Strona startowa Ludzie pragnÄ… czasami siÄ™ rozstawać, żeby móc tÄ™sknić, czekać i cieszyć siÄ™ z powrotem.Nauczyciel-wychowawca - podmiot wychowaniaKim jest? Kim być może? Kim być powinien nauczyciel-wychowawca jako podmiot wychowania i jednoczeÅ›nie...– A tutejsiÅ›cie? – Nie – odpowiedziaÅ‚ na migi starzec – ZaÅ› może z Mazowsza? – Tak...Dzem - List do m (pf)* * * * * * * *D¿em - List do M* * * * * * * *Mamo, pisze do ciebie wiersz,Moze ostatni, na pewno pierwszy...— Być może, że nie… chociaż paÅ„skie nagÅ‚e pojawienie się…— W kinematografie robiÄ… jeszcze lepsze sztuki…— WiÄ™c niech mi pan...access 2003 pl kurs-rozdziaÅ‚ helion Jednak to, co jest zaletÄ… programu Access na etapie tworzenia czy testowania bazy danych może okazać siÄ™ jego wadÄ… w czasie...Spotykane czasami okreœlenie zachowania siê d³u¿nika polegaj¹ce na wydaniu rzeczy wierzycielowi jako „œwiadczenie rzeczy" nie jest wyra¿eniem œcis³ym i mo¿e byæ...surowoœci¹ i twardoœci¹ i ³acno za nie brana bywa, mo¿e pojmowaæ kobietê tylkopo wschodniemu: — musiuwa¿aæ kobietê za sw¹ w³asnoœæ, za daj¹ce siê zamkn¹æna...piknikiem nad Bugiem, który doprawdy nie miaÅ‚ nic wspólnego ani z dekoratorstwem, ani z anestezjologiÄ… — no, może o tyle miaÅ‚, że za jego pomocÄ… Idzia...Może zÅ‚ożyÅ‚y siÄ™ na niÄ… wszystkie te przyczyny: fetor Ofelii, kradzież Yorickowego serca (każdy gÅ‚upiec wie, że serce bÅ‚azna należy do wÅ‚adcy, bo któż inny...204nym, a nawet ¿e odnoœnik taki jest denotowany w ka¿dym jêzyku przez jeden lub wiêcej leksemów (choæ w pewnych wypadkach mo¿e tylko na najogólniejszym poziomie...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Znała drogę, choć jej szczegóły nieco już się zatarły w jej pamięci.
Poruszając się wężowym ruchem, wycofała się tyłem ze swojej pozycji. Ostrożnie i powoli. W pobliżu nie było wody, w której mogłaby się ochłodzić, gdyby jej ciało przeszło w szybkość. Miała do pokonania długą drogę.
31SZTUCZNE OGNIE
Natura jest tylko nazwÄ… skutku,
Którego przyczyną jest Bóg.
William Cowper, Zadanie
Cadmann obudził się przed świtem. Pokoje w kwaterach dla gości były dość spartańskie, wyposażone jedynie w prycze, śpiwory i jedną szafkę każdy. Zarówno toalety, jak i łazienki znajdowały się na drugim końcu korytarza. Kiedy wrócił z toalety, nie chciało mu się już spać. Jego plecak stał oparty o jedną ze ścian i przez chwilę chciał wydobyć z niego swoją kuchenkę, by przygotować sobie kawę, ale po namyśle zrezygnował. Warkot kuchenki obudziłby Sylvię.
Ubrał się cicho i poszedł do jadalni z myślą, że tam znajdzie kawę. Okna głównej sali wychodziły na wschód, przy-gasił zatem światła i spojrzał w stronę horyzontu, wypatrując pierwszych oznak wschodu słońca.
- Witaj.
Cadmann odwrócił się i zobaczył Wielkiego Chakę.
- Też miałeś trudności ze spaniem?
- Nie, ale położyłem się wcześnie do łóżka - odparł Chaka.
- Wszyscy tak zrobiliśmy. Znalazłem maszynkę do kawy. Chcesz trochę?
- ProszÄ™.
- Jak za dawnych czasów. Nie wybieramy się teraz zbyt często na wycieczki z namiotami.
- Tak, od czasu, gdy dzieci dorosły - zgodził się Chaka.
Z gór za ich plecami wiał wietrzyk. Nie był ciepły ani zimny, ot, na tyle silny, by poruszać lekko trawą, która porastała główny plac i była dobrze widoczna w świetle reflektorów. Na wschodzie pojawił się pierwszy poblask światła. Cadmann i Chaka usiedli przy wielkim oknie, czekając, aż wzejdzie Tau Ceti. W ciągu lat, które przeżyli na tej planecie, było wiele chwil takich jak ta, chwil, kiedy siadali, by pomyśleć, popatrzeć, zastanowić się. W końcu pierwszy przebłysk światła zmienił się w złocistą łunę nad górami. Wielki Chaka westchnął z zachwytem.
- No i? - odezwał się Cadmann. - Co o tym myślisz?
