Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Kiedy zdecydował się na zmianę kierunku, Dojdą mu przepadł. Nie ukrywał się wcale, broń Boże, pragnienie praworządności przepełniało go wciąż do wypęku, ale poderwał dziewczynę, zakochał się na śmierć i życie i pojechał za nią nad morze, wyżebrawszy dwa tygodnie urlopu. Wrócił w terminie i wówczas zaczęła się polka.
Kiedy do majora Wiórskiego dotarła taśma, podstępnie nagrana w moim samochodzie, razem z całym gadaniem o papierach, tajemnicach i zaginionym wuju, mnie też już nie było. Znajdowałam się w Kanadzie. Zanim skojarzono ze sobą wszystkie sprawy, dawne i świeże, zanim utrwalono przekonanie, iż stanowię klucz do szyfru, zdążyłam wrócić i ponownie wyjechać, tym razem do Danii. Kanada działała operatywnie, duplikat mojego zęba przysłano w dwa tygodnie po utopieniu Michałka, ale dotarcie do właściwej pracowni i uzyskanie potwierdzenia mojego udziału w aferze musiało trochę potrwać. Całość wziął w ręce kapitan Legowski, pchający się do tej sprawy z nadnaturalną gorliwością, przy czym jako zaplecze informacyjne służył mu major Wiórski, nie mniej zainteresowany. Nie ściągnięto mnie siłą z tej Danii tylko dlatego, że ciągle gdzieś wyjeżdżałam i wracałam najzupełniej dobrowolnie, była zatem duża szansa, że wrócę i tym razem.
Kim był nieboszczyk w kanadyjskim jeziorze kapitan doskonale wiedział, razem z zębem przybyła bowiem podobizna Michałka. Porównanie jej z serwisem fotograficznym od Darka z miejsca załatwiło sprawę i pozwoliło uczynić kolejny, wielki krok do przodu. Teraz wielkie nadzieje związane były ze mną.
Ciągle czułam się nieco zdenerwowana, bo nie mogłam wyzbyć się obaw, iż kapitan lekceważy drugą stronę medalu. Ponadto dręczyła mnie wątpliwość, czy przyznać się do posiadanych map. Możliwe, że te informacje byłyby dla niego przydatne, ale mnie mogły poderżnąć gardło. Oczyma duszy już widziałam własne zwłoki i widok ten nie wywoływał we mnie żywej uciechy.
— Mamy dwa różne cele — powiedziaÅ‚am z niechÄ™ciÄ…. — Pan chce zÅ‚apać zabójcÄ™ Goboli, bo tamto wszystko już jest przedawnione, a ja chcÄ™ osiÄ…gnąć zabezpieczenie poukrywanych reliktów. Nie wiem, czy nie wyjdzie z tego jakiÅ› konflikt.
— Kto pani powiedziaÅ‚, że ja chcÄ™ tylko zÅ‚apać zabójcÄ™ Goboli?
— Nikt. Tak to sobie wyobrażam.
— To pani sobie źle wyobraża. Jak siÄ™ pani wydaje, dlaczego akurat ja tÄ™ sprawÄ™ prowadzÄ™?
— A skÄ…d ja mam to wiedzieć? Bo na pana padÅ‚o.
— Bo sam chciaÅ‚em. Bo jeszcze jak chodziÅ‚em do szkoÅ‚y, byÅ‚em z wycieczkÄ… w Pradze czeskiej. A potem nas oprowadzono po naszych muzeach, miaÅ‚em takiego nauczyciela, który to zrobiÅ‚ specjalnie. W moim wypadku osiÄ…gnÄ…Å‚ zamierzony skutek, poszedÅ‚em do milicji wÅ‚aÅ›nie po to, żeby przeciwdziaÅ‚ać rabunkowi tych naszych resztek. A jeÅ›li pani chce już wszystko wiedzieć, to przez trzy lata studiowaÅ‚em historiÄ™ sztuki. Dawno wiemy, że coÅ› tu Å›mierdzi, gadanie o skarbach i kradzieże dokumentów Å‚atwo skojarzyć, przeszÅ‚ość ofiar potwierdza wnioski. Teraz siÄ™ rysuje szansa zaÅ‚atwić jedno przy drugim zÅ‚apać mordercÄ™ i ukrÄ™cić Å‚eb aferze, bo inaczej ta szajka bÄ™dzie istnieć w nieskoÅ„czoność. Jeszcze ma pani jakieÅ› obawy?
— Liczne. Ale to na potem. TrochÄ™ mnie pan uspokoiÅ‚ i mogÄ™ zeznawać. Wychodzi mi, że ten z lewÄ… protezÄ… robi za szefa. Czy Fredzia już panowie przycisnÄ™li?
Kapitan Legowski wzdrygnÄ…Å‚ siÄ™ lekko.
— Teraz dopiero wiemy, że już dawno należaÅ‚o przed jego domem postawić posterunek — rzekÅ‚ sucho. — TrochÄ™ brakuje nam ludzi. Na szczęście zastÄ…piÅ‚ nas sÄ…siad z przeciwka…
— Zaraz — przerwaÅ‚am niecierpliwie. — Mam dylemat. Bo równoczeÅ›nie podejrzewam o szefostwo tego jakiegoÅ› Alfreda Bcćka. Nie, gorzej, to nie dylemat, a w ogóle rozterka, szefa wÄ™szÄ™ jeszcze i tu, tajemnicza twarz w Ministerstwie Kultury. To co to jest, triumwirat? Niech pan to jakoÅ› rozwikÅ‚a.
Kapitan Legowski łamał się przez chwilę.