Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Dżihad Butlerjańska próbowała wyrzucić z naszego wszechświata maszyny, udające ludzki rozum. Butlerjanie pozostawili po sobie armię, a Ixianie wciąż tworzą swoje wątpliwe urządzenia... za które im dziękuję. Czym jest klątwa? Motywacją do zniszczenia bez względu na środki?"
- Stało się - mruknął.
- Panie...? - zapytał Moneo. Leto otworzył oczy.
- Będę w swojej wieży - powiedział. - Muszę mieć więcej czasu, by odżałować mojego Duncana.
Ty, pierwsza osobo, która natkniesz się na moje kroniki sprzed co najmniej czterech tysięcy lat, strzeż się! Nie czuj się zaszczycona tym, że czytasz objawienia z mojego ixiańskiego magazynu. Znajdziesz w nich wiele bólu. Poza kilkoma spojrzeniami - koniecznymi, by upewnić się, że Złota Droga trwa - nigdy nie chciałem wyglądać poza te cztery tysiąclecia. Z tego powodu nie jestem pewien, jakie mogą mieć znaczenie wydarzenia z moich dzienników dla czasów, w których żyjesz. Wiem tylko, ze same dzienniki były nieznane, a pamięć o opisywanych historiach uległa przez eony wypaczeniu. Zapewniam cię, że możliwość ujrzenia naszych przyszłości staje się nudna. Nawet gdy pomyślę o tobie jako Bogu, tak jak z pewnością myślano o mnie, może to stać się skończenie nudne. Wielokrotnie docierało do mnie, że święte znudzenie jest dobrym i wystarczającym powodem dla wynalezienia wolnej woli.
Inskrypcja nad wejściem do magazynu w Dar-es-Balat
"Jestem Duncan Idaho."
To było mniej więcej wszystko, co chciał wiedzieć na pewno. Nie podobały mu się wyjaśnienia Tleilaxan, ich opowieści. Ale przecież Tleilaxan bano się zawsze. Nie wierzono im i bano się ich zawsze.
Przywieźli go na planetę małym promem, witając w strefie zmierzchu, zalanej wzdłuż horyzontu zieloną poświatą zachodzącego słońca.
Port kosmiczny wyglądał zupełnie inaczej niż ten zawarty w pamięci Duncana. Był większy i otoczony pierścieniem nie znanych budynków.
- Jesteście pewni, że to Diuna? - zapytał.
- Arrakis - poprawił go ktoś z tleilaxańskiej eskorty.
Przewieźli go w zamkniętym pojeździe do budynku gdzieś w mieście zwanym Onn. Gdy wypowiadali tę nazwę, nadawali "n" dziwnie brzmiący, wznoszący się akcent. Pokój, w którym go pozostawili, stanowił kwadrat o boku trzech metrów, właściwie sześcian. Nie było w nim śladu kul świętojańskich, ale pomieszczenie wypełnione było ciepłym żółtym światłem.
"Jestem gholą" - powiedział sobie.
Ta świadomość była szokiem, ale musiał w to uwierzyć. Znaleźć się żywym, podczas gdy wiedział, że zginął - to był wystarczający dowód. Tleilaxanie pobrali komórki z jego martwego ciała i wyhodowali odrośl w jednym ze swoich zbiorników aksolotlowych. Ta odrośl stała się jego ciałem, w którym z początku czuł się zupełnie obco.
Popatrzył na to ciało. Ubrane było w ciemnobrązowe spodnie i grubo tkany sweter drażniący skórę. Stopy ochraniały sandały. Poza życiem było to wszystko, co mu dali - oszczędność, która wiele mówiła o prawdziwym charakterze Tleilaxan.
W pokoju nie było żadnych mebli. Wprowadzili go do środka przez jedyne drzwi, pozbawione wewnątrz klamki. Rozejrzał się po suficie i ścianach, spojrzał na drzwi. Mimo niczym nie zakłóconego charakteru tego miejsca, czuł, że jest obserwowany.
"Przyjdą po ciebie kobiety ze Straży Imperialnej" - powiedzieli.
Potem odeszli, uśmiechając się do siebie chytrze.
Kobiety ze Straży Imperialnej?
Tleilaxańska eskorta czerpała sadystyczną przyjemność z prezentowania swych zdolności zmiany postaci. Nigdy nie mógł odgadnąć, co nowego ukaże mu za chwilę plastyka ich ciał.
"Przeklęci Tancerze Oblicza!"
Wiedzieli o nim wszystko. Oczywiście wiedzieli, jak denerwują go zmiennokształtni.
W co mógł uwierzyć, skoro pochodziło to od Tancerzy Oblicza? Niemalże w nic. Czy mógł ufać czemukolwiek, co mówili?
"W moje imię. Wiem, jak się nazywam."
I miał swoje wspomnienia. Wstrząs nimi wywołany przywrócił mu własną tożsamość. Przypuszczano, że ghole nie są w stanie odzyskać swojej pierwotnej świadomości, ale Tleilaxanie dokonali również i tego. Tym razem był zmuszony im wierzyć, bo wiedział, jak to się stało.
Na początku był w pełni uformowanym gholą, dojrzałym ciałem bez imienia ani wspomnień - palimpsestem, w którym Tleilaxanie mogli zapisać prawie wszystko, co chcieli.
"Jesteś gholą" - mówili.
Było to przez długi czas jego jedyne imię. Uczyli go jak dziecko i uwarunkowali do zabicia pewnego człowieka - mężczyzny podobnego do Paula Muad'Diba. Ghola służył mu i go podziwiał i Idaho podejrzewał teraz, iż mógł to być jeszcze jeden ghola. Ale jeżeli to była prawda - skąd uzyskano jego komórki?
Coś w ciele Idaho zbuntowało się przeciw zabiciu Atrydy. Nagle zorientował się, że stoi z nożem w dłoni, a skrępowana postać niby-Paula wpatruje się weń z gniewem i przerażeniem.
Jego świadomość zalały wspomnienia. Pamiętał gholę i pamiętał Duncana Idaho.
"Jestem Duncan Idaho, Mistrz miecza Atrydów."
Chwytał się tego wspomnienia, stojąc teraz w żółtym pokoju.
"Zginąłem, broniąc Paula i jego matki w siczy pod piaskami Diuny. Powróciłem na tę planetę, ale Diuny już nie ma. Teraz jest tylko Arrakis."
Przeczytał wyjątki z historii, którą dostarczyli mu Tleilaxanie, ale jej nie wierzył. Ponad trzy i pół tysiąca lat? Kto mógłby uwierzyć, że jego ciało wciąż istniało po tak długim czasie? Chociaż... z Tleilaxanami było to możliwe. Musiał wierzyć własnym zmysłom.
"Było ciebie wielu" - mówili jego instruktorzy.
"Ilu?"
"Pan Leto udzieli ci tej informacji."
Pan Leto?
Opowieść Tleilaxan mówiła, że panem Leto był Leto II, wnuk tego Leto, któremu Duncan służył z fanatycznym oddaniem. Ale drugi Leto (jak twierdziła historia) stał się czymś... czymś dziwnym. Idaho desperacko starał się pojąć jego przemianę.
Jak istota ludzka mogła powoli przemienić się w czerwia? Jak jakakolwiek myśląca istota mogła żyć ponad trzy i pół tysiąca lat? Nawet najbardziej szalone nadużywanie geriatrycznej przyprawy nie zapewniało takiej długości życia.
Leto II, Bóg Imperator?
Opowieści Tleilaxan nie można było wierzyć!