Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
O ile duchy mogą wzdychać. . . Ech, z pewnością mogą.
Ale czyż wy nie widzicie, że Móriego nie ma, myślały gorączkowo. Ludzie ze
wsi zabrali jego piękne ciało, by sprawić mu godny pogrzeb.
Czas nagli, nagli potwornie, spieszcie się!
Tylko Nero i Dolg wyczuwali, że coś się stało. Pies węszył nieustannie, spo-glądał w dół, w stronę wsi, i warczał. Dolg czuł obecność niewidzialnych w pobliżu i słyszał w głowie coś jakby szept, który uświadamiał mu, że czas ucieka, że już go właściwie nie ma, ale jego „duchowe siły” nie były na razie w stanie pojąć, o co dokładnie chodzi.
Niektórzy z towarzyszy Móriego schodzili już wielokrotnie na dół do wsi, by próbować powstrzymać pogrzeb. Kilkoro z nich wróciło, by przekazać innym, że Dolg nadchodzi i oni chcą wskazać mu właściwą drogę.
Na miejscu, tam gdzie Móri, Tiril i Erling zostali napadnięci, czekali Duch Zgasłych Nadziei i pani powietrza. Dostrzegali wielkie napięcie w białej twarzy chłopca i to, że nieustannie dotyka płóciennego woreczka, który niesie. Słyszeli też, że raz po raz powtarza prośbę: „Spraw, by tata jeszcze żył! Nie daj mu pogrążyć się w głębokich grotach śmierci, pozwól nam przyjść na czas!”
Duchy widziały, że Erling pokazuje miejsce, w którym sam został strącony ze skały do otchłani, i miejsce, w którym uprowadzono Tiril, oraz polankę, gdzie padł
Móri. Wszyscy przybyli ludzie poszli po śladach, jakie zostawiło ciało Móriego, ciągniętego w stronę lasu, ale pies, Nero, wyprzedzał ich o wiele metrów.
Dobiegł do stosu gałęzi i wydał z siebie żałosne, przeciągłe skomlenie. Pod-niósł głowę, wyciągnął szyję i długo wył ku niebu.
Mężczyźni i chłopiec dyskutowali. Widzieli przecież, że Móri musiał leżeć
w tym miejscu na ziemi, i widzieli też, że go tu nie ma.
No, nareszcie, spoglądali jeden na drugiego i w końcu duchy, które przez ca-
ły czas starały się wprowadzić do ich mózgów informację o tym, co się stało, usłyszały z wielką ulgą, jak Dolg powiedział:
40
— Pogrzeb! Przecież w tej małej wiosce trwa pogrzeb!
I pobiegli wszyscy jak szaleni z powrotem do wsi.
Dzięki, o, dzięki! Na koniec do nich dotarło!
Duch Zgasłych Nadziei i pani powietrza jako ostatni opuścili skałę niedaleko zamku Graben. Nikt, ani ludzie, ani duchy, nie pragnął tu nigdy więcej powrócić.
Żeby tylko nie było za późno! Chłopi ze wsi z pewnością nie od razu odstąpią od zamiaru pochowania człowieka tak dawno już zamkniętego w trumnie.
Ceremonia żałobna w kościele dobiegła końca. Spotkało się na niej wielu lu-
dzi, szczerze mówiąc większość mieszkańców wsi. Chętnie idzie się na pogrzeb, kiedy człowiek nie nosi żałoby po najbliższych. Lubi się przeżyć kilka uroczy-stych chwil w powszednim dniu, można spotkać znajomych, a po nabożeństwie
porozmawiać. I proboszcz pewnie zauważy, jakich ma pobożnych parafian. Jaką wykazują troskę o spokój duszy nieszczęsnego przybysza z dalekich stron. Bardzo piękne świadectwo bojaźni Bożej.
Ludzie stali na cmentarzu przed kościołem. Prosta trumna — nie należy prze-
sadzać, mimo wszystko — wciąż jeszcze nie została spuszczona do ziemi. Ksiądz odczytywał ostatnie modlitwy.
Wśród zebranych był Andreas. Jako najgodniejszy obywatel tej miejscowości,
a poza tym ktoś, kto zorganizował to wszystko, zajmował miejsce najbliżej trumny. Dwaj chłopi, jedyni, którzy rozmawiali z trojgiem nieznajomych, trzymali się tuż przy nim. Nieco dalej stał chłopak Trudy, sama Truda zresztą także. Przez ciekawość wyciągała szyję w gromadzie innych kobiet. Powiadano, że zmarły był
niemal nieprzyzwoicie urodziwy i że nie było po nim wcale widać, iż tak długo leżał pod tymi gałęziami, w ogóle żadnych oznak śmierci, tyle tylko, że trwał bez ruchu, nie oddychał i serce nie biło. Poza tym wyglądał jak żywy.
Truda i wiele innych kobiet chętnie by to zobaczyło. Ci, którzy z nim rozmawiali, powiadają, że miał takie dziwne oczy. Było w nim coś czarodziejskiego, magicznego i był wprost grzesznie piękny.
Ale przecież felczer, którego wzywano, oświadczył stanowczo, że człowiek
nie żyje, a i prefekt szperał po lesie w pobliżu miejsca, gdzie go znaleziono, ale nie doszedł do żadnych innych, wniosków niż przedtem chłopi, że jeden z obcych został zepchnięty w otchłań i tam zginął, że kobietę uprowadzili źli ludzie, którzy pojawili się za trójką przybyszów, a tego tutaj przebili mieczem, od czego umarł.
Ci, którzy rozmawiali ze złoczyńcami, twierdzą, iż mieli oni obcy akcent, więc musieli pochodzić z bardzo daleka. Jakim sposobem tedy można by ich odszukać, by sprawiedliwości stało się zadość?
Pozostawało zatem pogrzebać zmarłego i zaniechać dalszych dociekań.
Proboszcz odmówił już wymagane modlitwy. Ludzie pochrząkiwali i kaszleli,