Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Wyglądało na to, że nieprzyjaciel stara się wbić między Kompanie A i B.
- Przebiją się przez nas! - meldowała B. - Nie mogę ich zatrzymać.
- Zatrzymasz ich - powiedział Sullivan. - To rozkaz.
- Powiedziałem ci, nie mogę ich zatrzymać! Potrzebuję wsparcia!
- Powiedziałem ci, i powtarzani, zatrzymasz ich, to jest rozkaz. Zrozumiałeś?
- Tak, sir.
Teraz włączył się na linię dowódca Kompanii A, kapitan Murphy.
- Są na naszej linii, majorze - powiedział to tak, jakby zapowiadał nadejście upragnionych gości.
- Trzymasz ich?
- Odeprzemy ich - odparł. - Myślę, że odcięli nas od Kompanii B. Widzę, że wchodzą przez wyrwę w sam środek.
Mimo iż przyszło Japończykom atakować w deszczu wybuchów, parli naprzód.
Sullivan zwrócił się do Księżyca Mullinsa, opisał sytuację i rozkazał mu uderzyć ową w pośpiechu skleconą kompanią odwodu. Księżyc pokicał, by wydać rozkazy. Tymczasem jacyś Japończycy podchodzili do punktu dowodzenia Batalionu. Jeden z nich, oficer, wrzeszcząc i wywijając szpadą, nieomal nie wskoczył do okopu. Mark przebił go bagnetem. Wyrwał zeń ostrze i wyszedł z okopu.
- Wracaj tu, do cholery! - krzyknął Billy J. nie bacząc, że inny Japończyk już weń mierzył z karabinu. Mark strzelił pierwszy i Japończyk stoczył się w dół. Trzeci Japończyk strzelił tuż przy głowie Marka i przekrzywił na głowie hełm. Huczało mu w uszach, chciał strzelić, ale karabin się zaciął. Nie mając czasu na użycie bagnetu, wyrżnął wściekle napastnika kolbą w twarz.
Sullivan krzyczał, żeby Mark wracał do okopu, kule bzykały nad głowami coraz częściej. Ale Mark stał wyprostowany, oszołomiony.
- McGlynn, schowaj że dupę w tym dole! Ale już!
Mark wskoczył do wykopu. - Dostałem go! - powiedział. - Zabiłem skurwionego Japońca!
Z tyłu wpadł do rowu żołnierz trzymający w jednej ręce bańkę pojemności galonu.
- Co ty robisz? - spytał Sullivan. - Czego chcesz?
- Majorze, przesyła to panu główny mechanik.
- Mechanik? Co to jest, u diabła? - Alkohol, sir.
- Dobra, synu - powiedział major. - Dziękuję. Przekaż głównemu mechanikowi nasze podziękowania. Teraz zrób w tył zwrot i spierdalaj stąd, zrozumiano?
- Tak jest, sir! - odparł ów i z wdziękiem wyczołgał się z okopu. O świcie Sullivan potrząsnął Markiem.
- Popatrzymy. Kompanie A i B wysłały rano patrole, powiedziałem, że ich odwiedzę.
Mark czuł się podle i niezdarnie wypełznął z wykopu. Ferwor walki ustąpił miejsca wyrzutom sumienia. Nie opodal leżał tuzin japońskich zwłok. Poszedł za Sullivanem ku pozycjom Kompanii B. Tu teren był zarzucony ciałami, przeważnie Japończyków. Żołnierze wyłazili ze swoich nor. Sullivan zmierzwił włosy niskiemu młodzieńcowi o brudnej twarzy.
- Synu, byłem z was, chłopcy, dumny ostatniej nocy. Chłopiec uśmiechnął się szeroko.
- Pan kazał nam się trzymać, sir. No i, chwała Bogu, wytrzymaliśmy.
Leżeli przed nim dwaj martwi Marines, tak rozciągnięci, jakby szukali po omacku dwu martwych Japończyków. Sullivan miał w oczach łzy, ale w głosie spokój.
W następnej drużynie Sullivan poklepał po ramieniu wszystkich po kolei, mówiąc: - Dziękuję.
- Daliśmy im rady - powiedział czupurny kapral.
Jeden z tych, którzy dali im radę, patrzył na kolegów martwymi oczyma. Billy J. odwrócił twarz. Spostrzegł żołnierza, który stawał do raportu co najmniej sześć razy.
- Shilstone, usiłowałem się ciebie pozbyć, jeszcze zanim opuściliśmy „Elliotta". A tyś tu?
Shilstone zaśmiał się: - Ja także jestem twardy, majorze. Gdy zeszli na pozycje Kompanii A, Sullivan rzekł: - Murphy, daj mi drużynę. Chcę się przejść przed frontem moich linii.
- Czy mogę iść z panem? - spytał ów gorliwie.
- Oczywiście.
Także drużyna była zadowolona z wyjścia przed front. Wszyscy pragnęli zobaczyć, jak bliski był ostrzał ostatniej nocy. Mark zauważył, że leje nie są zbyt wielkie, ponieważ strzelano pociskami rozpryskowymi. Ciała Japończyków szpikowały odłamki szrapneli, pourywało im kończyny i głowy.