Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Czy pani mąż wybiera się na wyspę dzisiaj w nocy?
– A jakże. Poszedł do miasteczka z tym znajomym, co ci o nim mówiłam, żeby wynająć jakąś
łódź i jeżeli się da, pożyczyć drugą strzelbę. Przeprawią się gdzieś po północy.
– A czy nie będą widzieli lepiej, jak pojadą w dzień?
– Może i lepiej, ale Murzyn też będzie lepiej widział w dzień. Po północy uśnie już pewnie, a
wtedy oni przetrząsną wyspę i w ciemności łatwiej dostrzegą ognisko, jeśli je w ogóle rozpali.
– To mi nie przyszło do głowy, proszę pani.
Kobieta wciąż patrzyła na mnie ciekawie, a ja czułem się coraz bardziej nieswojo. Po chwili
spytała:
57
– Jak się nazywasz, dziecino, bo całkiem zapomniałam?
– M... M... Mary Williams, proszę pani.
Coś mi się widziało, że przedtem wcale nie powiedziałem Mary, więc wolałem nie podnosić
oczu; miałem takie wrażenie, że powiedziałem Sara, więc czułem się trochę jak mysz w pułapce i
bałem się, że może tak wyglądam. Chciałem, żeby kobieta mówiła dalej, bo im dłużej milczała,
tym bardziej mi było niewyraźnie. W końcu pyta;
– Słuchaj no, dziecino, czyś aby przedtem nie mówiła, że ci na imię Sara?
– Owszem, proszę pani. Nazywam się Sara Mary Williams. Niektórzy mówią do mnie Sara, a
niektórzy Mary.
– Ach tak!
– Tak, proszę pani.
Poczułem się trochę raźniej, ale mimo to rad byłbym jak najprędzej stąd czmychnąć. Jakoś nie
śmiałem jeszcze podnieść oczu. Kobieta znowu zaczęła terkotać; mówiła, jakie to ciężkie są teraz
czasy, jak trudno im jest związać koniec z końcem, jak się szczury w ich domu okropnie
rozzuchwaliły i tak dalej, i dalej bez końca. Co do tych szczurów, to nawet miała rację. Co chwilę
jakiś wysuwał nos z dziury w kącie pokoju. Kobieta powiedziała, że kiedy zostaje sama, musi
zawsze mieć coś pod ręką, czym mogłaby w nie rzucać, bo inaczej nie dałyby jej spokoju.
Pokazała mi pręt ołowiany, skręcony jakby w węzeł, i powiedziała, że na ogół rzuca dość celnie,
ale przed kilku dniami nadwerężyła sobie ramię i nie wie, czy teraz trafi. Czekała na okazję i jak
się szczur pokazał, cisnęła w niego, ale chybiła, a w dodatku jęknęła: Oooch! tak ją zabolało
ramię. Poprosiła mnie, żebym popróbował szczęścia. Miałem wielką ochotę wynieść się z domu,
zanim wróci jej mąż, ale naturalnie nie mogłem tego po sobie pokazać. Więc podniosłem z
podłogi pręt i trzepnąłem w pierwszego szczura, jaki się w dziurze pokazał, a gdyby się w tej
samej chwili nie ruszył z miejsca, byłby bardzo chorym szczurem. Kobieta powiedziała, że
rzuciłem bardzo zgrabnie i że następnego to już chyba trafię. Poszła w kąt pokoju, odszukała
pręt, a potem przyniosła pasmo przędzy i poprosiła, żebym jej pomógł zwinąć w kłębek.
Wyciągnąłem obie ręce, a ona nałożyła mi na nie to pasmo i zwijała przędzę, cały czas mówiąc o
sobie i mężu. Ale nagle przerwała i powiada:
– Uważaj na szczury. Trzymaj lepiej ołów na kolanach, w razie czego prędzej go schwycisz.
I w tej samej chwili rzuciła mi ołów na kolana; zsunąłem prędko nogi, żeby go przytrzymać, a
ona coś tam dalej mówiła. Ale tylko chwilę, bo potem zdjęła mi z rąk przędzę, spojrzała mi
58
prosto w twarz” tak jakoś bardzo życzliwie i powiada:
– A teraz mów! Jak ci naprawdę na imię?
– C...c...o, proszę pani?
– Jak ci naprawdę na imię? Bill czy Tomek, czy Bob? Czy może inaczej?
Musiałem chyba trząść się jak galareta i nie bardzo wiedziałem, co ze sobą zrobić. Ale
powiadam:
– Proszę, niech pani sobie nie żartuje z biednej dziewczyny. Jeżeli tu zawadzam, zaraz...
– Nie, nigdzie nie pójdziesz. Siadaj i nie ruszaj mi się z miejsca. Ani cię nie skrzywdzę, ani
nikomu na ciebie nie naskarżę. Śmiało mów swój sekret, możesz mi zaufać. Nie wydam cię, a co
więcej, pomogę ci. Jak zechcesz, mój mąż też ci dopomoże. Wiem wszystko. Jesteś
czeladnikiem, który zbiegł od majstra. Co z tego? To żadna zbrodnia. Źle się z tobą obchodził,
więc postanowiłeś uciec. Dziecko drogie – czy ja bym cię mogła wydać? A teraz bądź grzeczny i
opowiedz mi wszystko szczegółowo.
No więc powiedziałem jej, że nie będę już dłużej udawał i wyspowiadałem się ze wszystkiego,
tylko żeby dotrzymała obietnicy. Powiedziałem jej, że moi rodzice oboje nie żyją i że zostałem
oddany przez prawo na służbę do niegodziwego starego farmera w okolicę odległą o trzydzieści
mil od rzeki, a ten farmer tak mnie źle traktował, że nie mogłem już dłużej wytrzymać. Wyjechał