Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Szybko ściszył jednak głos, uświadamiając sobie nagle, że drzwi na korytarz są otwarte. Stukot maszyn do pisania, przy których pracowały sekretarki, ucichł jak nożem uciął. Wadley podszedł do drzwi i zatrzasnął je z hukiem. - Oto, jakie podziękowanie spotkało mnie za czas i uwagę, które ci poświęcałem! - krzyknął. - Nie muszę ci chyba przypominać, że jesteś tutaj przyjęta na okres próbny. Lepiej zastanów się na przyszłość, co robisz, bo inaczej wkrótce będziesz szukała nowej pracy. I to bez rekomendacji z mojej strony.
Angela skinęła głową, nie bardzo wiedząc, co innego mogłaby uczynić.
- Cóż, czyżbyś nie miała mi nic do powiedzenia? - Twarz Wadleya znalazła się teraz zaledwie o kilka cali od jej twarzy. - Chcesz po prostu stać tutaj i kiwać głową?
- Przykro mi, że do tego wszystkiego doszło - wyjąkała Angela.
- Nic więcej?! - krzyknął Wadley. - Niszczysz moją reputację bezpodstawnymi oskarżeniami i tylko tyle masz mi do powiedzenia? To po prostu oburzające. Chcę, żebyś wiedziała, iż mam zamiar pozwać cię za to do sądu.
Powiedziawszy to, Wadley okręcił się na pięcie i zniknął w swoim gabinecie, z hukiem zatrzaskując łączące ich pokoje drzwi.
Angela oddychała szybko, z trudem hamując łzy. Drżąc cała, usiadła na krześle i ukryła twarz w dłoniach. To wszystko było takie niesprawiedliwe.
Susan wsunęła głowę przez szparę w uchylonych drzwiach pokoju badań i oznajmiła Davidowi, że jest do niego telefon z oddziału intensywnej terapii. Obawiając się najgorszego, lekarz podniósł słuchawkę. Dyżurująca przy Tarlowie pielęgniarka poinformowała go, że jego pacjent dostał zapaści i że zespół reanimacyjny właśnie walczy o jego życie.
Serce podskoczyło Davidowi do gardła, a po plecach zaczęły spływać mu strużki zimnego potu. Wypadł na korytarz i popędził na oddział intensywnej terapii. Dotarł tam jednak za późno - kierujący zespołem reanimacyjnym lekarz stwierdził już zgon Johna Tarlowa.
- I tak nie było wielkiej nadziei na uratowanie go - powiedział. - Miał całkowicie zajęte płuca, niewydolne nerki i bardzo niskie ciśnienie krwi.
David spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem i skinął głową, po czym przeniósł wzrok na swego-pacjenta, patrząc, jak pielęgniarki zwijają sprzęt reanimacyjny i odłączają kroplówkę. Po chwili podszedł do stojącego obok krzesła i opadł na nie ciężko. Zastanawiał się, czy rzeczywiście ma predyspozycje do zawodu lekarza. Śmierć była przecież tym, z czym ciągle musiał się stykać, a tak bardzo nienawidził tej strony swojej pracy. Kolejne zgony zamiast go psychicznie uodparniać, tylko pogarszały jego samopoczucie.
Do szpitala przybyli już krewni Tarlowa, którzy - podobnie jak rodzina Marjorie Kleber - odnosili się do Wilsona z ogromną wdzięcznością. David słuchał ich podziękowań, czując się jak oszust. Nie zrobił przecież dla Johna nic. Nie wiedział nawet, dlaczego Tarlow umarł. Białaczka niczego nie wyjaśniała.. Pomimo że teraz był już świadom ograniczania liczby sekcji zwłok wykonywanych przez szpital, poprosił rodzinę Tarlowa o zgodę na autopsję. Nie miał nic do stracenia. Krewni zmarłego obiecali, że to rozważą.
Opuściwszy oddział intensywnej terapii, David zajrzał do Mary Ann Schiller i Jonathana Eakinsa. Chciał upewnić się, że zostali już umieszczeni w szpitalnych pokojach i że zaczęto podawać im leki. Przede wszystkim zaś chciał sprawdzić, czy Jonathan został już zbadany przez kardiologa CMV.
Zanim jednak dotarł do pokojów swoich pacjentów, w dyżurce dowiedział się czegoś, co sprawiło, że stanął jak wryty i przez chwilę nie był zdolny do najmniejszego ruchu: Mary Ann została umieszczona w sali 206, tej samej, z której tak niedawno zabrano Tarlowa. Davida ogarnęło nieprzeparte pragnienie przeniesienia swej pacjentki gdzie indziej i dopiero po chwili uświadomił sobie irracjonalność tego pomysłu. Jak miałby uzasadnić taką prośbę? Że nie chce, by jego pacjenci trafiali do pokoju numer 206? Ależ to czyste szaleństwo.
David sprawdził kroplówkę Mary Ann, której podano już antybiotyk, i obiecawszy odwiedzić ją później, udał się do sali Jonathana. Zastał swego podopiecznego uśmiechniętego i odprężonego. Do jego klatki piersiowej podłączono już rejestrujący pracę serca monitor i lada chwila oczekiwano wizyty kardiologa.