Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.ściokątna M8 – 15 Nm); – odchylić wokół od krawędzi szyby wargę usz- czelniającą klinem z tworzywa i natrysnąć...– przepaści w pobliżu Akropolu, w którą zrzucano skazańców – tworzyło pochyłośćprzypominającą wewnętrzną ścianę krateru...To pasmo górskie tworzył główny masyw skalny oraz otaczające go pomniejsze wzgórza i pagórki...Zreorganizował on swą armię, która ostatecznie w 1648 r...the bailiwick of a youth gang that calls itself the Westminster Gang...the physical ability to speak...– Tylko to, co mi kazano – rzekł Kissack ponuro...W urzędowej rezydencji premiera Okady zlekceważono zagroże­nie...Minęli kolejny mur, wyższy od poprzedniego, i znaleźli się na dziedzińcu bardzo starej gompy...Edukacji Narodowej (1773) i Towarzystwo Ksiąg Elementarnych (1775); otwarcie w 1765 roku teatru publicznego, który stał się miejscem głoszenia...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Dżihad Butlerjańska próbowała wyrzucić z naszego wszechświata maszyny, udające ludzki rozum. Butlerjanie pozostawili po sobie armię, a Ixianie wciąż tworzą swoje wątpliwe urządzenia... za które im dziękuję. Czym jest klątwa? Motywacją do zniszczenia bez względu na środki?"
- Stało się - mruknął.
- Panie...? - zapytał Moneo. Leto otworzył oczy.
- Będę w swojej wieży - powiedział. - Muszę mieć więcej czasu, by odżałować mojego Duncana.
Ty, pierwsza osobo, która natkniesz się na moje kroni­ki sprzed co najmniej czterech tysięcy lat, strzeż się! Nie czuj się zaszczycona tym, że czytasz objawienia z mojego ixiańskiego magazynu. Znajdziesz w nich wiele bólu. Poza kilkoma spojrzeniami - koniecznymi, by upewnić się, że Złota Droga trwa - nigdy nie chciałem wyglądać poza te cztery tysiąclecia. Z tego powodu nie jestem pewien, jakie mogą mieć znaczenie wydarzenia z moich dzienników dla czasów, w których żyjesz. Wiem tylko, ze same dzienniki były nieznane, a pamięć o opisywanych historiach uległa przez eony wypaczeniu. Zapewniam cię, że możliwość uj­rzenia naszych przyszłości staje się nudna. Nawet gdy po­myślę o tobie jako Bogu, tak jak z pewnością myślano o mnie, może to stać się skończenie nudne. Wielokrotnie docierało do mnie, że święte znudzenie jest dobrym i wystarczającym powodem dla wynalezienia wolnej woli.
Inskrypcja nad wejściem do magazynu w Dar-es-Balat
"Jestem Duncan Idaho."
To było mniej więcej wszystko, co chciał wiedzieć na pewno. Nie podobały mu się wyjaśnienia Tleilaxan, ich opowieści. Ale prze­cież Tleilaxan bano się zawsze. Nie wierzono im i bano się ich za­wsze.
Przywieźli go na planetę małym promem, witając w strefie zmie­rzchu, zalanej wzdłuż horyzontu zieloną poświatą zachodzącego słoń­ca.
Port kosmiczny wyglądał zupełnie inaczej niż ten zawarty w pa­mięci Duncana. Był większy i otoczony pierścieniem nie znanych bu­dynków.
- Jesteście pewni, że to Diuna? - zapytał.
- Arrakis - poprawił go ktoś z tleilaxańskiej eskorty.
Przewieźli go w zamkniętym pojeździe do budynku gdzieś w mie­ście zwanym Onn. Gdy wypowiadali tę nazwę, nadawali "n" dziwnie brzmiący, wznoszący się akcent. Pokój, w którym go pozostawili, sta­nowił kwadrat o boku trzech metrów, właściwie sześcian. Nie było w nim śladu kul świętojańskich, ale pomieszczenie wypełnione było ciepłym żółtym światłem.
"Jestem gholą" - powiedział sobie.
Ta świadomość była szokiem, ale musiał w to uwierzyć. Znaleźć się żywym, podczas gdy wiedział, że zginął - to był wystarczający dowód. Tleilaxanie pobrali komórki z jego martwego ciała i wyhodo­wali odrośl w jednym ze swoich zbiorników aksolotlowych. Ta odrośl stała się jego ciałem, w którym z początku czuł się zupełnie obco.
