Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.MASKA 21 ? KONRAD I nie obra¿ê niczym uczuæ s¹siada, i oka bliŸniego nie obra¿ê - a nasycê serce moje i zmys³y moje wszystkie nasycê...Nazajutrz odbyła się konferencja redakcyjna, tym razem u Piotrowicza, a ponieważ Józef posłał im kartkę, że jest chory i o niczym wiedzieć nie chce,...Spojrzała na niego, aby upewnić się, czy nie przeszkadza w niczym i odezwała się:- Mój panie, to znacznie lepsze niż wspinaczka po Drzewie i pływanie na...Odprężył się nieco i postanowił spenetrować mrok pod ławką, która górowała przy ścianie niczym dom...– Poza pewnymi przywarami osobistymi niczym się nie różnię od pozostałych ludzi...wszystko to czyni jego odosobnione, z niczym nie związane istnienie więzieniem nie dozniesienia...Barles doskonale wiedział: fakt, że serbski artylerzysta, na przykład, wystrzeli z moździe­rza nabój PPK-S1A, a nie PPK-SSB i trafi w kolejkę po chleb w...To było piękne, wspaniałe - szczytowy moment w życiu każdego artylerzysty, moment, który przeżywał wciąż od nowa w marzeniach, na jawie i we śnie, przez resztę...ścianach niczym marmoladę...– Jezus Maryja! Święty Józefacie!11 – Dali znać ze szosy, jakiś Żyd im powiedział...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


Wyglądało na to, że nieprzyjaciel stara się wbić między Kom­panie A i B.
- Przebiją się przez nas! - meldowała B. - Nie mogę ich zatrzymać.
- Zatrzymasz ich - powiedział Sullivan. - To rozkaz.
- Powiedziałem ci, nie mogę ich zatrzymać! Potrzebuję wsparcia!
- Powiedziałem ci, i powtarzani, zatrzymasz ich, to jest rozkaz. Zrozumiałeś?
- Tak, sir.
Teraz włączył się na linię dowódca Kompanii A, kapitan Murphy.
- Są na naszej linii, majorze - powiedział to tak, jakby zapowia­dał nadejście upragnionych gości.
- Trzymasz ich?
- Odeprzemy ich - odparł. - Myślę, że odcięli nas od Kompanii B. Widzę, że wchodzą przez wyrwę w sam środek.
Mimo iż przyszło Japończykom atakować w deszczu wybuchów, parli naprzód.
Sullivan zwrócił się do Księżyca Mullinsa, opisał sytuację i rozkazał mu uderzyć ową w pośpiechu skleconą kompanią odwodu. Księżyc pokicał, by wydać rozkazy. Tymczasem jacyś Japończycy podchodzili do punktu dowodzenia Batalionu. Jeden z nich, oficer, wrzeszcząc i wywijając szpadą, nieomal nie wskoczył do okopu. Mark przebił go bagnetem. Wyrwał zeń ostrze i wyszedł z okopu.
- Wracaj tu, do cholery! - krzyknął Billy J. nie bacząc, że inny Japończyk już weń mierzył z karabinu. Mark strzelił pierwszy i Japończyk stoczył się w dół. Trzeci Japończyk strzelił tuż przy głowie Marka i przekrzywił na głowie hełm. Huczało mu w uszach, chciał strzelić, ale karabin się zaciął. Nie mając czasu na użycie bagnetu, wyrżnął wściekle napastnika kolbą w twarz.
Sullivan krzyczał, żeby Mark wracał do okopu, kule bzykały nad głowami coraz częściej. Ale Mark stał wyprostowany, oszołomiony.
- McGlynn, schowaj że dupę w tym dole! Ale już!
Mark wskoczył do wykopu. - Dostałem go! - powiedział. - Zabiłem skurwionego Japońca!
Z tyłu wpadł do rowu żołnierz trzymający w jednej ręce bańkę pojemności galonu.
- Co ty robisz? - spytał Sullivan. - Czego chcesz?
- Majorze, przesyła to panu główny mechanik.
- Mechanik? Co to jest, u diabła? - Alkohol, sir.
- Dobra, synu - powiedział major. - Dziękuję. Przekaż głów­nemu mechanikowi nasze podziękowania. Teraz zrób w tył zwrot i spierdalaj stąd, zrozumiano?
- Tak jest, sir! - odparł ów i z wdziękiem wyczołgał się z okopu. O świcie Sullivan potrząsnął Markiem.
- Popatrzymy. Kompanie A i B wysłały rano patrole, powie­działem, że ich odwiedzę.
Mark czuł się podle i niezdarnie wypełznął z wykopu. Ferwor walki ustąpił miejsca wyrzutom sumienia. Nie opodal leżał tuzin japońskich zwłok. Poszedł za Sullivanem ku pozycjom Kompanii B. Tu teren był zarzucony ciałami, przeważnie Japończyków. Żołnierze wyłazili ze swoich nor. Sullivan zmierzwił włosy niskiemu młodzieńcowi o brudnej twarzy.
- Synu, byłem z was, chłopcy, dumny ostatniej nocy. Chłopiec uśmiechnął się szeroko.
- Pan kazał nam się trzymać, sir. No i, chwała Bogu, wy­trzymaliśmy.
Leżeli przed nim dwaj martwi Marines, tak rozciągnięci, jakby szukali po omacku dwu martwych Japończyków. Sullivan miał w oczach łzy, ale w głosie spokój.
W następnej drużynie Sullivan poklepał po ramieniu wszystkich po kolei, mówiąc: - Dziękuję.
- Daliśmy im rady - powiedział czupurny kapral.
Jeden z tych, którzy dali im radę, patrzył na kolegów martwymi oczyma. Billy J. odwrócił twarz. Spostrzegł żołnierza, który stawał do raportu co najmniej sześć razy.
- Shilstone, usiłowałem się ciebie pozbyć, jeszcze zanim opuś­ciliśmy „Elliotta". A tyś tu?
Shilstone zaśmiał się: - Ja także jestem twardy, majorze. Gdy zeszli na pozycje Kompanii A, Sullivan rzekł: - Murphy, daj mi drużynę. Chcę się przejść przed frontem moich linii.
- Czy mogę iść z panem? - spytał ów gorliwie.
- Oczywiście.
Także drużyna była zadowolona z wyjścia przed front. Wszyscy pragnęli zobaczyć, jak bliski był ostrzał ostatniej nocy. Mark zauważył, że leje nie są zbyt wielkie, ponieważ strzelano pociskami rozpryskowymi. Ciała Japończyków szpikowały odłamki szrapneli, pourywało im kończyny i głowy.