Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Gdy zakoDczyB si sezon oratoryjny 1750, w ramach ktrego prawykonana zostaBa Teodora, Handel po raz ostatni wyprawiB si do Rzeszy, ktrej granice przekroczyB akurat w dniu [mierci Bacha (niewiele wcze[niej i jego |ycie znalazBo si podobno w niebezpieczeDstwie -w zwizku z wypadkiem powozu, ktrym podr|owaB przez Holandi)A jako chirurg naprzd mikk rk skadaNa ciele chorujcym, nim ostrzem raz zada:Tak Robak wyraz bystrych oczu swych zagodzi,Dugo nimi po oczach...Całymi dniami przesiadywała teraz w stadninie, ponieważ zbliżał się termin zawodów, w których po raz pierwszy miała wziąć udział...Nie po raz pierwszy Mike pomyślał o niemal nadnaturalnej zdolności Mengska do zakrzywiania wokół siebie rzeczywistości...- Posłuchaj pan, Ryan, mówię po raz ostatni, że potrzebuję od pana tylko i wyłącznie informacji...Drżącymi rękami Maryna po raz drugi zastrzykuje rannej środek na krzepnięcie krwi...— Zaśmiała się, gdy zrobił minę, jakby pierwszy raz usłyszał o podobnym lądzie...Już po raz drugi Ray płynął długą łodzią, ale tym razem Cho siedział obok...znajduje się w pobliżu, a widząc odchodzącego kapitana, raz jeszcze błagali go, żeby się za nimi wstawił...Ogier szalał, po raz pierwszy w historii gatunku czując na grzbiecie ciężar jeźdźca...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


Przyszli sołdaci i zabrali go jak swojego.
Każden pętak mógł go potem, ile chciał, sobaczyć, a on nawet palcem nie
mógł ruszyć, taki się zrobił słabosilny.
— No i co się z niem stało?
— Tak było, dokąd mu włosy nie odrośli. W pułkowej kuchni tyrał. Kartofle
obierał, menażki zmywał, a kucharze leli go warząchwiami, ile wlazło. Nawet
muzykanci z orkiestry przychodzili go sztorcować.
A on siedział jak gambeta, ani me, ani be.
Ale nikt się nie skapował, że włosy przecież odrastają. W dwa miesiące piór-
ka mu już tak podrośli, że na poleczkie zaczął się czesać i jednocześnie krepę
w muskułach poczuł.
Ale nic nikomu nie mówi, tylko dalej statki zmywa i kartofle struże. Jednego
dnia gienierał przechodzi podwórkiem, łeb bez okno do kuchni wsadził i zaczyna
się z tego przegranego atlety podśmiewać.
A ten nic nie mówi, tylko mokrej ścierki bierze i jak nie zajedzie gienierała
przez mordę. Tamten na razie zbaraniał, ale zaraz gwizdek wyjmuje i cały pułk
woła.
Ale Samson — bo jemu Samson było — największe warząchiew złapał i da-
waj wojsko rozumu uczyć. Porozpędzał ich po całych koszarach, a sam na giełdę
czyli tyż do teatru najechał, detalicznie nie wiem, dosyć na tem, że budynek był
z filarami.
Zebrało się dwa tysiące chojraków, przylecieli za niem i chcieli go stamtąd
wygonić. A on się podparł rękami o dwa słupy i całe budowle w drebiezgi zawalił.
Natłukło się ich tam do nagłej krwi, a jemu nic, bo osobisty materac z kin-
dziorowatych włosów miał na łbie. . .
W tej chwili nowy straszliwy krzyk zagłuszył wykład pana z fistaszkami.
— Szymura. . . Szy-mu-ra. . . za-su-waj. . . za-su-waj!
— W „bufet” go. . . w „bufet”!
Bezpłatni mecenasi boksu z emocji wpadli, zdaje się, do komina. Tylko spo-
kojny pan gryzł wolno solone orzeszki i mówił:
— Kudy jem do Samsona!
Jedzie, jedzie pogotowie
— Wiesz pan, panie szanowny, o czem myślę w Wilie, jak choinkie się zapali
i karpia w szarem sosie żona na stół stawia? O tych, co nawet w takie uroczy-
ste święto zmuszone są czuwać nad namy i przyuważać, czy ja czyli tyż pańska
osoba ością się nie udławi, a także samo na wypadek nadużycia przez nasz pro-
duktu żywnościowego albo monopolowego artykułu z samochodową pomocą nam
doskoczyć. . . Jednem słowem, o Pogotowiu Ratunkowem w marzeniu się znajdu-
je — rzekł do mnie pan Piecyk, gdyśmy wracając z przedświątecznych zakupów
ujrzeli na moście Poniatowskiego szybko mknącą karetkę z matowymi szybami.
— Pogotowie zawsze było oczkiem w głowie Warszawy — podjąłem — ry-
walizować z nim mogła jedynie chyba straż ogniowa. Kiedy rozlegała się znana
wszystkim trąbka sygnałowa, wozy zjeżdżały z drogi, przechodnie, tak jak my te-
raz, oglądali się za nim z sympatią. Wiedzieli, że gdzieś na jakiejś ulicy, pod nie
znanym im adresem, czeka pomocy murarz, który spadł z rusztowania, dziewczy-
na, co napiła się jodyny, czy metalowiec ze zmiażdżoną przez maszynę ręką. . .
— Tak jest — zgodził się pan Piecyk — chociaż i nad ankoholikiem również
także samo roztaczało swoją opiekie.
Tu pan Teoś rozpoczął barwny zarys historii tej zasłużonej instytucji. — Naj-
sampierw, panie szanowny, była zwyczajna ślubna kareta, w której siedział facet
w dęciaku z bródką i sakwojażem na kolanach. Facet to był doktor, w sakwojażu
znajdowali się lekarstwa, igła, szpulka nici i doktorskie noże do operacji. Kareta
posuwała wszędzie, gdzie tylko wypadek się jaki uskutecznił. Na Pragie, nie na
Pragie, na Mokotów, nie na Mokotów, nawet i na Saskie Kiępe, gdzie w owem