Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Czyni to płasko przywarłszy do ziemi.
Niemcy z daleka widzą wszystko, więc coraz gęściej ostrzeliwują placyk z trzema postaciami. Andrzej Morro podpełza do Kołczana:
- Nic tu nie zwojujemy. Cofaj się z plutonem za tamte ruiny. Potem skoczymy pod Pawiak z prawej.
- A tamci? Tam leży Duża Zosia - wskazuje Kołczan na rannych.
- Co mówisz? Duża Zosia? Ja się nią zajmę, ty wycofuj pluton.
Kołczan gwiżdże kilkakrotnie. Unosi rękę, by wskazać kierunek, i z sykiem opuszcza dłoń. Krew.
Gdy “Alek” wycofuje się ku wskazanym ruinom, Andrzej Morro podpełza do Jędrka.
- Chcę wyciągnąć Dużą Zosię i drugiego rannego. Potrzebuję kogoś do pomocy.
- Dobra jest, pełznę z tobą.
Chwilę naradzają się. Poprawiają hełmy i po przepełznięciu kilku kroków podrywają się, biegną szybko skuleni i padają tuż przy rannych. Odpocząwszy, chwytają Dużą Zosię każdy za jedną rękę i tak szybko, jak tylko się da, wloką ku tyłowi. Udało się. Powtarzają wypad. I tym razem powiodło się. Maryna również przebiegła niebezpieczną strefę.
- No, ja już muszę pędzić do plutonów - mówi Andrzej, głęboko oddychając, aby uspokoić serce. - Zajmijcie się jak najlepiej Dużą Zosią i transportem do szpitala.
A tam? Cóż to się dzieje w Gęsiówce?
Na wielkim dziedzińcu między barakami rojowisko setek ludzi w pasiakach więziennych otacza żołnierzy powstańczych. Wymizerowani, zarośnięci, dziwaczni w swych strojach obozowych, gestykulują żywo, mówią wszyscy naraz. W głosach - radość, twarze wykrzywione wzruszeniem. Gdy Andrzej wszedł w ten pasiasty tłum, otoczono go i zasypano potokiem zdań, z których umiał wyłowić tylko zdania francuskie, niemieckie i angielskie. Domyślał się, że to głównie Żydzi węgierscy i greccy. Zadawano mu pytania, proszono, zgłaszano gotowość... Ktoś wolał, że jest dobrym mechanikiem. Ktoś mówił, że może gotować, bo był kucharzem. Jakiś stary pan chwycił Andrzeja za rękę i chciał ją pocałować. Andrzej przystanął, patrzał chwilę wzruszony na starego pana, potem zdjął z ramienia opaskę powstańczą i podał uwolnionemu więźniowi.
Największa grupa stłoczonych ludzi otoczyła Piotra, który odpowiadał na zadawane pytania. Spokojny, niemal cichy glos Piotra oraz życzliwość jego spojrzenia oddziaływały kojąco na rozgorączkowanych ludzi. Przestawali gestykulować i pokrzykiwać. Gdy Andrzej omijał tę grupę dążąc ku czołgowi, odczuł pociągnięcie za rękaw. Piętnastoletni może chłopiec w pasiaku patrzał nań nieśmiało i coś mówił cicho.
- ?
- Panie, czy ten czołg to Pantera? - pyta młodziutki czeski Żyd.
- Tak - odpowiada zdumiony Andrzej i idzie dalej do Wacława, dowódcy czołgu, który częstuje jakiegoś więźnia papierosem. Gdy skończyli się witać, teraz z kolei Wacław odczuł pociągnięcie za rękaw i ujrzał nieśmiało doń wyciągniętą dłoń żydowskiego chłopca, a na niej porcelanową figurkę pantery, prawdziwej pantery.
- Chce pan tę maskotkę? Była ze mną cały czas w obozie, ale mogę ją panu dać.
Wacław bierze z rąk chłopca porcelanowe cacko. Stawia je na masce czołgu, po czym ujmuje w swe szorstkie, przesycone smarami dłonie rękę chłopca i głaszcze ją delikatnie. Naraz twarz Wacława zmienia się, wypuszcza dłoń chłopca i mówi do Andrzeja:
- Spójrz na gadów. Tych to bym kierował od razu do “parku sztywnych”. Mija ich kilku powstańców prowadzących grupę jeńców. Z oznak na mundurach widać, że są to Ukraińcy, hitlerowcy z dywizji SS Galizien. Pod pobliskim bunkrem sanitariuszki zakładają opatrunki jakiemuś rannemu podoficerowi SS. Ten widok znów wzburza Wacława: - Po co zajmować się tymi draniami?! - woła do sanitariuszek. Morro niezadowolony odciąga go w bok i mówi tradycyjnie: - Nie wygłupiaj się.
Gdy szli do głównego budynku obozu, ktoś krzyknął, grupka pasiaków rozbiegła się i tylko jeden pozostał na miejscu, zwalony na ziemię i krwawiący. Wróg, choć daleki - istnieje. Piotr podniósł głos i zarządził wymarsz do ,,twierdzy”.
Andrzej i Wacław weszli do sali jadalnej głównego gmachu.
- Cześć, czołem, czuwaj! - krzyczy Giewont, rozparty obok Jerzego i Blondyna na honorowym miejscu przy wielkim stole nakrytym białym obrusem. Trzecia kompania odegrała podstawową rolę w natarciu na Gęsiówkę - Giewont jest więc podniecony sukcesem. - Jaka szkoda, że przychodzicie dopiero teraz, wszystko już zimne, ale my zastaliśmy jeszcze gorące potrawy. Co wam podać? Sałatkę śledziową czy cielęcinę na zimo? Wino też?
Jedzą, rozmawiają. Teraz nie usiłują opanowywać już swego podniecenia. W kącie sali narastają stosy znoszonej broni i amunicji. Wacław, przechyliwszy się przez stół do Jerzego, Andrzeja, Blondyna i Giewonta, przedstawia plan utworzenia z ochotników żydowskich drużyny obsługi czołgów. Mechaników i elektryków jest wśród nich niemało.
- Dobra jest! - potakuje radosny Giewont - zrobimy! Pol, podaj jeszcze tego pysznego masła!
*