Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Wydawał właśnie bankiet z okazji najświeższego zwycięstwa swej partii w wyborach powszechnych do Izby Reprezentantów. Dwaj inni mężczyźni, których zamierzano zabić, także bawili na przyjęciu kilka przecznic dalej, w ambasadzie amerykańskiej. Ambasador Grew wydawał kolację dla trzydziestu sześciu osób na cześć odsuniętego premiera, wicehrabiego Saity, właśnie mianowanego na stanowisko Strażnika Prywatnej Pieczęci. Drugim w hierarchii gościem był Kantaro Suzuki, Wielki Kanclerz Cesarza. Atrakcję wieczoru stanowił prywatny pokaz filmu „Niegrzeczna Marietta" z udziałem Jeannette McDonald i Nelsona Eddy'ego. Stary Saito nigdy dotychczas nie oglądał filmu udźwiękowionego, więc Grew oczekiwał, że przyśnie. Był jednak tak podekscytowany, że wytrwał do samego końca seansu. Gdy wreszcie samochód Saity o wpół do jedenastej odjechał, padał bezgłośnie rzadki śnieg.
Dopiero o czwartej nad ranem 26 lutego przywódcy buntu wyprowadzili poborowych, z których większość wyobrażała sobie, że idzie na kolejne ćwiczenia. Gdy oddziały rozchodziły się w różne strony Tokio, śnieg padał już gęsty, dużymi płatami.
Jeden z oddziałów, dowodzony przez Shogę, załadował się do samochodów i ruszył poza miasto, by zabić hrabiego Nobuakiego Makinę, byłego Strażnika Prywatnej Pieczęci i doradcę cesarza. Wykrywszy, że zameldował się w uzdrowiskowym hotelu w górach, podpalili gmach. Wnuczka hrabiego, Kazuko, pomogła mu uciec tylnymi drzwiami, a gdy buntownicy zaczęli strzelać, zasłoniła starego człowieka własnym ciałem, rozpościerając rękawy kimona.
Odwaga dziewczyny wywarła na Shogu takie wrażenie, że wybiegł przed oddział i podniósł ramiona, by przerwano kanonadę. „Zwycięstwo!" - krzyknął. „Teraz pozwólmy odejść stąd temu diabłu". Kilku zaprotestowało mówiąc, że powinni robotę skończyć, ale Shogo wymógł na nich uwolnienie obojga.
Zamachy w Tokio bywały niezwykle krwawe, ale zabiwszy siedmiu ludzi, buntownicy poddali się dobrowolnie następnego dnia. Dla większości obcokrajowców bunt ów był jedynie kolejną ultranacjonalistyczną krwawą łaźnią; tylko nieliczni zdawali sobie sprawę z jego znaczenia, tak jak Frank McGlynn, który domyślił się, że doprowadzi do ekspansji na Chiny i prawdopodobnie do konfliktu ze Stanami Zjednoczonymi.
McGlynn miał słuszność. Bunt wygasł, ale przyczyny niezadowolenia pozostały, jego zaś echa rychło poczęły się rozbiegać poprzez Pacyfik na Wschód, jak fala na stawie, gdy się weń wrzuci kamień.
ROZDZIAŁ DRUGI
1.
Waszyngton, B.C. 26 lipca 1941
Stało duszne sobotnie popołudnie, ale na ulicach stołecznego miasta tłoczno było od zabieganych przechodniów i zniecierpliwionych taksówkarzy. Wszyscy zdawali się wypełniać misje wielkiej wagi, jakby wreszcie dotarła do Waszyngtonu świadomość skutków rozszerzenia się wojny w Europie. Jakkolwiek w chwili, gdy profesor McGlynn wysiadał przed Białym Domem z taksówki, nie dostrzegł wojskowych, domyślił się, że wielu spośród tych zaambarasowanych mężczyzn, niosących pękate teczki, już powołano do służby.