Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Prawą opuścił luźno wzdłuż ciała. Kiedy przechylił się do przodu, dostrzegł, że Oele zwolniła kroku i wykonując ostatnie figury tańca zbliżała się do niego. Zauważył, że księżyc świecił teraz wysoko w górze. Nadal czuł, że ktoś stoi za ołtarzem, ale jego uwaga nie była już tak skupiona, jak przed chwilą. Reynar zastanawiał się, czy porozumiewał się z Oele.
Przechylił się jeszcze bardziej i utkwił wzrok w nadchodzącej dziewczynie. Zatrzymała się kilka kroków dalej. Taniec dobiegł końca. Przymknął powieki, jego oddech stał się głębszy. Ale ona nie zwracała na niego żadnej uwagi. Bardziej interesowało ją to, co stało za nim.
Czekał zastanawiając się, w jakim stopniu został ujarzmiony, ale bał się to sprawdzić. Minęło wcześniejsze przerażenie. Jego miejsce zajęło kontrolowane napięcie, wzmożona czujność, która zawsze nadchodziła w chwilach kryzysu.
Wydawało się, że Oele przemawia, ale nie słyszał jej słów. Potem wyglądało na to, że słucha, choć nie dobiegały go żadne odpowiedzi. Wkońcu poruszyła się i minęła go z obojętnym spojrzeniem. Wyciągnęła rękę i z kamiennej powierzchni podniosła sztylet.
Ruszyła ku niemu, unosząc lewą dłoń, jakby w zamiarze chwycenia go za włosy.
- Dziwka! - syknął, dobywając noża ukrytego w bucie. Machnął nim w górę i w dół, choć nadal czuł lodowatą moc dobiegającą zza ołtarza, próbującą objąć nad nim władanie.
Twarz Oele pełna była zdumienia. Wydała krótki okrzyk, osunęła się na ziemię, a sztylet ofiarny wysunął jej się z palców.
Chwycił ją ratując przed upadkiem, odwrócił się i ułożył na ołtarzu.
- Oto twoja krew! - warknął. - Weź ją i idź do diabła!
Trzymał przed sobą nóż. Zrobił krok w tył, spodziewając się w każdej chwili nadprzyrodzonej zemsty.
Zemsta nie nadeszła. Czarna postać stała w ukryciu za ciałem jego krwawiącej kochanki. Czuł, że mu się przygląda, ale nieznajomy nie uczynił nic, by przejąć nad nim kontrolę lub by zadać cios.
Czując, że wracają mu siły, cofnął się jeszcze trochę i nie odrywając wzroku od postaci, zaczął szukać najbezpieczniejszej drogi odwrotu.
- Żeglarzu, żeglarzu - doleciał go głos, teraz wyraźny na tle wietrznej nocy. - Dokąd zmierzasz?
- Jak najdalej od tego przeklętego miejsca! - odpowiedział.
- Po co tu przybyłeś? Machnął sztyletem.
- Obiecała mi moc na miarę swojej.
- A więc dlaczego uciekasz?
- Skłamała.
- Ale ja nie kłamię. Nadal możesz ją mieć.
- Jak? Dlaczego? O czym mówisz?
- Mam przed sobą dwie drogi. Z większą niechęcią opuściłbym ten świat, niż sobie to wyobrażałem. Nie zadowala mnie to w pełni, ale cóż. Spójrz na zamek, z którego przybyłeś. Jeśli chcesz, jest twój. I wszystko, co się w nim znajduje. Jeśli rozkażesz, zniknie w jednej sekundzie, a ja wybuduję ci inny, według twego życzenia. To zależy tylko od ciebie. Możesz mieć to, co miała ona; mogę ci dać wszystko, czego zapragniesz - bo potrzebuję ciebie.
- W jaki sposób?
- Ona była moim łącznikiem z tą sferą istnienia. Potrzebuję czciciela, by skupić swą energię na tym świecie. Ona była moim ostatnim wyznawcą. Teraz moja obecność słabnie, a ja będę musiał udać się do miejsc Praprzodków. O ile nie znajdę innego czciciela.
- Mnie?
- Tak. Służ mi, a ja będę służył tobie.
- ...A jeśli powiem nie? Zapanowała cisza, a po chwili:
- Nie będę próbował cię zatrzymać. Chyba tak naprawdę już dawno chciałem skończyć z tym miejscem, ale jestem tu, gdyż mogę doświadczyć czegoś ciekawego. Nie będę jednak próbował cię zatrzymać.
Reynar zaśmiał się.
- Jest tyle rzeczy, których pragnę. Byłbym głupcem, gdybym odrzucił twoją propozycję. Właśnie zdobyłeś nowicjusza, kapłana, wielbiciela, co tylko chcesz. Daj mi moc, jaką posiadała ta mordercza dama i naucz mnie zasad swojej wiary. Przed świtem chciałbym odjechać na swoim koniu.
- Zatem odłóż broń, żeglarzu, i podejdź do ołtarza...
Dilvish i Reena zeszli z konia, by przywdziać cieplejsze szaty, gdy Dilvish dostrzegł jakąś postać schodzącą ze wzgórza po prawej stronie.
- Ktoś nadchodzi - powiedział do Reeny, która natychmiast obejrzała się w kierunku zamczyska.
- Nie. Stamtąd - pokazał ręką. - Lepiej jedźmy dalej.
Skończył przywiązywanie pakunków i pomógł Reenie dosiąść konia.
- Hej! Dilvish! - krzyknęła nadchodząca postać. - Reena!
Zawahali się przebijając wzrokiem noc. Wówczas księżyc oświetlił przybysza.
- Zaczekajcie! Musimy o czymś pomówić! Black odwrócił łeb.
- Nie podoba mi się to - warknął. - Jedźmy! Dilvish obszedł go wokół.
- Nie boję się Reynara - odparł.
Przez chwilę obserwował schodzącego ze zbocza.
- Co znowu? - zawołał. - Czego chcesz? Reynar przystanął w odległości dwudziestu kroków.
- Czego chcę? Tylko dziewczyny. Tylko Reeny - odpowiedział. - O ile nie chcesz znów zmienić się w posąg. Ustaliliśmy to.
Dilvish spojrzał do tym.
- Czy to prawda? - zapytał.
- Nie... tak... nie - zająknęła się.
- Wydaje się, że mamy tu niemałe zamieszanie od jakiegoś czasu - krzyknął do Reynara Dilvish. - Nic nie rozumiem.
- Spytaj ją, co się stało z drzwiami - odparł Reynar.
Dilvish zerknął na Reenę, która odwróciła od niego wzrok.
- A więc?... - mruknął. - Chciałbym wiedzieć.
- To moja sprawka - wydusiła z siebie. - Jedno z moich lepszych zaklęć. Dla każdego innego drzwi zniknęły. Ja mogłam przejść przez nie z łatwością.
- Ale dlaczego? I skąd on o tym wiedział? *
- Cóż... Powiedziałam mu, że zamierzam to uczynić. Właśnie kończyłam wypowiadać zaklęcie, kiedy się obudziłeś. To powstrzymało mnie przed drugim zaklęciem.
- Drugim? Jakim?
- Zaklęciem sennym. Aby zatrzymało cię tam, dopóki nie zrobię tego, co postanowiłam.
- Obawiam się, że nadal niczego nie pojmuję. Co postanowiłaś?