Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Jego szczupłe, muskularne ciało pokrywały blizny, niektóre cienkie i ledwo widoczne, inne szerokie i nieregularne. Kilka z pewnością stanowiło ślady po strasznych, niemal śmiertelnych ranach.
W twarzy starszego anioła nie było śladu wcześniejszej ironii, a Saturnin z pewnym zmieszaniem zauważył, że Drago zmartwił się jego rozbitym nosem i bolącymi żebrami.
– Potrzebny ci lekarz – powiedział Drago, odwracając się w poszukiwaniu cywilnego podkoszulka. Wtedy Saturnin zobaczył ogromną, wciąż jeszcze świeżą szramę po utraconym skrzydle i jeszcze coś, co sprawiło, że ze zdumieniem wybałuszył oczy. Na prawej łopatce Drago miał wytatuowany wizerunek uskrzydlonego miecza, wbitego między dwie wykaligrafowane najstarszym anielskim pismem litery S G: Synowie Gehenny. To znaczyło, że Gamerin należał do specjalnej, elitarnej jednostki w Szeregach Zastępów, słynnego Komanda Szeol, które jako jedyne skutecznie walczyło z przerażającymi Harab Serapel, Krukami Śmierci, doborowym oddziałem morderców z Głębi.
Za paskiem od spodni tkwił na plecach anioła wciśnięty płaski poręczny pistolet, cały grawerowany w ochronne zaklęcia i symbole. Saturnin nigdy go nie widział z bliska, ale wiedział, że mordercza, niezawodna broń zawiera dziewięć pocisków odlanych z legendarnego srebra alchemików, opatrzonych tajemnym znakiem, zwanym „życzeniem śmierci”. Przed takimi kulami nie chroniła żadna magia.
Drago wciągnął nieco wygnieciony czarny podkoszulek i obrócił się ku Saturninowi.
– O co chodzi? – spytał, napotkawszy jego oszołomiony wzrok.
– Jesteś Synem Gehenny? Walczyłeś z Krukami Śmierci?
Drago westchnął.
– Tak. Byłem w Komandzie Szeol. Pracę stróża przydzielili mi w ramach terapii po ostatnim... hm, wypadku podczas akcji.
– Jesteś bohaterem Królestwa! Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Na szczupłej twarzy anioła pojawił się uśmiech, chyba trochę smutny.
– Nie pytałeś mnie, co robiłem przedtem. Zresztą to nieważne.
Saturnin poczuł wyrzuty sumienia. Od samego początku Drago tylko go denerwował. Prawdę powiedziawszy, uprzedził się do niego bez żadnego powodu, chociaż Gamerin, jak na byłego komandosa, odnosił się do swego zmiennika z wyjątkową cierpliwością.
– Nieźle oberwałeś. Dlaczego nie poszedłeś do lekarza?
– Poszedłem! – Twarz Saturnina przybrała nieszczęśliwy wyraz. – Ale równie dobrze mogłem nie iść!
I nagle, zanim się spostrzegł, zaczął opowiadać poznaczonemu bliznami żołnierzowi, jak podle potraktowano go w Urzędzie Uzdrowień i na komisji do spraw wypadków. Drago słuchał uważnie, robiąc sobie skręta z popularnej wśród wojskowych mieszanki mirry i kadzidła. Sprawnie radził sobie ze zwijaniem bibułki, choć, co Saturnin spostrzegł ze zdziwieniem i odrobiną wstydu, miał dwa sztywne palce u prawej ręki. Wcześniej stróż nie zwrócił na to uwagi, co świadczyło, jak mało obchodził go nowy zmiennik. W tym momencie zrozumiał, że Gamerin zapłacił słoną cenę za przynależność do elitarnej jednostki Szeol.
– Zaprowadzę cię do kogoś, kto ci pomoże – powiedział Drago, kiedy Saturnin skończył swoje żale. – Zbieraj się, idziemy.
– Nie ma mowy! – zaprotestował stróż. – Nie wolno mi opuszczać posterunku!
Drago skrzywił się.
– Daj spokój, stary. Jest ciemna noc. Klient chrapie, aż się trzęsą szyby. Chyba nie wierzysz, że przyjdzie zmora, żeby wypić jego krew?
Rzeczywiście, była późna noc. Drago już dawno powinien pójść do domu. Jednak został, bo żal mu się zrobiło obitego, praworządnego aniołka, który dopiero co skończył szkołę i miał takie marne pojęcie, na czym polega życie.