Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Rzeczywiście dla c z y t e l n i k a stwierdzenie jest p r a w d z i w e . Serce mi
bije. Może to ze zmęczenia. (Przypis Tłumacza).
– Tego wam wczoraj naopowiadał Krantor? – Herakles z trudem hamował gniew. –
Filozofia doprowadzi cię do szaleństwa, Diagorasie! Ja mówię ci o sprawach spójnych i
logicznych, a ty... Tajemnicą twojego ucznia nie jest jakaś teoria filozoficzna! To łańcuch
racjonalnych zdarzeń, które...
Przerwał, widząc, że Diagoras znów kręci głową, patrząc na pusty ogród, nie na niego.*
* Spełniwszy funkcję eidetyczną, obraz krowy znika, nie widzi go już czytelnik, a
ogród znowu jest „pusty”. To nie czary, to po prostu literatura. (Przypis Tłumacza).
A Diagoras mówił:
– Pamiętam twoje stwierdzenie: „Są w życiu takie dziwne miejsca, w których ani ty, ani
ja nigdy nie byliśmy”. I tak jest... Żyjemy w dziwnym świecie, Heraklesie. W świecie, gdzie
nic nie może być całkowicie wyjaśnione i całkowicie zrozumiałe. W świecie, który czasami
nie rządzi się prawami logiki, tylko prawami marzeń lub literatury... Sokrates, wielki
zwolennik rozumu, zwykł twierdzić, że demon, duch, budzi w nim czasami prawdy
najgłębsze. A Platon uważa, że szaleństwo, w pewnym stopniu, to tajemny sposób, by dotrzeć
do poznania. I to się teraz dzieje ze mną: mój demon – albo moje szaleństwo – mówią mi, że
twoje wyjaśnienie jest fałszywe.
– Jest logiczne!
– Ale fałszywe.
– Jeżeli moje wyjaśnienie jest fałszywe, to f a ł s z y w e j e s t w s z y s t k o !
– Możliwe – zgodził się Diagoras z goryczą. – Któż to wie.
– Świetnie! – chrząknął Herakles. – Dla mnie możesz powoli grzęznąć w bagnie swego
filozoficznego pesymizmu, Diagorasie. Udowodnię ci, że... O, ktoś stuka. To na pewno
Eumarkos. Zostań tutaj, popatrz sobie na Świat Idei, drogi Diagorasie! Przyniosę ci na tacy
głowę Menechmosa, a ty zapłacisz mi za pracę! Ponsyka, otwieraj!
Ale Ponsyka już zdążyła otworzyć, a gość stał w sieni. Krantor.
– Heraklesie Pontor, Tropicielu Tajemnic, Diagorasie z Medontu! Ateny poruszone
zostały aż do podwalin, a wszyscy obywatele, którzy posiadają jeszcze resztki głosu,
domagają się głośno waszej obecności w pewnym miejscu...
Uśmiechając się, ruchem ręki uspokoił Cerbera, który wściekle mu się wyrywał. Nie
przestając się uśmiechać, jakby przynosił dobrą nowinę, dodał:
– Stało się coś potwornego.
Praksynoe swą potężną godną sylwetką zdawał się skupiać światło wpadające gęstymi
falami przez pozbawione okiennic okna pracowni. Delikatnym ruchem odsunął jednego z
towarzyszących mu ludzi, a jednocześnie kolejnym poprosił o pomoc innego. Klęknął. Trwał
tak przez całą wieczność oczekiwania. Ciekawscy wyobrażali sobie, co też maluje się na jego
twarzy: udręka, ból, zemsta, gniew. Praksynoe zawiódł jednak ich wszystkich, bo oblicze jego
było spokojne. Malowały się na nim wspomnienia, niemal wszystkie przyjemne. Symetryczne
czarne brwi kontrastowały ze śnieżnobiałą brodą. Nic nie zdawało się wskazywać, że w owej
chwili ogląda zmasakrowane zwłoki syna, poza jednym szczegółem: mrugał powiekami, choć
niewiarygodnie powoli. Wpatrywał się w jakieś miejsce między dwoma ciałami, a jego oczy
zdawały się zwrócone do wewnątrz, zatopione całkowicie w zapadającym pod powiekami
zmierzchu, tak że gałki wyglądały jak dwa księżyce tuż po pełni. Dopiero po chwili uniósł
powieki. I tyle. Podniósł się z pomocą otaczających go ludzi i rzekł:
– Bogowie zawezwali cię wcześniej niż mnie, mój synu. Zazdrośni o twą urodę,
zapragnęli cię zatrzymać, dając ci nieśmiertelność.
Pomruk podziwu towarzyszył tym szlachetnym i prawym słowom. Ludzi przybywało:
żołnierze, nawet ktoś o wyglądzie lekarza. Praksynoe podniósł wzrok i Czas, który z
szacunkiem się zatrzymał, począł ponownie płynąć.
– Któż to uczynił? – spytał. Jego głos nie był już tak silny. Pewnie wkrótce, gdy nikt nie
będzie go widział, wybuchnie płaczem. Uczucia nie spieszyły się jednak, by zagościć na jego
obliczu.
Panowało milczenie, ale była to chwila tego rodzaju, gdy wymienia się spojrzenia, aby
zdecydować, kto pierwszy się odezwie. Zaczął jeden z ludzi towarzyszących Praksynoemu:
– Rankiem sąsiedzi posłyszeli krzyki w pracowni, sądzili jednak, że to kolejna libacja
niejakiego Menechmosa...
– Widzieliśmy, jak Menechmos wybiegał! – przerwał ktoś. Głos i zaniedbany wygląd
tego człowieka kontrastowały z budzącą szacunek godnością ludzi Praksynoego.
– Widziałeś go? – spytał Praksynoe.
– Tak! I inni też! Wtedy zawołaliśmy pomocników astinomosa.
Człowiek zdawał się oczekiwać jakiejś nagrody za zeznania, ale Praksynoe zignorował
go. Podniósł głos jeszcze bardziej, by zapytać:
– Czy ktoś może mi powiedzieć, kto to zrobił?
Słowo „to” wymówił, jakby chodziło o czyn okrutny, zasługujący na gniew furii, o coś
bezbożnego, niepojętego. Wszyscy obecni spuścili wzrok. W pracowni nie było słychać
nawet brzęczenia muchy, mimo że latały tam dwie lub trzy, zataczając powolne kręgi w
świetle wpadającym przez otwarte okna. Posągi, w większości nieukończone, wyglądały,
jakby nieruchomo wpatrywały się w Praksynoego ze współczuciem.