- Dzieci dobrze sobie poradziły - odparł Chaka. - Zbudowały tu prawdziwą wspólnotę.
- Tak, jestem pod wrażeniem.
- I wcale nie przedwcześnie, jak sądzę. Avalon nie zaczął jeszcze nawet zdradzać swoich sekretów. - W głosie Chaki słychać było całkowite zadowolenie.
- To właśnie dlatego tu przybyłeś, prawda?
- Jeśli człowiek zajmuje się biologią gatunków pozaziemskich, powinien przebywać tam, gdzie te gatunki występują - odpowiedział racjonalnie Chaka. - Wiesz, jesteśmy prawdopodobnie najbardziej interesującą formą życia na tej planecie.
- Jak to?
- Powinniśmy badać siebie. Każdy z nas przybył tutaj, ponieważ nie miał nic... lub miał zbyt mało, by zatrzymało go to na Ziemi. To chyba rzetelne ujęcie sprawy, czyż nie?
- Straciłeś rodzinę, prawda? - zapytał cicho Cadmann.
- Tak. - Chaka zakreślił powoli palcem u nogi krąg na drewnianej podłodze. - To była moja wina. Zatrucie pokarmowe w środku Amazonii. Udałem się tam z rodziną na rok, aby badać piranie. To była jakaś wioskowa uroczystość. Tubylcy przygotowali jedzenie, wykorzystując do tego między innymi puszkowaną żywność, którą otrzymali od handlarza. -Jego twarz skurczyła się, ale głos nadal był mocny. - Zanim zdołaliśmy sprowadzić pomoc medyczną, umarła połowa mieszkańców wioski. Moja żona i córka były między nimi.
- Dobry powód, by odlecieć.
Chaka wypił jeszcze jeden duży łyk kawy.
- Myślę, że wszyscy nie mieliśmy już na Ziemi miejsca dla siebie. Myślę, że opowiadaliśmy sobie różne historie, ale w gruncie rzeczy chodziło właśnie o to. Ciebie wysłano na zieloną trawkę. Carlos jest rentierem wszech czasów.
Cadmann wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Trudno zaprzeczyć. - Milczał przez chwilę, po czym zapytał: - Jak to się stało, że postanowiłeś zaadoptować Małego Chakę?
- Nie wiesz?
- Nigdy nie pytałem. Pewnego dnia po prostu zauważyliśmy, że nie opuszcza już twojego domu.
- To był w gruncie rzeczy przypadek - odparł Chaka. -Po prostu coś nas ku sobie popychało. Wiesz... to dziwne, ale Mały Chaka mógł być bardziej odpowiedni do sztucznych narodzin niż którekolwiek z pozostałych dzieci.
- Dlaczego?
- Cóż, pochodził z Nowej Gwinei. Wiem o tym... zajrzałem do jego akt. A to, że jest taki wielki, przynajmniej częściowo wynika z faktu, że jego rodzice byli doskonale odżywieni. Jego ojciec otrzymał stypendium z dziedziny literatury Uniwersytetu Harvarda. Owoc jednego z programów pomocy kulturalnej dla krajów rozwijających się. Jego matka pochodziła z Papui... była imigrantką w pierwszym pokoleniu i światowej klasy biegaczką. Wybiegała sobie stopień z nauk politycznych. Oboje pochodzili ze społeczności ludzi, którzy przywykli do grupowego rodzicielstwa... systemu pozostającego w przeciwieństwie do tego, który oferowała pojedyncza rodzina. Widzisz już, do czego zmierzam?
- Tak mi się wydaje... - Cadmann zamyślił się.
- Większość dzieci z probówki ma pochodzenie północnoeuropejskie. Tysiące pokoleń pojedynczych rodzin. Czego im odmówiono tutaj, na Avalonie. A Mały Chaka, który jest najbardziej odporny na tę szczególnego rodzaju samotność, miał pod pewnym względem największe wsparcie.
- A zatem twierdzisz, że on nie jest taki jak reszta z nich?
- To możliwe. Wypada na ich tle zupełnie dobrze, nie sądzisz?
Cadmann przypomniał sobie pytanie, którego nigdy dotąd nie zadał:
- Jak się nazywałeś, zanim zmieniłeś nazwisko?
- Denzel Washington.
Obaj wybuchnęli śmiechem. Kiedy się uspokoili, pierwsze poranne cienie pokryły już smugami ziemię na zewnątrz.
- Kiedy chodziłem do college'u - powiedział Chaka - modne było przybieranie afrykańskich imion. Kto, do diabła, może wiedzieć, kim byli moi prawdziwi przodkowie? To wszystko jest tak wymieszane. Przyjąłem więc imię Zulusa i od tego czasu żyję z nim. A byłem wtedy na tyle młody, by wybrać imię króla wojownika.
Cadmann roześmiał się, serdecznie rozbawiony.
- Wyspiarz z Nowej Gwinei i specjalizujący się w pozaziemskich formach życia biolog z Chicago, obaj noszący imię zuluskiego wodza. To przezabawne.