Popatrzył na to ciało. Ubrane było w ciemnobrązowe spodnie i grubo tkany sweter drażniący skórę. Stopy ochraniały sandały. Poza życiem było to wszystko, co mu dali - oszczędność, która wiele mó­wiła o prawdziwym charakterze Tleilaxan.
W pokoju nie było żadnych mebli. Wprowadzili go do środka przez jedyne drzwi, pozbawione wewnątrz klamki. Rozejrzał się po suficie i ścianach, spojrzał na drzwi. Mimo niczym nie zakłóconego charakteru tego miejsca, czuł, że jest obserwowany.
"Przyjdą po ciebie kobiety ze Straży Imperialnej" - powiedzieli.
Potem odeszli, uśmiechając się do siebie chytrze.
Kobiety ze Straży Imperialnej?
Tleilaxańska eskorta czerpała sadystyczną przyjemność z prezen­towania swych zdolności zmiany postaci. Nigdy nie mógł odgadnąć, co nowego ukaże mu za chwilę plastyka ich ciał.
"Przeklęci Tancerze Oblicza!"
Wiedzieli o nim wszystko. Oczywiście wiedzieli, jak denerwują go zmiennokształtni.
W co mógł uwierzyć, skoro pochodziło to od Tancerzy Oblicza? Niemalże w nic. Czy mógł ufać czemukolwiek, co mówili?
"W moje imię. Wiem, jak się nazywam."
I miał swoje wspomnienia. Wstrząs nimi wywołany przywrócił mu własną tożsamość. Przypuszczano, że ghole nie są w stanie odzyskać swojej pierwotnej świadomości, ale Tleilaxanie dokonali również i te­go. Tym razem był zmuszony im wierzyć, bo wiedział, jak to się stało.
Na początku był w pełni uformowanym gholą, dojrzałym ciałem bez imienia ani wspomnień - palimpsestem, w którym Tleilaxanie mogli zapisać prawie wszystko, co chcieli.
"Jesteś gholą" - mówili.
Było to przez długi czas jego jedyne imię. Uczyli go jak dziecko i uwarunkowali do zabicia pewnego człowieka - mężczyzny podo­bnego do Paula Muad'Diba. Ghola służył mu i go podziwiał i Idaho podejrzewał teraz, iż mógł to być jeszcze jeden ghola. Ale jeżeli to była prawda - skąd uzyskano jego komórki?
Coś w ciele Idaho zbuntowało się przeciw zabiciu Atrydy. Nagle zo­rientował się, że stoi z nożem w dłoni, a skrępowana postać niby-Paula wpatruje się weń z gniewem i przerażeniem.
Jego świadomość zalały wspomnienia. Pamiętał gholę i pamiętał Duncana Idaho.
"Jestem Duncan Idaho, Mistrz miecza Atrydów."
Chwytał się tego wspomnienia, stojąc teraz w żółtym pokoju.
"Zginąłem, broniąc Paula i jego matki w siczy pod piaskami Diu­ny. Powróciłem na tę planetę, ale Diuny już nie ma. Teraz jest tylko Arrakis."
Przeczytał wyjątki z historii, którą dostarczyli mu Tleilaxanie, ale jej nie wierzył. Ponad trzy i pół tysiąca lat? Kto mógłby uwierzyć, że jego ciało wciąż istniało po tak długim czasie? Chociaż... z Tleilaxanami było to możliwe. Musiał wierzyć własnym zmysłom.
"Było ciebie wielu" - mówili jego instruktorzy.
"Ilu?"
"Pan Leto udzieli ci tej informacji."
Pan Leto?
Opowieść Tleilaxan mówiła, że panem Leto był Leto II, wnuk tego Leto, któremu Duncan służył z fanatycznym oddaniem. Ale drugi Le­to (jak twierdziła historia) stał się czymś... czymś dziwnym. Idaho desperacko starał się pojąć jego przemianę.
Jak istota ludzka mogła powoli przemienić się w czerwia? Jak ja­kakolwiek myśląca istota mogła żyć ponad trzy i pół tysiąca lat? Na­wet najbardziej szalone nadużywanie geriatrycznej przyprawy nie za­pewniało takiej długości życia.
Leto II, Bóg Imperator?
Opowieści Tleilaxan nie można było wierzyć!