerwał się z kamienia, na którym siedział. — Powtórz — rzucił do mikrofonu.
— Zgubiliśmy go. Jakieś czterysta metrów w dół rzeki. Kiedy tu dotarliśmy, właśnie
wyszedł na przeciwległy brzeg i zniknął w zaroślach.
— Nie słyszałem strzałów.
291
— Nie było czasu. Mamy przepłynąć na drugą stronę i kontynuować pościg?
Don zauważył, że dwaj strażnicy obok czekają na jego reakcję. Przez chwilę milczał,
przyglądając się zaciągniętemu, szaremu niebu. — Chwileczkę — powiedział do radio-
telefonu i zwrócił się do strażników: — Co wy byście zrobili?
— Nie zabił Raya — przypomniał mu jeden z nich. — Mógł go zabić, ale tego nie
zrobił.
— Mówisz więc, żeby go puścić wolno?
— Mówię tylko, że nie zabił Raya.
Don przemyślał to i skinął głową. Nacisnął „Nadawanie” w radiotelefonie. — Odwołuję
akcję. Wracajcie do ośrodka.
— Powtórz — powiedział glos. — Żądam potwierdzenia.
— Zrozumiałem. Potwierdzam.
Don odłożył radiotelefon. Strażnicy wciąż mu się przyglądali. — Poza tym
— powiedział, postanawiając częściowo dopuścić ich do sekretu — mam przeczucie, że
starszy pan wezwał grupy uderzeniowe, żeby obstawiły wyjścia z doliny, na wypadek,
gdyby Grisman spróbował się stąd wyrwać. Zaraz powinien nadziać się na strzelców
wyborowych. Nie chciałbym, żebyście dostali się pod ostrzał.
— Nie mam nic przeciwko temu — powiedział strażnik. — Nie mam też zbytniej
ochoty ścigać Grismana na jego terenie. W lesie nikt mu nie dorówna. Tam najłatwiej
zastosować taktykę nagłego ataku i odskoku.
— No cóż, to teraz zmartwienie Eliota — powiedział Don. Mimo gniewu poczuł
się jednak pokrzepiony odchodzącym w przeszłość kryzysem. — Zrobiliśmy wszyst-
ko, co w naszej mocy. Przypuszczam, że Grisman zostawił gdzieś samochód, ale te lasy
są tak gęste, że minie kilka godzin, zanim dostanie się do niego. Wtedy Eliot będzie już
poza granicami kraju. Obojętnie, czy Grisman pozostanie dwadzieścia cztery godziny
w domu, czy przez tyle samo czasu będzie błąkał się po puszczy, Eliot tak czy inaczej za-
chowa przewagę… — Odwrócił się i ruszył na obolałych nogach w stronę pensjonatu.
Kroplę deszczu spływały mu po karku. Nagłe ogarnęło go rozbawienie. — To niesamo-
wite — zwrócił się do idącego obok strażnika — czasami zdarza się, że agent usiłuje we-
drzeć się do pensjonatu. Ale wyrwać się z niego? Zwłaszcza że wewnątrz nikogo nie za-
bił. To całkowita nowość.
XXXIII.
Oczywiście pozostały jeszcze formalności. Don musiał skontaktować się ze swo-
imi zwierzchnikami i wytłumaczyć im, co zaszło. Uważał to za tak istotne, że nawet
nie zmienił przemoczonego ubrania. Mówił do słuchawki w swoim gabinecie, w kałuży
cieknącej na dywan wody, przyglądając się równocześnie przez okno, jak krople desz-
czu biją w taflę basenu. Kichnął. Przez cały czas udawało mu się zachować profesjonal-
292
ny, chłodny ton wypowiedzi, mimo że kilka razy zadrżał mu głos:
— Zgadzam się, proszę pana. Rada oczekuje na dokładny raport. Właśnie go przy-
gotowuję. Chciałbym podkreślić tylko jeden aspekt: oczywiście Grismanowi udało się
uciec. Biorę za to winę na siebie, nie powinno do tego dojść. Nie mam wytłumacze-
nia. Obiecaliśmy jednak starszemu panu jeden dzień przewagi i właściwie wciąż go ma.
Żadna ze stron nie została pokrzywdzona.
Na zakończenie rozmowy pełni rezerwy zwierzchnicy Dona kazali mu oczekiwać
decyzji Rady. Don zapewnił ich, że do tego czasu w ośrodku zapanuje wzorowy porzą-
dek.
Odłożył słuchawkę, mając nadzieję, że nie będzie dalszych konsekwencji. Łyknął bur-
bona i wrócił do swojego apartamentu, gdzie przez pół godziny moczył się w niemal